* Ada *
Dwa tygodnie po przeprowadzce do MarcinaMieszkam z nim dopiero kilka dni, ale czuję się tak, jakbym mieszkała z nim przez wiele lat. Każdy dzień jest inny, ale jednocześnie w jakiś kojący sposób podobny do poprzedniego. I w tym tkwi jego moc. Potrzebuję tej rutyny, jakiegoś skrawka pewności, że gdy wrócę tu wieczorem, Marcin nadal tu będzie. Tak samo jak potrzebuję jego obecności, ciepła jego ciała, znajomego zapachu jego skóry, dotyku jego dłoni.
***********************
Budzę się rano, jeszcze zanim zdąży zadzwonić budzik. Marcin śpi tuż obok, przytulając mnie do siebie. Jego dłonie spoczywają na moich plecach. Lubię ten moment i tę ciszę poprzedzającą poranną krzątaninę. I lubię patrzeć na niego, gdy śpi. Wyciągam dłoń i lekko, starając się go nie obudzić, gładzę go po policzku. Mój Marcin, kiedyś był mi tak bliski, a jednocześnie tak strasznie daleki. Teraz pomiędzy nami nie ma nic ani nikogo. Życie ma słodki smak jego miłości. Nagle dzwoni budzik. Moje myśli rozbiegają się w popłochu, a Marcin porusza się niespokojnie. Mruga kilka razy, otwiera oczy i napotyka moje spojrzenie. Uśmiecha się lekko.
- Dzień dobry, księżniczko - zakłada kosmyk moich włosów za ucho. - Chciałbym codziennie móc budzić cię tymi słowami.
- Teraz to chyba wcale nie będzie takie trudne, co? - wtulam twarz w zagłębienie w jego szyi.
- Mam taką nadzieję - mruczy sennie i czuję, jak znowu otaczają mnie jego ramiona. Leży przez długą, bardzo długo chwilę, a potem Marcin zerka na zegarek i rzuca z lekką paniką w głosie:
- Dwadzieścia po siódmej. Spóźnimy się. Najwyższy czas wstawać.
Wyskakuje z łóżka, ciągnąc mnie za rękę. Po drodze do łazienki przeczesuje włosy palcami, pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie. Mój Marcin kołacze mi się po głowie. I chyba faktycznie jeszcze nigdy nie czułam, by był tak bardzo mój, jak tego poranka.***********************
Naciskam dzwonek, raz, drugi, trzeci. W końcu drzwi się otwierają i staje w nich Marcin.
- Hej. Zapomniałaś klu... - urywa gwałtownie w pół słowa. - Ada, co się stało?
- Nic - prześlizguje się obok niego. Ściągam kurtkę i buty. Przez cały czas czuję jego wzrok wbity w moje plecy.
- Przecież widzę - łapie mnie za rękę i obraca twarzą do siebie.
- Nic. Naprawdę nic.
- Przestań. Jesteś rozsztrzęsiona i strasznie blada. I twój policzek wygląda jakby... jakby ktoś cię uderzył.
Patrzy na mnie z niepokojem, a potem wyciąga dłoń i lekko muska moją twarz. Boli. Wciągam ze świstem powietrze.
- Co się dzieje? Proszę, powiedz mi.
Wtulam się w niego. Przyciąga mnie do siebie.
- To długa historia... - mruczę w jego pierś.
- Mam czas. Dużo czasu.
Prowadzi mnie do salonu i sadza na kanapie, cały czas nie wypuszczając z objęć.
- Mów. Zamieniam się w słuch.
- Nie wiem od czego zacząć.
- Najlepiej od początku.
- Pamiętasz jak uczyłeś mnie religii?
- Jasne, przecież to wcale nie było tak dawno temu - nawet jeśli zdziwiło go moje pytanie, to nie daje tego po sobie poznać.
- Pamiętasz moją klasę?
- Może nie całą, ale kilka osób jak najbardziej.
- A Piotrka?
- Taki wysoki brunet?
- Blondyn - poprawiam odruchowo.
- Kojarzę...
- Pamiętasz tamten dzień w hotelu, gdy powiedziałam ci, że nie możemy być razem i... i po prostu wyszłam?
Marcin tylko kiwa lekko głową. Cały czas patrzy na mnie uważnie.
- To był jakiś tydzień, może dwa od tamtego wydarzenia. Siedziałam w domu załamana, nic mi się nie chciało... Przyszła do mnie wtedy Blanka. Pocieszyła mnie trochę. I powiedziała mi o Piotrku. Nie wiem dokładnie co wtedy do mnie czuł. Byłam pewna, że to takie szczeniackie zauroczenie. A ja wtedy nie miałam najmniejszej ochoty na kontakty z facetami. Chciałam tylko ciebie... Może był zbyt nieśmiały, żeby mnie gdzieś zaprosić, a może wiedział, że nie będę miała ochoty na wyjście do kawiarni czy do kina. Poprosił mnie więc o korepetycje z polskiego. Na początku nie chciałam się zgodzić, ale potem uległam dla świętego spokoju. Poszliśmy do niego. Na początku było okej, ale potem zaczął się do mnie przystawiać. Dostał kosza, ale zaproponowałam mu przyjaźń. Było mi go szkoda, a ja nie chciałam po raz kolejny kogoś krzywdzić. Myślałam, że wszystko jest w porządku. Skończyliśmy liceum. Ja poszłam na psychologię, kontakt z Piotrkiem się zerwał... Chyba nawet jakoś specjalnie tego nie żałowałam. Do początku listopada nawet nie wiedziałam, że studiuje na tej samej uczelni... Potem przypadkiem wpadłam na niego na korytarzu. Na początku był normalny. Ot, miły, sympatyczny chłopak, taki sam jak zawsze. Pogadaliśmy chwilę, ale ja się spieszyłam. Obicałam mu, że jeszcze się zgadamy. Potem natknęłam się na niego po raz drugi w bibliotece, jakiś tydzień później. Jego zachowanie się zmieniło. Był złośliwy, chamski. Od tamtej pory nie przepuścił żadnej okazji, żeby wygłosić jakąś złośliwą uwagę albo rzucić wyzwisko. Oczywiście nie przy innych, zawsze znalazł sobie jakąś okazję, kiedy byliśmy sami. Czasami miałam wrażenie, że celowo czeka na takie sytuacje. Ale odpuściłam. Postanowiłam puszczać jego zaczepki pomimo uszu. Chyba z biegiem czasu zaczęła go chyba denerwować moja obojętność...
- Coś ci zrobił? - głos Marcina podnosi się o kilka oktaw w górę. Jego dłoń zaciska się wokół mojej.
- Bałam się go. Zaczęłam go unikać, ale to nie jest takie proste. Uniwersytet jest duży, ale nie aż tak, żeby mijać się z kimś przez wiele tygodni i nie wpaść na niego ani razu. Dzisiaj wychodziłam z uczelni. Zostałam trochę dłużej, żeby omówić z wykładowcą szczegóły materiału na kolokwium. Było ciemno. Czekał na mnie przy windzie. Popchnął mnie na ścianę. Mówił jakieś okropne rzeczy. A potem uderzył mnie w twarz. Wyrwałam mu się i uciekłam. Myślę, że to zemsta... jego zemsta za to, że go wtedy odrzuciłam.
- Nie płacz, proszę cię. On nie jest tego wart.
Podnosi rękę i ściera łzy z mojej twarzy. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Przyciąga mnie do siebie mocniej i przytula.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? Przecież mogliśmy coś na to poradzić. Nie musiało do tego dojść.
- Nie wiem... Może myślałam, że w końcu się znudzi. Ale teraz się boję. Skoro raz był zdolny mnie uderzyć... Boję się, co zrobi następnym razem.
Chowam twarz w jego koszulce. Przez lekki materiał czuję bicie jego serca.
- Obiecuję ci, że coś z tym zrobię. Tylko zostań jutro w domu. Okej?
- Nie. To trzeba gdzieś zgłosić. Na policję... Nie baw się w żadne samosądy. Nie chcę cię znów stracić, tym razem na zawsze.
- Nie stracisz. Obiecuję. Po prostu podniósł rękę na złą osobę. Nie płacz już.
Boję się teraz bardziej o Marcina, niż o siebie. Nie chcę, żeby coś mu się stało. Nie chcę, żeby wpakował się w jakieś kłopoty.
- Marcin, proszę...
- Nie bój się. Nie użyję siły. Załatwię to inaczej.
- Jak?
- Zobaczysz. Nie będę się bawił w bohatera, ale zobaczysz, że on już nigdy nie zrobi ci krzywdy. Boli cię? - zmienia nagle temat.
- Trochę.
- Przyniosę ci lód. Ale chyba i tak będziesz mieć jutro siniaka.
Ostrożnie kładzie mnie na kanapie i wsuwa mi pod głowę poduszkę. Całuje mnie lekko, a potem znika w kuchni. Wraca po chwili i kuca obok mnie. Ostrożnie przykłada worek do mojej twarzy.
- Jak się czujesz?
- Jest okej. To tylko uderzenie. Poza tym prawie nic mi nie jest.
- Jesteś pewna?
- Tak.
- Byłaś dzielna. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
- Przestań... Wcale nie...
Pochyla się nade mną. Jego oczy znajdują się teraz kilka centymetrów od moich. Widzę wyraźnie jaśniejsze plamki w jego tęczówkach i orzechową obwódkę wokół nich. Wpatruję się w nie zafascynowana. Kocham jego oczy i mogę patrzeć w nie godzinami. Spektakl przerywa jednak jego szept.
- Gdyby coś ci się stało, gdyby on coś tobie zrobił, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Przepraszam cię.
Widzę smutek malujący się na jego twarzy.
- Za co? Nie obronisz mnie przed całym złem tego świata.
Zamyka oczy, a potem pochyla się jeszcze bardziej i znika te kilka centymetrów, które nas wcześniej dzieliło. Jego usta są ciepłe i kojąco znajome. Przyciągam go mocniej do siebie. Pocałunki, z początku delikatne i ostrożne, stają się teraz pełne pasji i ognia. Czuję jego dłonie na mojej tali, brzuchu, piersiach. Pragnę go. Zupełnie jakby te wszystkie przeżycia miały zniknąć pod dotykiem jego rąk i ust. Zupełnie jakby to on był jednym lekarstwem, moim jedynym biletem do zapomnienia. Wsuwam dłonie pod jego koszulkę i muskam palcami jego pierś. Z jego gardła wydobywa się cichy jęk. Czuję jak bierze mnie na ręce i podrywa z kanapy. Niesie mnie do sypialni. Padamy na łóżko. Patrzy na mnie poważnie, z troską, cały czas ciężko dysząc.
- Przepraszam.
Ale ja nie chcę przeprosin, zwłaszcza za coś, w kwestii czego wogóle nie zawinił. Pochylam się nad nim i po chwili znów czuję jego dłonie na swoim ciele. I teraz nie ma już Piotrka, jest tylko Marcin, ja i nic pomiędzy nami...Hej!
Nie wiem czy zauważyliście, ale poprzez ten rozdział chciałabym zwrócić waszą uwagę na poważny problem społeczny, z którym niestety zetknęłam się wczoraj, można powiedzieć osobiście. O czym mówię? O przemocy wobec kobiet. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego akurat o tym chciałam z wami porozmawiać? Otóż byłam świadkiem pewnej sytuacji. Mieszkam w małym miasteczku, jakieś 2 - 3 tysiące mieszkańców. Praktycznie zna się wszystkich albo chociażby kojarzy z widzenia. Ludzie raczej żyją swoim życiem, nikt nie chce się wtrącać w sprawy innych. Akurat czekałam na autobus na dworcu. Środek dnia, sporo osób czekających na autobusy. Jednymi z takich właśnie oczekujących była para ludzi, mężczyzna i kobieta. Kłócili się o coś cicho, na początku nawet nikt nie zwracał na nich uwagi. Z biegiem czasu mężczyzna nakręcał się co raz bardziej. Zaczął wyzywać swoją towarzyszkę. Ludzie zaczynali się patrzeć, ale nikt nie zamierzał interweniować. W końcu stało się, facet popchnął ją na ścianę i kilka razy uderzył. Ciekawscy obserwatorzy powitali taki rozwój sytuacji jedynie kilkoma komentarzami o publicznym praniu brudów. Nikt nawet nie przyszedł tej kobiecie z pomocą, zupełnie jakby nie dostrzegli tego, że przed chwilą na ich oczach ktoś pobił kobietę.
Okej, ja rozumiem, że przecież oni się kłócili, może poniosły go nerwy. Okej, zdarza się. Ale najbardziej bolała mnie reakcja tych przypadkowych świadków, a właściwie brak tej reakcji. I stąd mój apel do was. Nigdy nie pozostawajcie obojętni wobec krzywdy innych. Czy jest to jakaś nieznajoma na ulicy, czy wasza sąsiadka, którą mąż bije, bo myśli, że ma do tego święte prawo, czy wasza koleżanka z pracy / szkoły. Bo czasami wasza reakcja może uratować komuś życie. I to dosłownie. Nie pozwalajcie na coś takiego, bo zło rodzi kolejne zło, a lawiny nie da się już tak łatwo zatrzymać. Nie mówię tutaj o odpowiadaniu agresją na agresję, tak jak zrobi to Marcin w następnym rozdziale, tylko o zwykłej ludzkiej życzliwości. Tyle ode mnie. Zostawiam was z tym i mam nadzieję, że chociaż tak robię coś dobrego. Myślę, że to moje małe zadośćuczynienie, za to, że też stałam wtedy w tym tłumie i nie miałam odwagi podejść do tej kobiety. Nie bądźcie jak ja, pokażcie, że dobro, rodzi kolejne dobro.
B. 💪💙
CZYTASZ
Ksiądz |ZAWIESZONE|
RomanceMarcin, choć tak naprawdę nigdy tego nie chciał, został księdzem. Pewnego dnia los stawia na jego drodzę Adę. Oboje odkrywają, co znaczy zakochać się w sobie bez pamięci, łamiąc po drodzę większość obowiązujących zasad. Co z tego wyniknie?