rozdział 25. ➵

886 116 4
                                    

- J-ja po prostu nie chcę, ż-żeby to się działo z-zbyt szybko. Wolę trochę poczekać - mamrotał Luke z głową opartą o moje ramię.

Szlochał już od paru minut i miałem nadzieję, że w końcu skończy,  ponieważ mogłaby go głowa od tego za bardzo rozboleć, a wiem, że tego nie znosił. Tak, wiem, wszyscy nienawidzą bólu głowy, ale Luke po prostu darzył to szczególną nienawiścią. Nie wiem dlaczego, jeśli chodzi o inne części ciała, to aż takiego problemu mu to nigdy nie sprawiało. Właściwie, to mam wrażenie, że sam tego za bardzo nie wiedział.

Tak z innej beczki, jak bardzo taktowany byłem za pozwalanie mojej miłości wypłakiwać się i narzekać na swojego chłopaka, jednocześnie nie próbując wykonać żadnego ruchu? Wydaje, mi się, że nagrodę bym dostał.

Pomijając fakt, że to ty go kiedyś zraniłeś. No tak, podziękowałem mojej podświadomości, przypominającej mi o kwestii, nad którą ostatnio wystarczająco dużo myślałem. Wydawało mi się, że w tamtym momencie mogłem to sobie odpuścić.

Najważniejszy był Luke. Żeby ulżyło mu po wypłakiwaniu się, i żeby nie robił tego zbyt długo. Na tym musiałem się skupić, a nie na tych głupotach, które w tym czasie siedziały w mojej głowie.

- Nie zamierzam stawać po niczyjej stronie, oboje jesteście moimi przyjaciółmi... - zacząłem, gładząc lekko ręką jego ramię, ale mi przerwał.

- Ale ja jestem twoim najlepszym przyjacielem.

- Luke - powiedziałem wzdychając. - Tak, ale tak czy inaczej będę rozpatrywać to obiektywnie z tego, co mi opowiedziałeś. Dobrze, więc Michael powiedział trochę za dużo. Nie powinien tego mówić. Był jednak zdenerwowany i zapewne nie zdążył ugryźć się w język. 

Okej, jeszcze obroniłem tyłek jego chłopaka. Gdyby było coś takiego jak nagroda moralności, założyłbym się, że otrzymałbym nominację.

- T-tak uważasz? - uniósł głowę z mojego ramienia, patrząc mi w oczy i w tamtym momencie miałem wrażenie, że chyba prędzej ktoś by mi przyłożył taką statuetka.

Jego twarz była zaczerwieniona i wilgotna, a przez jego lekko skrzywiony wyraz twarzy rozpoznałem, że chyba już powoli odzywał się jego wróg (migrena). Jego błękitne oczy lśniły bardziej niż zazwyczaj przez to, że były zaszklone. Jednak, to nie tylko przez łzy były takie błyszczące; jego oczy lśniły z nadzieją. Spoglądał na mnie, jakby był w stanie uwierzyć w to, co mówię, jedynie gdybym go przekonał, sam będąc tego pewien.

Byłem całkowicie pewien wypowiedziach przez siebie wcześniej słów, lecz czy na pewno chciałem o tym przekonać Luke'a? Nie, to co chciałem zrobić to przyłożyć swoją dłoń delikatnie do jego wciąż zapewne wilgotnego policzka, gładząc kciukiem jego delikatna skórę, spojrzeć głęboko w jego cudne oczy (których nie zamierzałem tandetnie opisywać, że przypominają mi ocean czy niebo; one mi po prostu przypominały jego), druga dłoń położyć delikatnie na jego karku, wciąż go tak trzymając obrócić się, choć lekko by była wygodniejsza pozycja, po czym nachylić się, przysunąć do jego ust i delikatnie je pocałować, zabrać z nich słony smak łez, które byłem pewien, że spływają wcześniej, nie ominęły jego drobnych ust.

Nie mogłem jednak tego zrobić. Nie mógłbym sobie tego wybaczyć.

- Tak, jestem całkowicie pewien - odpowiedziałem najszybciej po tym jak ocknąłem się od stworzonej przez siebie wizji, wymuszając najszczerszy uśmiech. Nie chciałem, żeby pomyślał, że waham się nad potwierdzeniem. - Przecież znamy Michaela od lat. To nasz przyjaciel.

Nie potrafiłem już patrzeć w jego oczy, więc spojrzałem przed siebie, dłonią lekko układając jego głowę ponownie na moim ramieniu, żeby móc tego uniknąć. Byłem tak cholernie słaby dla tego blondyna.

Przez dłuższy czas siedzieliśmy tak w przyjemnej ciszy, gdy przesuwałem delikatnie dłonią po jego plecach. Odpychałem z całej psychicznej siły, jaką w sobie miałem chęć zrobienia czegoś wiecej; wykonania jakiegoś ruchu wykraczającego poza granice tego, co właściwe. Nie szło mi to na szczęście najgorzej. Myśl o tym, jak bardzo niemoralne by to było i że mógłbym przy tym zranić jednego z moich przyjaciół, a nawet dwóch, jeśli mój talent do rozwalania wszystkiego po całości chciałby również mieć udział w tej zabawie, pomagała mi trzymać się dozwolonych terenów.

Oczywiście w niedługim czasie okazało się, że miałem całkowitą rację. Michael wrócił wyglądając na tak skruszonego, jakiego nigdy dotąd go nie widziałem. Luke podniósł się ze mnie i z kanapy, mając nadzieję na usłyszenie przeprosin.

Tak się oczywiście wydarzyło i o ironio, nim poszedłem na górę, do siebie, zostawiając ich samych usłyszałem coś w deseń "nie zdążyłem się ugryźć w język".

Gdy oni się ze sobą najprawdopodobniej godzili, możliwe, że następnie przytulali i całowali, ja w tym czasie leżałem w łóżku, nie pozwalając, żeby nawet najdrobniejsze łza wypłynęła z moich oczu, wyobrażając sobie to wszystko.

Owszem, pogodziłem się z nieszczęśliwym kochaniem tego chłopaka, lecz nie zamierzałem przepłakać ani minuty z jego powodu. Nie, że nie był tego wart; skądże, jak najbardziej. Sęk w tym, że w tym akurat chodziło o mnie. O moją dumę, nie chciałem być tak słaby, żeby płakać z takiego powodu. Jakiś czas temu udało się Luke'owi wywołać u mnie płacz - wtedy gdy na mnie nawrzeszczał, ale to była inna kwestia, bo sądziłem, że kompletnie straciłem przyjaciela, starając się utrzymać z nim jakoś relacje.

Postanowiłem skupić się na czymś innym, więc oczywiście włączyłem muzykę. Niestety rzecz związana z piosenkami jest taka, że często mogę znaleźć się jakby w innym świecie, gdzie jestem jedynie ja, dźwięki instrumentów oraz głosy wokalistów.  Jednak, niefortunnie czasem niektóre słowa przypominają mi o mojej własnej sytuacji, mieszając się z rzeczywistością od której pragnąłem się jedynie na jakiś czas odciąć.

Chyba, powinienem czasem słuchać muzyki nie zawierającej słów. Ta myśl dość prędko przemknęła przez moją głowę i równo (być może odrobinę później) zniknęła, gdy przypomniałem sobie, że słuchałem czasem. Mianowicie kilku sonat Ludwiga Van Beethovena; jednakże to było ostatnie, czego pragnąłem słuchać w tamtym momencie. Te melodie były tak przygnębiające, że miałem wrażenie, że włożył w nie wszystkie smutki otaczającego go świata i chciał je zamknąć w tych nutach chyba, pozwalając odczuwać to innym ludziom podczas przesłuchiwania. Takie w każdym razie odnosiłem wrażenie i jakoś nie uśmiechało mi się bycie jeszcze bardziej w dołku.

Z przemyśleń wyrwały mnie słowa odtwarzanej piosenki (oczywiście, pomimo narzekań o trafności, nie wyłączyłem odtwarzacza): "Czasem mam ochotę krzyczeć". To było doskonale opisane w skrócie to, jak w tamtym momencie się czułem. Miałem po prostu ochotę się wydrzeć jak nigdy wcześniej.

Wiele ludzi polecało to, jako radzenie sobie ze stresem i innymi negatywnymi emocjami. Chłopacy jednak zapewne by usłyszeli i zmartwili. 

Uparłem się jednak tej myśli i pozostawiając włączony odtwarzacz, wyszedłem z pokoju, ruszając w stronę pomieszczenia gdzie pisaliśmy piosenki. Było dźwiękoszczelne. To było po prostu idealne w tamtym momencie.

Na szczęście nikogo tam nie było. Tak więc, zamknąłem za sobą drzwi, po czym po prostu, najzwyczajniej zacząłem wrzeszczeć. Nic konkretnego, po prostu zwyczajnie krzyczałem. To było na pewno lepsze niż płacz.

⇒ ⇒ ⇒

planowałam sobie zrobić tygodniową przerwę od pisania

począwszy od wczoraj...

a wyszło tak, że machnęłam rozdział

nic mi w życiu nie wychodzi, tak jak sobie zaplanuję (ale w tym przypadku nie narzekam) XD

-jess

tension | c.h. + l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz