Rozdział siódmy

1.6K 87 17
                                    

Kolejne dni, kolejne spotkania, jeszcze więcej tajemnic. Coraz trudniej jest mi utrzymywać w sekrecie relację, która łączy mnie i Adę. Mam wrażenie, że jeden nieostrożny krok i runę w przepaść rozciągającą się u moich stóp. Stracę ją, a tego nie chcę. Uwielbiam dni spędzone z nią, kradzione chwile, słowa spijane z jej ust... Gdyby mi to teraz zabrano, moje życie straciłoby sens. To tak jakbym nagle runął z nieba na ziemię i potrzaskał sobie wszystkie kości. Tylko bolałoby znacznie bardziej.

********************
Jest już początek kwietnia. W powietrzu czuć już wiosnę. I to nie taką typową polską, mokrą wiosnę, zasnutą deszczem. Świeci słońce, jest ciepło. Pogoda wprost nastraja mnie do życia. Pojawia się jednak mały szczegół, który sprawia, że moje serce zaczyna drżeć z niepokoju. Nie myślałem, że kiedyś tak powiem, ale źródłem mojego niepokoju jest mail od Ady. Zawsze wysyłała mi esemesem miejsce naszego kolejnego spotkania, a w mailach opisywała swoje uczucia, jak spędziła dzień beze mnie. Czasem przysyłała zdjęcia w załączniku. No i zawsze pisaliśmy ze sobą wieczorami. To ona była powodem mojego wiecznego niewyspania. Ale muszę przyznać, że był to najlepszy powód, jaki tylko mogłem sobie wymarzyć.
Tym razem jednak mail jest suchy i rzeczowy, zupełnie jakby napisał go ktoś obcy.

Spotkajmy się w sobotę o 15, w tym hotelu co poprzednio. Nie zajmę ci dużo czasu.
                                                                                                             A.
Żadnego kocham cię, żadnego nie mogę już się doczekać, nic. Jakby tę wiadomość pisała ktoś obcy. Tylko kilka zimnych słów, jakbyśmy żyli obok siebie, a nie ze sobą.

***********************
Ta sobota nie zaczyna się dla mnie jak zwykle radością, tylko niepokojem. O 14.30 wsiadam do samochodu i jadę na spotkanie mojego przeznaczenia. Czuję, jak z nerwów pocą mi się dłonie.
Znów ten sam hotel, ta sama podejrzliwa recepcjonistka, a nawet ten sam pokój. Ada już jest. Stoi na tle okna, a promiennie słońca wpadające przez szybę sprawiają, że jej włosy wydają się kilka odcieni jaśniejsze. Zamykam za sobą drzwi.
- Ada - mam tak suche gardło, że mój głos przechodzi w szept.
Odwraca się w moją stronę.
- Hej.
Podchodzę do niej i chcę ją objąć, ale odsuwa mnie delikatnie.
- Nie, Marcin. Nie teraz. Musimy porozmawiać. Siadaj.
W jej twarzy jest coś dziwnego. Jakaś niepewność, niepokój, coś, czego nie potrafię nazwać. Opadam na łóżko i czekam, aż zacznie mówić.
- Pamiętasz jak byliśmy tu pierwszy raz?
- Jasne, że pamiętam. Takich rzeczy się nie zapomina. - uśmiecham się do swoich wspomnień.
- Pamiętasz tę recepcjonistkę?
- Taaak - mój głos drży.
- Gdy wtedy stąd wychodziłam, wypytywała mnie o ciebie. Niby nic. Zwykłe takie, czy cię może z kimś pomyliła, bo wydajesz jej się znajomy. Wcisnęłam jej jakąś ściemę, że wątpię, bo dopiero się tu wprowadziłeś. Nie wyglądała na przekonaną. Niby nic, takie drobne nieporozumienie. Ale ono coś mi uświadomiło. Uświadomiło mi, że tak naprawdę cały czas balansujemy na krawędzi. Jesteś przecież księdzem. I co z tego, że tak cholernie cię kocham? To nic nie zmienia. Gdy ktoś się dowie, to zapłacisz wysoką cenę...
- Ada, mam to gdzieś - podrywam się z łóżka. - Liczysz się tylko ty...
- Nie, proszę, daj mi skończyć. Potem będzie tylko trudniej.
Po chwili dociera do mnie, co oznaczają te słowa. Czuję się, jakby uszło ze mnie całe powietrze... Jakby ktoś wypompował cały tlen z otoczenia.
- Tu chodzi o nas. Robię to głównie dla ciebie. Nie możemy być razem. Wybacz mi. Nie mogę żyć ze świadomością, że miłość do ciebie jest czymś brudnym i niewłaściwym. I ze świadomością, że tak naprawdę nie mam prawa cię kochać.
- Nie, proszę. A jeśli... A jeśli zrezygnuję z bycia księdzem? Wtedy będziemy mogli być razem...
- Nie... Pomyśl, jak daleko musielibyśmy uciec, by być razem. By ludzie nie gadali. By nikt nie rozpoznał cię na ulicy i nie powiązał ciebie z tym miłym, młodym wikarym z poznańskiego kościoła... Byśmy mogli zacząć wszystko od nowa. To niemożliwe...
- Ada. Ja nie potrafię bez ciebie żyć... - dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że płaczę. Nie wiem też kiedy wstałem. Łzy spływają po moich policzkach i spadają na palce zaciśnięte kurczowo na jej dłoni. Chcę zamknąć ją w ramionach i nigdy nie wypuścić. Zrobić cokolwiek, żeby nie odeszła.
- Marcin. Błagam, nie utrudniaj mi tego. Daj mi odejść, zapomnij o mnie. Poukładaj sobie wszystko. I pamiętaj tylko, że bardzo cię kocham. I że to dla twojego dobra.
Oswobadza rękę z mojego uścisku i wychodzi. Przez gęstą mgłę, która mnie otacza, słyszę jeszcze trzask zamykanych drzwi i jej cichy szloch. A potem czuję, że spadam. I przez głowę przebiega mi jeszcze myśl, że nie ma już nic, dla czego warto by żyć. A więc tak wygląda koniec? Tylko potworna pustka i ból, który rozrywa twoje serce?

Ksiądz     |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz