4. Lips are movin'

186 17 16
                                    

Mary

Rano obudziła mnie Sylwia, która jest naszą gosposią - do jej obowiązków oprócz sprzątania i gotowania należy również budzenie nas do szkoły. To naprawę miła kobieta, która skończyła ostatnio czterdzieści pięć lat, ale nadal śmiga jak szalona.

Moją pierwszą czynnością po wyjściu z łóżka było otworzenie okna, aby się wywietrzyło, a następnie zaścielenie łóżka. Z garderoby wyjęłam czystą bieliznę, kawową mini spódniczkę, zwiewną bluzkę z motywem w drobne kwiatuszki oraz buty na lekkiej platformie. Z całym zestawem ruszyłam do łazienki w celu wzięcie szybkiego prysznica, po którym się ubrałam, uczesałam i pomalowałam. Zrobiłam wszystkie te dziewczęce rzeczy, które według Ashtona są zbędne ponieważ nie potrzebuję tego, żeby wyglądać ładnie.

Zabrałam moją torbę i zeszłam do jadalni na śniadanie. Po drodze dołączył do mnie mój brat, który oczywiście zrobił się na ciacho mimo, iż miał tylko dziesięć lat już nie mógł się odpędzić od dziewczyn i będąc szczerą muszę powiedzieć, że mi to nie przeszkadza. Stół był nakryty dla trzech osób, jednak mojej mamy - która jest rannym ptaszkiem - nigdzie nie było. Trochę się zaniepokoiłam, ponieważ zawsze jemy razem śniadanie - może nie obiady i nie kolacje, ale śniadanie zawsze jadamy w trójkę.

-Gdzie mama? - spojrzałam na gosposię przekręcając lekko głowę w prawo.

-Panienki mama już wyszła.

-Nonsens - zaśmiałam się nerwowo. Ona nigdy nie postąpiłaby w ten sposób! -Zawsze zjadamy... - nagle mnie olśniło. Jedynym wytłumaczalnym powodem jej nieobecności mogło być tylko jedno.

-Dzień dobry, dzieciaki - automatycznie włączył się we mnie instynkt morderczyni. Zacisnęłam palce na widelcu, którym miałam zjeść jajecznicę, ale straciłam na nią apetyt, ponieważ bałam się, że zwymiotuję na jego paskudną oraz zakłamaną gębę. Chociaż... To całkiem kusząca propozycja, aby zobaczyć mojego ojca w rzygach.

-Co tutaj robisz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. -Po jaką cholerę...

-Mary, licz się ze słowami chciałbym ci przypomnieć, że jestem twoim ojcem, a nie kolegą ze szkoły.

-Nawet dla kolegów ze szkoły mam większy szacunek, niż do ciebie - gardziłam nim. Boże, jak ja tym człowiekiem gardzę! Nienawidzę go z całego serca! Dlaczego nas zostawił!? Źle mu było z nami?! Pewnie, że tak! Wolał tą swoją asystentkę, która wskoczyła również do łóżka Asha. Jestem pewna, że zrobił jej bachora i teraz bawią się w pieprzoną rodzinkę bez jakichkolwiek problemów. To żałosne i dziecinne!

-Posłuchaj, słoneczko - złapał za mój bark, ale w mgnieniu oka zrzuciłam jego brudną łapę z mojego obojczyka.

-Nie dotykaj mnie i nie mów tak do mnie! Nie jesteś moim ojcem!

-Doprawdy? - uniósł brwi. -W twoim akcie urodzenia są inne informacje.

-Pierdolę ten akt urodzenia! Jesteś ojcem tylko na papierze, a to nic nie znaczy. Jesteś szują, złamasem i nic nie wartym gnojem! Gabe, zbieraj się, idziemy do szkoły - z hukiem odsunęłam krzesło i wstałam od stołu. Razem z bratem wyszłam z domu i napędzana wściekłością kroczyłam na równi z dziesięciolatkiem w stronę jego szkoły.

Gabe przeważnie jeździ z mamą, ponieważ wyjeżdżają wcześniej zważając na fakt, że mój brat ma lekką dysleksję, a rano ma jeszcze specjalne zajęcia. Widziałam, że Wesley chce zapytać, dlatego tak potraktowałam ojca, jednak bał się. Miał świadomość, że jestem osobą wybuchową oraz nieco walniętą - można powiedzieć, że jestem świruską - gdy ktoś tylko zaczyna mówić o Adamie, a jego wizyta dzisiaj była nie na miejscu. Powinien nas uprzedzić, żebyśmy mogli przygotować się na to psychicznie. Żebym mogła wyjść wcześniej i nie oglądać jego twarzy, bo to grozi ślepotą.

Rock God ▶ A.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz