Rozdział ósmy

1.5K 82 9
                                    

Nie pamiętam, jak dostałem się z powrotem do domu. Wiem tylko tyle, że leżę  na łóżku, a przez okno sączy się delikatne światło bliskiego świtu. Czuję dziwne otępienie. Jakby ktoś wyjął mi mózg i na jego miejsce włożył kłębek mokrej waty. Nic nie słyszę, jakby otaczały mnie kilometry marwej ciszy, a wokół nie było nikogo, kto mógłby ją zmącić. I może tak właśnie jest. Jestem w stanie myśleć tylko o niej. Przez głowę przebiegają mi setki urywanych obrazów.
Ada śpi wtulona we mnie. Jej oddech łaskocze mnie w szyję...
Ada śmieje się głośno. Jej oczy błyszczą bardziej niż gwiazdy na wieczornym niebie...
Ada szepcze z ustami na moich ustach. Niemalże mogę poczuć ich smak...
Ada odpina guziki mojej koszuli. W jej oczach błyszczy pewność...
Ada, Ada, Ada...
Nie potrafię zapomnieć. Do tej pory myślałem, że określenie ,,złamane serce" jest tylko przenośnią, alegorią. Ale ono zaskakująco trafnie oddaje to, co dzieje się w tej chwili w mojej duszy. Czuję się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Dosłownie. Ból promieniuje z lewej piersi i rozchodzi się po całym ciele. Nie czuję nic oprócz niego. Odkąd opuściłem pokój hotelowy nie przestaje płakać. Wyję jak dziecko i czuję się tak samo bezradny. Nie wyobrażam sobie dalszego życia. Nie wyobrażam sobie, że światło jej głosu już nigdy nie rozjaśni mroku moich dni. Nie wyobrażam sobie również tego, że za kilka godzin będę musiał wstać i udawać, że wszystko jest w porządku. Że mój świat wcale nie rozsypał się na miliony kawałków. Zwijam się w kłębek i czuję fale bólu, które targają moim ciałem. To dziwne uczucie, gdy nagle ktoś odbiera ci wszystko, co do tej pory stanowiło część twojego życia, jego sens. To trochę tak, jakby schodząc ze schodów nie trafiło się na stopień. Z tą tylko różnicą, że ta pustka wypełnia całego ciebie, łącznie z twoim umysłem. Próbuję się uspokoić i zasnąć. Może wtedy nie będę musiał myśleć. Łóżko bez jej drobnego ciała skulonego obok jest jednak dziwnie niegościnne i puste. Jakbym w całym wszechświecie istniał tylko ja. I nie było nikogo, kto by choć na chwilę ukoił mój ból. A sen nie nadchodzi...

***********************
Budzi mnie pukanie do drzwi. Przez chwilę zastanawiam się, dlaczego czuję się tak cholernie źle. A potem przypominam sobie wczorajsze popołudnie i wszystko spada na mnie z całą swoją miażdżącą mocą. Czuję, że nie mam siły wstać. Nie mam siły żyć. Ledwo mam siłę wziąć kolejny oddech. Pukanie powtarza się. Tym razem dołącza jeszcze do niego szorstki głos proboszcza.
- Marcin, jesteś tam? Powinieneś już dawno wstać. Spóźnisz się na lekcje. Marcin?!
Zwlekam się z łóżka i otwieram te cholerne drzwi. Napotykam jego chłodne spojrzenie, które łagodnieje lekko, gdy patrzy na mnie.
- Strasznie źle wyglądasz. Jesteś chory? Źle się czujesz? Masz mocno zaczerwienione oczy i jesteś blady.
- Tak - wymyślam na poczekaniu. - Wezmę leki, a jak się nie polepszy pójdę do lekarza. Będzie ok.
Nic nie będzie już ok. Nigdy. Nie bez niej.
- Dobrze. Wezmę za ciebie zastępstwo. Mam przerobić z klasą jakiś konkretny temat?
- Zadałam klasie IIIe pracę pisemną. Wypadałoby zebrać zeszyty.
- Dobrze. No to kuruj się.
- Jasne.
Zamykam za nim drzwi i rzucam się z powrotem na łóżko.  Chciałbym nie istnieć, rozpłynąć się w pustce, nie czuć nic. Zwijam się w kłębek i ukrywam twarz w poduszce. Czuję się jakbym w środku miał wszystko porozrywane na strzępy. Jakby ktoś wciąż od nowa rozorywał moje serce paznokciami. Moja dusza krzyczy w agonii. Nie ma już nic, co trzymałoby mnie po jasnej stronie. Zapadam się w mrok.

***********************
Straciłem poczucie czasu. Podobno, gdy jest się szczęśliwym czas przeciaka ci przez palce. Nie zdążysz się nim nacieszyć. A czas gdy się cierpi zdaje się rozciągać w nieskończoność. Minuty rozciągają się w godziny, a te zdają cię trwać całe dnie. Czas bez Ady zdaje się stać w miejscu, więc i ja trwam w bezruchu, kurczowo trzymając się wspomnienia chwil, gdy trzymałem ją w ramionach.

***********************
Po raz kolejny z odrętwienia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Znów proboszcz. W rękach trzyma stos zeszytów. Czyli jest już popołudnie? Dobrze wiedzieć, że poza czterema ścianami mojego umysłu istnieje jeszcze jakieś życie.
- Zeszyty zebrane - podaje mi stosik. - Byłeś u lekarza?
- Tak. To grypa. Przepisał mi leki i kazał leżeć w łóżku.
- No to leż - ten to jest rozmowny, jak zawsze zresztą.
Drzwi zamykają się,a ja znów zostaję sam. Nie wyobrażam sobie jutra. Nie bez niej.

Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił?!

Ksiądz     |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz