Rozdział dwunasty

1.2K 74 8
                                    

* Marcin *

Nie umiem tak. Nie potrafię tak dalej żyć. Nie mogę znieść myśli, że będę musiał iść tam jeszcze raz i po raz kolejny patrzeć na nią, patrzeć jak uczy się żyć beze mnie, jak powoli układa swoje życie. W mojej głowie co raz częściej pojawia się myśl, zalążek decyzji, która być może zmieni życie, nie tylko moje. Gdzieś w głębi głowy świta mi również myśl, że ta decyzja być może sprawi, że Ada do mnie wróci i to tej myśli kurczowo się chwytam.

**********************
Wiem, że powinienem to dobrze przemyśleć. Potem nie będzie już odwrotu. Decyzji nie będzie można już cofnąć. Szala przechyla się jednak na stronę jej podjęcia, gdy po raz kolejny muszę iść do szkoły. Tym razem jednak Ady tam nie ma. Blanka siedzi sama, ale widok pustego miejsca obok niej wzbudza we mnie jeszcze większą tęsknotę, niż wtedy gdy to Ada je zajmuje. Teraz jej miejsce zajęła pustka.

***********************
Stoję przed ciemnymi dębowymi drzwiami. Waham się przez chwilę. Nagle przez głowę przemyka mi wspomnienie śpiącej Ady. Ten widok dodaje mi sił. Pukam głośno, odnotowując przy okazji, że trzęsą mi się dłonie.
- Proszę - dobiega mnie krótka odpowiedź.
Wchodzę do środka. Proboszcz siedzi przy biurku. Przed nim leżą porozrzucane jakieś dokumenty.
- O, Marcin - podnosi wzrok znad papierów. - Wejdź, wejdź. Usiądź.
Siadam na krześle przed biurkiem. Przez długą chwilę milczę, nie wiedząc jak mam ubrać w słowa wszystko to, co chce powiedzieć. Proboszcz jest najwyraźniej lekko zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą, bo rzuca szorstkim głosem:
- Co cię do mnie sprowadza?
Odchrząkuję narwowo i zaczynam mówić.
- A więc... Wiem, że jestem księdzem. Wiem, że to był, bynajmniej teoretycznie powinien być, mój własny, dobrze przemyślany wybór płynący z serca, moje powołanie. Obaj jednak dobrze wiemy, że mój wybór taki nie był. Ale nie o tym przyszedłem tu rozmawiać... Zdaję sobie sprawę, że nasza posługa wiąże się z wieloma konsekwencjami; nie możemy założyć rodziny, mieć dzieci, nigdy nie jesteśmy tak naprawdę wolni. Nie możemy kochać, bynajmniej nie kochać w taki sposób w jaki mężczyzna kocha kobietę. W pewnym sensie nasze życie wiąże się z wieczną samotnością. A ja tak nie umiem żyć. Zawsze w moim życiu byli ludzie, znajomi, przyjaciele.  I właśnie w pierwszych miesiącach mojego wikariatu to ich najbardziej mi brakowało. Wprawdzie wokoło było pełno ludzi, ale ja czułem się bardzo samotny. Brakowało mi śmiechu i naturalności. Wszędzie wokoło była tylko udawana pobożność i powaga na pokaz. To właśnie były główne powody, dla których zgodziłem się podjąć nauki religii w liceum. Tam było życie, choć na chwilę mogłem odetchnąć, zaczerpnąć powietrza. Świetni ludzie, nikt nikogo nie udaje. Pewnego dnia pojechałem z nimi w góry. Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że się zakochałem. Zupełnie jak nastolatek -  nagle, gwałtownie i całym sercem. Wiem, złamałem w ten sposób jedną z głównych zasad. Zachowałem się w sposób, który nie przystoi ani kapłanowi, ani nauczycielowi. Może ksiądz potępiać moje zachowanie, ale nie mam władzy nad tym, co czuję. Nikt z nas nie ma, niektórzy poprostu dobrze udają, ale ja tak nie potrafię. Nikt z nas nie ma kontroli nad tym w kim, kiedy i na jak długo się zakocha. Wtedy liczyła się dla mnie tylko ona. Wciąż się liczy, nie oszukujmy się. Spotykałem się z nią przez kilka miesięcy. To były najszczęśliwsze chwilę w moim życiu. Wymykałem się, starając się ukraść jak najwięcej tych momentów...
- A więc to do niej szedłeś, gdy nigdzie nie mogłem cię znaleźć? - przerywa mi po raz pierwszy odkąd zacząłem mówić. W jego głosie brzmi jakaś dziwna nuta, coś sprawia, że wydaje mi się trochę bardziej ludzki.
- Tak. Wiem, że nie powinienem, ale to było silniejsze ode mnie. W końcu to ona zadecydowała, że nie możemy być razem. Nie potrafiła tak żyć, żyć ze świadomością, że ta miłość jest czymś brudnym, niewłaściwym. Odeszła ode mnie. Zachowała się tak, jak ja powinienem był się zachować. Okazała się bardziej dorosła ode mnie i znacznie bardziej dojrzalsza. Podjęła decyzję, a ja poczułem, że pęka mi serce, że tracę wszystko, co do tej pory przedstawiało dla mnie jakąkolwiek wartość. Załamałem się. Przez tydzień leżałem w pokoju próbując otrząsnąć się z rozpaczy. To, że dzisiaj siedzę tutaj i o wszystkim opowiadam wcale nie oznacza, że jest już dobrze. Wciąż nie potrafię wrócić do normalności, czuję, jak gdyby umarła bardzo bliska mi osoba, a mnie nawet nie pozwolonoby się z nią pożegnać... Akurat tak się złożyło, że po moim powrocie do szkoły jedną z pierwszych lekcji miałem właśnie z jej klasą. Znów ja zobaczyłem i poczułem, że nie mogę tak dalej żyć. Czułem, że jeśli jej nie dotknę, nie poczuje jej zapachu, to umrę. A przecież między nami wszystko już było skończone. Nie ma sensu dalej się oszukiwać, robić sobie nadzieję, że ona zmieni zdanie... Bo nie zmieni, znam ją już wystarczająco dobrze. Jednak te wydarzenia uświadomiły mi coś więcej. Długo nad tym myślałem, bo decyzji tego rodzaju nie podejmuje się w pięć minut. Nie chcę już być księdzem - spuszczam wzrok i czekam na jakąś reakcje z jego strony. W końcu to powiedziałem, w końcu...
Cisza, która zapadła po moich słowach jest wręcz nie do zniesienia ciężka.
- A więc wybrałeś ją zamiast Boga?
- Nie postrzegałem tego w takich właśnie kategoriach ale cóż, chyba tak właśnie było.
- Czy wiesz, że to oznaczać może czyściec zamiast życia wiecznego?
- W takim razie, gotując się w garze gorącej smoły uznam, że była tego warta. Naprawdę warta.
Znowu zapada cisza. 
- L'amour est un oiseau indiscipliné - odzywa się w końcu proboszcz.
- Słucham? - pytam lekko zdziwiony. Nie znam francuskiego, bynajmniej nie na tyle, by zrozumieć wypowiedziane przez niego słowa.
- Miłość jest niesfornym ptakiem. Masz rację, mówiąc, że nie nie mamy nad nią władzy, ale jesteśmy dorosłymi ludźmi. Powinniśmy panować nad naszymi zachowaniami. Nie pochwalam tego co zrobiłeś, tego jak się zachowaleś. To wszystko da się jednak naprawić. Ona zniknęła z twojego życia...
- To, że zniknęła z mojego życia, nie oznacza, że odeszła również z mojego serca - przerywam mu.
- Rozumiem cię.
- Wątpię. Znalazł się ksiądz kiedyś w takiej sytuacji?
- Nie, nigdy.
- Właśnie.
- Myślę, że podjąłeś decyzję zbyt pochopnie, pod wpływem emocji i bólu po stracie tej dziewczyny. Przecież nie musisz zmieniać wszystkiego tylko dlatego, że sobie nie radzisz. Nie musisz chodzić do tej szkoły, przejmę twoje obowiązki. Nie będziesz musiał już jej widywać, będziesz mógł zapomnieć.
Trzeba tylko zaufać Bogu.
- Naprawdę wierzy ksiądz w tego Boga, który skazuje ludzi na cierpienie tylko po to by...
- Wątpisz, chłopcze, wątpisz. A tym w swojej posłudze powinieneś przekonywać tych, którzy wątpią w jego istnienie. Uważam, że powinieneś jeszcze raz bardzo dokładnie przemyśleć swoją decyzję.
- Miałem dużo czasu. Chcę zacząć wszystko od nowa.
- W innej parafii też tak możesz, nie musisz od razu schodzić ze ścieżki, która prowadzi cię Pan.
- Myślę, że po tym wszystkim nie mam na to siły. Nie potrafię znów uwierzyć.
- Może daj sobie czas.
- Ja już zdecydowałem - wstaję i odwracam się w kierunku drzwi.
- Jeśli tak - zatrzymuje mnie jego głos - to przyjmę twoją rezygnację. Myślę jednak, że twoja matka nie byłaby zadowolona. - A ja myślę, że nadszedł już najwyższy czas, by przestała układać mi życie nawet wtedy, gdy jej tu nie ma. Chcę zacząć żyć naprawdę.
Wychodzę zanim zdąży odpowiedzieć. Zamykając za sobą drzwi mojego pokoju czuję, że po raz pierwszy od dawna postąpiłem słusznie. Opadam na łóżko i wtulam twarz w poduszkę. Przypomina mi się czas, gdy to w Adę mogłem się wtulić. Moje ciało wciąż pamięta jej dotyk, mimo, że umysł odrzuca to wspomnienie.
Chociaż wiem, że moja decyzja jest właściwa, to jednak boli mnie myśl, że mogę jej już nigdy więcej nie zobaczyć. Szkoła była jak do tej pory jedynym miejscem, gdzie mogłem ją zobaczyć po naszym rozstaniu...  Może skoro niektórych problemów nie da się rozwiązać, to trzeba od nich uciec?

Hej!!!
Wybaczcie, że dosyć długo nie dodawałam kolejnego rozdziału, ale mam coś na swoje usprawiedliwienie. Niby jest już maj, można trochę odpuścić z tą nauką. Ale jak sądzą nauczyciele ,, przecież za rok matura, więc może najwyższy czas zacząć się uczyć." I jakby na potwierdzenie tych słów robią po kilka kartkówek i sprawdzianów tygodniowo. Najwyraźniej jednak  odnieśli sukces skoro wzięliśmy się do nauki. Szkoda tylko, że przekłada to się na liczbę rozdziałów. Ale coś za coś.
I dziękuję wam, że jesteście i czytacie. Jesteście wielcy. Bez was to całe pisanie nie miałoby sensu. 
B.

Ksiądz     |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz