Rozdział dwudziesty

1.2K 65 16
                                    

* Marcin *

Na razie nie chcę rozmawiać z Adą o przyszłości. Na razie chcę jedynie rozkoszować się jej bliskością. Dni toczą się jednostajnym rytmem, rytmem, którego tak bardzo mi brakowało. Są wakacje, więc Ada ma wiele wymówek, by zostawać u mnie na noc. Pewnego poranka otwieram oczy i dostrzegam, że uważnie się we mnie wpatruje.
- Hej, kochanie - rzucam na powitanie.
- Hej, misiu - uśmiecha się i muska ustami moje wargi.
Leżymy przez chwilę w ciszy, Ada z głową na mojej piersi. Po chwili milczenie przerywa dziewczyna.
- Marcin?
- Hmmm?
- Pamiętasz ten obóz w górach?
- Jasne. Nie zapomina się przecież wydarzeń, które zmieniają twoje życie.
- Powiedziałeś mi wtedy, że kapłaństwo nie było twoją decyzją... - nie kończy zdania, zawieszając na końcu pytająco głos. Przez chwilę zastanawiam się, co chcę jej powiedzieć. I co najważniejsze, czy będę potrafił o tym mówić. W końcu dochodzę do wniosku, że kto jak kto, ale Ada zasługuje na prawdę. Siadam na łóżku i przyciągam ją do siebie, tak, że siedzi teraz pomiędzy moimi nogami, opierając się plecami o moją klatkę piersiową. Otaczam ją ramionami i zaczynam mówić.
- Miałem szczęśliwe dzieciństwo. Bynajmniej na początku. Pamiętam jak tata zabierał mnie na długie, męskie wycieczki. Uwielbiałem to. Wracaliśmy potem do domu, gdzie czekała mama. Opowiadałem jej potem o tym wszystkim, co robiliśmy tego dnia. Byłem szczęśliwy. Wtedy jeszcze byliśmy normalną rodziną, kochającą się, pełną ciepła i wzajemnego szacunku. A potem tata odszedł do innej kobiety. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Miałem siedem, może osiem lat. Matka stała się wtedy chorobliwie wręcz religijna. Wcześniej rodzice nie przykładali zbyt dużej wagi do wiary. Owszem, chodziłem na religię w szkole, ale do kościoła chodziliśmy tylko od wielkiego dzwonu. Ale wtedy wszystko się zmieniło. Zaczęła się modlić, nawet po kilka razy dziennie, chodzić do kościoła prawie każdego dnia. Zapisała się nawet do jakiegoś kółka różańcowego. Zupełnie jakby wierzyła, że modlitwa i fanatyzm wrócą jej ukochanego. Jednocześnie przestała poświęcać mi swój czas i uwagę. Owszem, gotowała mi obiady, prasowała i prała ubrania, chodziła na wywiadówki. Ale jedynym tematem, na który potrafiła ze mną rozmawiać był Bóg. Nie mówiła o niczym innym. Zbywała mnie, gdy pytałem kiedy wróci tata. Po jego odejściu ani razu mnie nie przytuliła, ani razu nie powiedziała mi, że mnie kocha. A dzieci potrzebują ciepła i miłości, nawet gdy udają, ze jest inaczej. Naprawdę trudno jest dorastać tylko z przesadnie religijną matką. Nie chcę, byś postrzegała mnie tylko jako skrzywdzonego przez los chłopca, ale naprawdę było mi trudno. Potem w jej rozmowach zaczął pojawiać się albo Bóg, albo moja przyszłość, oczywiście ściśle związana ze służbą Kościołowi. Wahała się tylko, kim powinienem zostać, księdzem, zakonnikiem, czy może szafarzem. Szkoda tylko, że w swoich rojeniach nie uwzględniała moich marzeń, planów na przyszłość. Bolało mnie to, że traktuje mnie, jakbym nie istniał albo sam nie potrafił o sobie zdecydować. Na początku nie traktowałem jej poważnie. Potem jednak i mnie zaczęła przekonywać do przyłączenia się do niej w tym szaleństwie. Kilka razy poszedłem na spotkanie tego jej kółka, ale tylko po to, by dała mi w końcu spokój. Byłem wtedy nastolatkiem. Wolałem wyjść z kumplami pograć w nogę, niż klepać zdrowaśki. Zamiast Biblii namiętnie czytywałem kryminały, horrory i thrillery. Pewnego razu matka wyrzuciła mi do kosza prawie wszystkie książki, bo uznała, że czytanie ich jest grzechem. Czasami kazała słuchać mi radia Maryja, a ja potem szedłem do swojego pokoju i słuchałem punk rocka i metalu. Tyle że przez słuchawki. Nie chciałem żyć według jej reguł. Buntowałem się przeciwko wszystkim jej zakazom i nakazom. A potem się zakochałem. Mówią, że pierwsza miłość to głupota. Że rzadko kiedy udaje jej się przetrwać i że często jest poprostu zauroczeniem drugą osobą. Nie mam pojęcia, czy uczucie moje i Roksany przetrwałoby próbę czasu. Nigdy nie było mi dane się o tym przekonać. Krótko przed maturą zaprosiłem ją do mnie do domu. Byłem przekonany, że matki wtedy nie będzie. Myliłem się. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Leżeliśmy razem na łóżku w  moim pokoju i się całowaliśmy, gdy nagle do pokoju wpadła moja matka. Zaczęła krzyczeć, że Roksana jest dziwką, że odciąga mnie od Boga. Potem zaczęła ją szarpać. Odepchnąłem ją od dziewczyny. Roksana uciekła. Poszedłem potem do niej. Przepraszałem ją, błagałem, żeby mi wybaczyła. Powiedziała, że nie ma zamiaru pozwolić, by ta sytuacja po raz kolejny się powtórzyła. I tak oto matka pozbawiła mnie kogoś, kto nadawał moim dniom blask. Byłem załamany. Wogóle nie wychodziłem z pokoju. Nie chodziłem do szkoły. Całe dnie leżałem w łóżku, słuchając na cały regulator muzyki i wypalając paczkę papierosów dziennie. Matka nasyłała na mnie jakiegoś księdza. Śmieszyło mnie, że sama nie odważyła się przyjść i porozmawiać ze mną w cztery oczy. Kapłan przychodził, próbował przekrzyczeć brzmienie Metallicii i powiedzieć mi, że Bóg mnie kocha. Odezwałem się do niego tylko raz. Zapytałem, jak ktoś, kto nie istnieje może mnie kochać. Wyszedł bez słowa i nigdy więcej nie wrócił. Nie miałem mu tego za złe. W końcu miałem święty spokój. Poszedłem tylko na maturę, potem znowu popadłem w letarg. Praktycznie byłem już dorosły. Co raz częściej myślałem o tym, by uciec z tego chorego miejsca. Nie miałem jednak gdzie. Matka już wiele lat wcześniej oświadczyła mi, że nie da mi ani grosza na studia. Nie miała zamiaru wspierać tego ,,szatańskiego pomysłu nauk sprzecznych z nauką Chrystusa". A ja bardzo chciałem studiować. Od pierwszej klasy gimnazjum odkładałem w tym celu każdy grosz. Chciałem iść na medycynę. Pewnego dnia zszedłem na dół, żeby poinformować ją, że odchodzę. Miałem zamiar wyprowadzić się z domu i podjąć studia. Stanąłem przed nią i powiedziałem poprostu, że się wyprowadzam. Zaśmiała mi się w oczy i zapytała mnie, za co mam zamiar żyć. Odpowiedziałem, że mam oszczędności. Rzuciła, że nie sądzi, by jeszcze tam były. Pobiegłem na górę. Miała rację. Pieniądze zniknęły, zabrała je. Wróciłem na dół. Miałem wrażenie, jakby w moich żyłach płynął czysty, niczym niepowstrzymywany gniew. A ona siedziała spokojnie, patrząc mi kpiąco w oczy. Oświadczyła, że wybrała dla mnie inną drogę. Nie miałem pojęcia o czym mówi. Wtedy okazało się, że ma na myśli seminarium. Byłem tak zszokowany niedorzecznością tego pomysłu, że nawet nie chciało mi się protestować. Potem myślałem długo nad tym wyborem. Nie miałem już pieniędzy na realizację swoich marzeń. Roksana nie chciała mnie znać. Nie chciało mi się żyć. Słowem, mój ogień zgasł. Nie poszedłem do seminarium tak jak inni, z powołania, tylko z braku innej możliwości. Tydzień później spakowałam się i wyjechałem. Od chwili tamtej rozmowy nie zamieniłem z matką ani słowa. Nie mogłem wybaczyć jej tego, że pozbawiła mnie wszystkiego. W dniu wyjazdu poszedłem jeszcze pożegnać się Roksaną, ale nie chciała nawet ze mną porozmawiać. Na początku nie mogłem się zaaklimatyzować wśród innych kleryków. To byli dla mnie ludzie ze zupełnie innego świata. I co najważniejsze, oni byli tam z własnego wyboru, byli tam, bo naprawdę wierzyli. A ja? Nie miałem w sobie krzty wiary, jedynie złamane serce. Słuchałem nauk o Bogu, w którego nie wierzyłem. Słuchałem o jego nieskończonej miłości i dobroci, chociaż sam już nie wierzyłem, że którakolwiek z tych rzeczy jeszcze istnieje. Jedynym plusem było tutaj to, że nikt mnie nie znał. Mogłem udawać, że jestem kimś innym. Dusiłem się panującymi tam zasadami i atmosferą, a najbardziej tym, że równie dobrze mogłem się zabić i na jedno by wyszło. Po przyjęciu święceń nie wyobrażałem sobie żadnej przyszłości dla siebie. Raz nawet próbowałem popełnić samobójstwo, ale w ostatniej chwili znalazł mnie jeden z kleryków. Na moją prośbę nie powiadomił nikogo. Jakoś te wydarzenie zbliżyło nas do siebie i zaprzyjaźniliśmy się. Utrzymujemy kontakt do dzisiaj. Adrian jest jedną z trzech osób, oprócz mnie i matki oczywiście, które znają tę historię.
- Trzech? - Ada przerywa mi po raz pierwszy, odkąd zacząłem mówić.
- Mam tu na myśli ciebie, proboszcza z mojej pierwszej i zarazem ostatniej parafii, no i Adriana. Czas mijał, w końcu przyjąłem te nieszczęsne święcenia. Nawet zacząłem trochę wierzyć. Nie potrafiłem jednak wskrzesać w sobie tyle wiary, ile powinna mieć osoba na moim miejscu. Zostałem oddelegowany do posługi w charakterze wikariusza. Jednym z moich obowiązków była katecheza w twoim liceum. Muszę przyznać, że akurat to zajęcie było jednym z moich ulubionych obowiązków. Wśród tych wszystkich młodych ludzi mogłem niemalże udawać, ze wszystko jest w porządku. A potem zaproponowano mi, żebym  pojechał na ten obóz w górach. I tam  poznałem ciebie. Zakochałem się i doszedłem do wniosku, że nie chcę dalej żyć tak jak do tej pory. Dosyć długo nosiłem się z tym zamiarem, aż w końcu postanowiłam, że zrzucę sutannę. Od chwili święceń znowu zacząłem oszczędzać, tak na wszelki wypadek. Chyba poprostu czułem się bezpieczniej, wiedząc, że mam jakieś wyjście awaryjne, coś, co w razie konieczności pozwoli mi uciec. A skoro nie miałem już siły dłużej grać, to zdecydowałem się na ostateczność. Poza tym nie mogłem już dłużej udawać, że potrafię żyć bez ciebie. Tam za dużo rzeczy mi o tobie przypominało. I miałem nadzieję, że jeśli dowiesz się, że w końcu możemy być razem, bez żadnych przeszkód, to wrócisz do mnie. Niestety, ty się nie odzywałaś, a ja nie miałem pojęcia, co mam ze sobą zrobić. Szczerze mówiąc, sam nie wiedziałem, co miałem robić. A potem, tego samego dnia, gdy ty do mnie wróciłaś, złożył mi wizytę niezapowiedziany gość - moja matka. Weszła do mojego mieszkania, jakby miała święte prawo tutaj przebywać. Dowiedziała się od mojego byłego przełożonego, że porzuciłem kapłaństwo. Była oburzona. Jej zamiarem było przekonanie mnie do powrócenia do tego, od czego odszedłem. I posłużyła się tutaj argumentem, co do którego była pewna, że mnie zrani. Wspomniała o tobie. Przekonywała mnie, że to tylko zwykła miłostka, chwilą zauroczenia. Że byłem tylko zabawką w twoich rękach. Gdy odmówiłem powrotu na plebanię, oświadczyła, że nie jestem już jej synem i wyszła z mieszkania trzaskając głośno drzwiami. Resztę historii już znasz.
Czuję, że ciężar nieopowiadanej od lat historii spada z moich ramion. Ada milczy, więc delikatnie obracam ją przodem do siebie. Na jej twarzy maluje się smutek. Jest lekko wstrząśnięta tym, co przed chwilą usłyszała. Patrzy mi w oczy z lekką obawą. Podnosi rękę do mojej twarzy i gładzi mnie po niej koniuszkami palców.
- Przepraszam cię, Marcin. Nie chciałam... Gdybym wiedziała, z czym wiąże się dla ciebie odpowiedzenie na moje pytanie, nigdy bym go nie zadała.
-  Przestań, nie masz za co przepraszać. Myślę, że zasługujesz na to, żeby wiedzieć o mnie coś więcej.
- Dziękuję, że zechciałeś mi opowiedzieć coś o sobie. To raczej nie są wspomnienia, którymi chce się dzielić z przypadkowymi ludźmi.
- Owszem, ale ty nie jesteś w moim życiu przypadkową osobą.
Poza tym, cieszę się, że mogłem zrzucić z siebie ciężar milczenia. Od lat nikomu nie opowiadałem tej historii. To ty wyświadczyłaś mi przysługę, chcąc mnie wysłuchać.
Uśmiecham się do niej i wtedy zauważam, że po jej twarzy spływają łzy. Ocieram je koniuszkami palców.
- Dlaczego płaczesz, kochanie?
- Chciałeś się zabić?
- Tak, ale znalazł mnie wtedy Adrian i...
- Ale czy chciałeś to zrobić wtedy, gdy cię zostawiłam?
Moje palce nieruchomieją na jej policzkach. Faktycznie, nie raz chodziło mi to po głowie.
- Chciałeś, prawda?
- To nie ma teraz znaczenia.
- Jako dziecko tyle przeżyłeś. A potem jeszcze ja zadałam ci tyle bólu. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybyś coś sobie zrobił. Gdy pomyślę, że mógłby cię tu teraz nie być... - przerywa i zanosi się głośnym, spazmatycznym szlochem. Przytulam ją mocno. Wtula twarz w przód mojej koszulki, a ja delikatnie ją kołyszę. Zdaję sobie sprawę, że Ada cały czas czuje się winna. Ja jednak nie potrafię jej winić.
- Ciiiiii - szepczę. - Przecież nic mi nie jest. Jestem tutaj.
Podnosi na mnie swoje wielkie, błękitne oczy, teraz wilgotne od łez.
- Nigdy bym sobie nie wybaczyła. I strasznie żałuję, że cię wtedy zostawiłam. To była najgorsza decyzja, jaką tylko mogłam podjąć.
- Każdy popełnia błędy.
- Ale ja...
- Proszę, nie mówmy już o tym.
Muskam ustami jej wargi. Odwzajemnia mój pocałunek, błądząc palcami po mojej szyi. A ja niczego więcej w tej chwili nie potrzebuję.

Ksiądz     |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz