Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta o najbardziej upokarzający moment w moim życiu bez wahania powiem, że jest to właśnie moment. Przez pierwsze trzydzieści sekund siedzenia po szyję w brudnej, cuchnącej wodzie nie potrafię pojąć jak doszło do tego incydentu. Dopiero wołanie znajomego głosu sprawia, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. Albo najlepiej po prostu utonę.
- O Boże, Robin, nic ci nie jest?!
Raven stoi na brzegu jeziora lekko pochylony. Przez splątane i mokre kosmyki włosów nie potrafię określić czy na jego twarzy widnieje troska, czy rozbawienie. Błagam niech to wszystko okaże się tylko kolejnym nocnym koszmarem. Za chwilę obudzę się i znów będę w swoim pokoju, gdzie przygotuję się do śniadania, a Raven zemdleje z wrażenia na mój widok.
- Powinnaś... wyjść z wody. Możesz się rozchorować - radzi Raven. Zaciskam usta żeby powstrzymać chęć krzyku. Jakbym tego nie wiedziała. Ociężale, gdyż fałdy sukni nasiąkły wodą, staję na nogach i gramolę się na brzeg. Raven, jak przystało na dżentelmena, podaje mi dłoń. Gest ten jest miły, zważywszy na to iż ani nie wyglądam ani nie pachnę ładnie.
- Ktoś mnie wepchnął do wody - mówię, chcąc się jakoś wytłumaczyć.
- Nikogo nie widziałem - mówi. Przyglądam się jego twarzy ale niczego nie potrafię z niej wyczytać.
- Powinnam się przebrać - burczę, chcąc zniknąć mu z oczu jak najszybciej. Byle to upokorzenie się już skończyło.
- Chyba masz rację- mówi Raven, drapiąc się po głowie.
Odwracam się i szybkim krokiem zmierzam do pałacu. Ledwo powstrzymuję łzy. Jestem pewna, że ktoś wepchnął mnie do jeziorka. Przysięgam, że nigdy nie czułam się tak zażenowana jak dwie minuty temu. Czy może być jeszcze gorzej?Kwadrans później przekonuję się, że może być gorzej. Idąc do swojego pokoju spotykam chyba całą służbę, która właśnie kończy sprzątanie po balu. Wszyscy wpatrują się we mnie, szepczą i śmieją się pod nosem.
Wchodząc do apartamentów moich i Anny zastaję przyjaciółkę w towarzystwie Sary i Oktavii.
- Co ci się stało? - pytają jednocześnie. Mała Oktavia śmieje się radośnie na mój widok. W normalnej sytuacji ja również byłabym rozbawiona ale tym razem chodzi o mój wizerunek w oczach mężczyzny, którego mam poślubić. Zostałam upokorzona w jego oczach, a jakby tego było mało służba już zaczęła rozsiewać plotki.
- Nie chcę o tym mówić. Znajdźcie Dinah. Potrzebuję jej - warczę, nieudolnie powstrzymując łzy rozgoryczenia i złości. Mijam zszokowane kobiety i trzaskając drzwiami odgradzam się od reszty świata.- Robin.
Zakrywam twarz kołdrą udając, że śpię. Nie chcę z nikim rozmawiać.
- Daj spokój. Nie możesz się tu ukrywać cały dzień - mówi Anna. Łóżko ugina się pod jej ciężarem gdy siada przy mnie. Jednym szarpnięciem zrywa ze mnie nakrycie, patrząc na mnie z przyganą.
- Słyszałam o incydencie w ogrodzie. Raven martwi się o ciebie. Chce żebym ci przekazała, że nie ośmieszyłaś się w jego oczach. Stwierdził nawet, że wyglądałaś uroczo - zapewnia. Pewnie dowiedziała się od służby. Podnoszę głowę zerkając na nią ukradkiem. Anna ma poważny wyraz twarzy.
- Naprawdę tak powiedział?
Anna uśmiecha się łagodnie.
- Tak. Dodał też, że chciałby żebyś poszła z nim na spacer po obiedzie. Chce ci przedstawić swojego przyjaciela, który z nim przyjechał.
Przyjaciela? Więc nie przyjechał sam? - Jakiego przyjaciela?
- Nie wiem. Podobno znają się od dziecka. Jest jakimś lordem czy kimś tam. To nikt ważny.
- Pewnie Raven już mu opowiedział o tym jak wyładowałam w jeziorze. Nie pójdę. Nie zniosę drwin- mówię stanowczo.
- Jak chcesz. Tylko nie myśl, że w ten sposób go oczarujesz. Raven wydaje się być bardzo poważną osobą. Dziecinne zachowanie nie przypadnie mu do gustu - burczy Anna i wychodzi. Tak po prostu sobie idzie. Spodziewałam się, że siłą wyciągnie mnie z łóżka, a tymczasem wygłosiła łagodne, jak na nią, kazanie i zostawiła mnie samą. Anna dobrze wie, że postąpię wedle jej rad.Na obiedzie ponawiam się punktualnie. Ponieważ wspólne śniadanie nie doszło do skutku obiad jem w towarzystwie Ravena. Oboje milczymy, skupiając się na jedzeniu. Apetyt mi nie dopisuje, czuję się niezręcznie ale robię dobrą minę do złej gry.
Wraz z końcem obiadu wychodzę na główny dziedziniec żeby pożegnać rodziców, Sindy i Maksymiliana, którzy wracają do swoich domów.
Po odjechaniu sporej części moich bliskich dociera do mnie, że zostaję już niemal sama z Ravenem. Przez następne dni Hayden będzie miał dużo pracy, Sara zajmie się sobą i dziećmi, a ja będę miała tylko Annę. Choć ona również znajdzie sobie jakieś zajęcia, wykluczając mój udział. W tym czasie powinnam spędzać całe dnie z Ravenem. Musimy się lepiej poznać zanim pojadę do Arthedain żeby gościć w jego domu przez jakiś czas. Na samą myśl o tym mam ciarki na całym ciele.
- O czym myślisz? - pyta niespodziewanie Raven.
- O nas - wypalam bez namysłu. Zazwyczaj nie czuję skrępowania w rozmowie z mężczyznami ale od dzisiejszego ranka ten stan uległ zmianie. Czerwienieję jak burak.
- To znaczy?
Raven pochyla się do przodu. Krzesło trzeszczy pod wpływem jego ruchów. Zaczynam wiercić się niespokojnie pod wpływem jego ciekawskiego wzroku.
- Zastanawiam się co mogliśmy robić w najbliższych dniach - odpowiadam. W sumie nie kłamię.
- Cóż... możemy zwiedzić okolicę. Słyszałem, że wokół Hadbrige Palace jest dużo ciekawych widoków. Poza tym chciałbym żebyś poznała mojego przyjaciela. Mogliśmy we troje dobrze się bawić - proponuje z nieznaną mi wcześniej śmiałością. To najdłuższa wypowiedź jakiej się od niego doczekałam.
- Nie mam nic przeciw temu. I chętnie poznam twojego przyjaciela. Nie wiedziałam, że ktoś ci towarzyszy- podejmuję ten neutralny temat.
Twarz Ravena jaśnieje dziwnym blaskiem. Książę jakby nagle się ożywia, mówiąc o tajemniczym towarzyszu.
- Znamy się z Trevorem od dziecka. Nasi ojcowie się przyjaźnili, chodziliśmy do tych samych szkół więc uznałem, że dobrze będzie przyjechać tu razem. Trevor jest nieco nieokrzesany ale myślę, że go polubisz. Chciałbym przedstawić cię podczas spaceru.
- W porządku- potakuję.Idąc ramię w ramię, trzymając się za ręce rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Raven opowiada mi trochę o Arthedain, a ja mu o Gorllewin. Wiem już co nieco o jego ojcu. W świetle jego słów Ayaz Ramires nie wydaje się być człowiekiem podłym i bezdusznym.
- No jesteś wreszcie - woła Raven. Odwracam się w stronę, którą patrzy. Ku nam, szybkim krokiem, zmierza ciemnowłosy mężczyzna z lekkim uśmiechem na twarzy. Wygląda zupełnie inaczej niż Raven. Jego włosy są niechlujnie ułożone, jego spodnie i zwyczajna koszula wyglądają na lekko zniszczone. Nie wygląda na lorda. Mimo różnic między nim, a Ravenem mogę jednak zrozumieć porozumienie jakie ich łączy. Ponoć przeciwieństwa się przyciągają.
- Zgubiłem się. Wiesz, że nie jestem przyzwyczajony do takiego przepychu - odpowiada Trevor. Twarz ma nie przeniknioną ale w jego oczach tli się jakiś dziwny błysk, którego nie potrafię rozpracować.