Rozległy się odgłosy szurania krzeseł o kamienną posadzkę. Wszyscy wyszli w ciszy, słychać było tylko lekkie kroki magów i ciężkie stąpania smoków.
Jako jedyna zostałam w sali, przyglądając się mapom. Przejechałam palcem po jednej z linii, symbolizującej ułożenie sił. Niemal codziennie wysyłani byli zwiadowcy, którzy mieli za zadanie informować nas o kolejnych ruchach przeciwnika. Wielu z nich nie wróciło.
Przyciągnęłam mapę bliżej, aby przyjrzeć się drobnym literom, zapisanym w pośpiechu.Muszę coś wymyślić...
***
Siedziałam na parapecie w swojej komnacie, kompletnie nie przejmując się wysokością. Kiedyś miałam lęk przestrzeni. W tamtej chwili te czasy wydawały się być bardzo odległe.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie, tworząc nad nią malutki płatek śniegu. Bawiłam się nim, patrząc, jak wiruje wokół moich palców. Po chwili dołączył do niego kolejny i kolejny...
Odwróciłam wzrok od błyszczących drobinek, spoglądając na horyzont. Ze spalonej wioski unosiła się już tylko wątła strużka dymu, wyraźnie odcinając się od gwieździstego nieba.
Zacisnęłam dłoń w pięść i zgrzytnęłam zębami. Nie mogłam znieść świadomości, że moją powinnością było pomóc tamtym ludziom, a ja nic nie mogłam zrobić. Musiałam gnić tu ze sprzeczającymi się arystokratami, którzy i tak traktowali mnie niczym powietrze.
Z denerwowana zeskoczyłam z parapetu na zimną podłogę. Miałam ogromną ochotę coś rozwalić. Rzuciłam się na posłanie, aby krzyknąć w poduszkę. Niewiele pomogło.
Wstałam i usiadłam przy biurku. Ze starej świecy już praktycznie nic nie zostało, więc ostrożnie uniosłam ogarek i przyłożyłam płomień do knota kolejnej.
Planowanie było moim sposobem na oderwanie się od przygnębiających myśli. Wtedy dawałam sobie złudne poczucie, że mogę coś zrobić.
Godzinami siedziałam nad mapami, studiując je. Każdego dnia odkrywałam nowe miejsca, mimo że zdawało się, iż znam każdy milimetr papieru.
Wyciągnęłam pergamin, pióro i kałamarz atramentu. Wyjęłam korek ze szklanej szyjki naczynia. Zanurzyłam ostrą końcówkę w granatowej cieczy. Moja ręka zawisła nad papierem. Zastanowiłam się, jak powinnam zacząć. Wystarczyła ta chwila nieuwagi, aby powstał ogromny kleks.
Zaklęłam pod nosem, jednak niezbyt chciało mi się coś z tym zrobić. Ignorując kleksa, zaczęłam szkicować prowizoryczną kopię mapy. Nie byłam mistrzem kaligrafii, czego dowiedziałam się po skończeniu pracy. Kontury wyglądały, jakby ktoś je rozjechał traktorem.
Prychnęłam pod nosem, gniotąc pergamin. Mój wzrok padł na dziennik. Jego okładka farbowania była na czerwono, a na niej widniała złota płaskorzeźba przedstawiająca płomienie. Wspomnienia nagle ożyły.- Dlaczego mnie nie dobijesz? - wychrypiał.
Wiedziałam, że powinnam go zabić, ale nie potrafiłam. Oboje byliśmy tego świadomi. Po prostu byłam na to zbyt słaba.
- Nie jesteś słaba - wyszeptał cicho, patrząc w niebo. - Jesteś silna i to o wiele bardziej, niż może się to wydawać. Nie daj sobie wmawiać, że jest inaczej.
- Dlaczego mi to mówisz? - spytałam po chwili.
- Te blizny... - wyszeptał, a bańka krwi pojawiła się w kąciku jego ust. - Wielki Dowódca zrobił mi je, gdy przeniosłem mu wieści o twej ucieczce. On... on jest moim ojcem, a ty... będziesz musiała go zabić. Tylko tak zakończysz tą wojnę. - otworzyłam usta, aby mu przerwać, ale on powstrzymał mnie słabym ruchem ręki. - Daj mi skończyć. On potrafi ożywiać martwych. To bardzo rzadki dar. Dlatego nasze wojska są tak liczebne. My praktycznie nie giniemy.
- Po co mi pomagasz? - spytałam cicho.
- W krzakach przy ścieżce są mapy, moje notatki... i coś jeszcze - wyszeptał, ignorując mnie.
CZYTASZ
Ormundia
خيال (فانتازيا)" - Moc została opanowana. Mimo że nadal sprawia trudności Diwarowi, jest on już gotowy aby stawić czoła swojemu i naszemu wrogowi." Silea rusza w długą podróż, aby zgładzić swojego największego wroga. Zaopatrzona w listy Ununchiego, swoje zdolnoś...