Rozdział 27

774 108 15
                                    

Szarpałam się, aż w końcu dostałam po głowie. W skroń. Raz, drugi, trzeci. Z rozciętej skóry na czole pociekła krew, kąpiąc na jedno oko. Zamrugałam gwałtownie, próbując pozbyć się lepkiej cieczy. Zamroczyło mnie na chwilę i nawet nie zarejestrowałam momentu, gdy z powrotem przywiązano mnie do pala. Tym razem ręce skrępowane miałam u góry, co boleśnie wykręcało mi stawy.
  Stos ułożono pode mną błyskawicznie, nawet nie zauważyłam kiedy. Nie wiem, czy był to efekt chwilowej utraty przytomności, czy faktycznie tak szybko się zabrali za egzekucję.
  Jeśli człowiek ma motywację, nie ma dla niego czegoś takiego jak bariery czasowe – pomyślałam zgryźliwie, próbując jakoś wyszarpnąć się z pętów. Oczywiście na darmo.
Obok mnie z jednej strony przywiązana była nieprzytomna Nakia, a z drugiej Nastia. Trzeźwa dziewczyna nie wyglądała, aby w jakikolwiek sposób przejmowała się faktem, że zaraz ma zostać spalona żywcem. Nie szarpała więzów, nie walczyła, zupełnie jakby pogodziła się z losem. Ba, nawet zdawała się w pewny sposób zadowolona z takiego obrotu spraw. Jakby właśnie spełniło się jej marzenie.
   Kto wie? Może ona była szpiegiem? Może od samego początku życzyła sobie, abym w końcu wyzionęła ducha? Może właśnie taką misję wyznaczył jej władca? Może każdy mag ognia pragnie tylko śmierci i pożogi?
Pytania krążyły po mojej głowie, sprawiając, że ta stała się jeszcze cięższa. Domysły, problemy, strach, ból. To wszystko sprawiło, że zaczynałam popadać w paranoję, powoli zagłębiając się w nią. Zbliżając się coraz bardziej ku szaleństwu. Albo śmierci.
Ludzie rozpalili pochodnie. Coś w żołądku zacisnęło mi się na myśl, że od tego samego płomienia zginę. Mój oddech przyspieszył. Chciałam się cofnąć, byle tyko dalej od tych ludzi, od wykrzywionych w szaleństwie twarzy, od żądzy mordu w oczach, od pragnienia zapachu krwi i strachu.
Chciałam krzyczeć, ale dźwięk uwiązł mi w gardle. A przecież jeszcze nic się nie zaczęło, przecież jeszcze nie dotarł do mnie smród palonego mięsa i gorąco płomieni. Jeszcze moja skóra nie zakosztowała bólu. Jeszcze nawet nie podpalili mojego stosu, a ja byłam gotowa błagać o litość.
Mieli rację. Bez magii nic nie znaczyłam. Zwykłe, nie warte, przeciętne zero. Czemu kiedykolwiek myślałam, że mogło być inaczej?
   Zdławiłam szloch, ale nie mogłam powstrzymać trzęsących się ramion. Czy to już ma być koniec?

  – Módlcie się do bogów Ognia i Wody, do bogów Wiatru i Ziemi. Albowiem nadszedł kres waszej przygody na tym padole! Błagajcie o łaskawe przyjęcie!

  Dreszcz przebiegł przez mój kręgosłup, mimo że wokół zrobiło się okropnie gorąco. Zapłonęły stosy, a w nocne niebo uniosły się setki jasnych iskier.
  Dym kąsał w oczy, drapał po gardle. Pot wystąpił mi na czoło. Już sama nie wiedziałam, czy płaczę, czy to opary wywołują u mnie łzawienie.
  Przez szarą zasłonę nie widziałam kompletnie nic. Zacisnęłam zęby, powstrzymując krzyk. Słodka krew popłynęła z rozciętego języka.
  Wokół krzyczeli inni. Słyszałam też zdławiony szloch. Czyj? Mój? Bena? Nakii? Nie wiedziałam.
  Brak tlenu dawał się we znaki, kaszlałam tak głośno, że wokół już nic nie słyszałam. A potem poczułam ręce, które pociągnęły mnie do przodu.
  Przejmujący ból, a potem nagłą ulgę. Zapadłam się w ciemność i ciszę. Czy tak właśnie wygląda smierć?

~*~

Ten rozdział jest doskonałym przykładem na to, że gdy nie ma się weny, nie powinno się pisać.

Nie mam zbytniej wymówki, jeśli nie liczyć choroby zwanej wenus brakus. Próbowałam wszystkiego. Słuchałam nastrojowej muzyki, przeszłam się na spacer po lesie, czytałam książki i oglądałam filmy o podobnej tematyce, pokręciłam na rowerku, aby oczyścić umysł... na nic się to jednak zdało, bo wena oficjalnie się ode mnie wyprowadziła. I raczej nie zamierza  prędko wracać. A za następne zdanie będziecie na mnie wściekli.

Książka otrzymuje status "Wolno Pisane"

Z kilku powodów. Pierwszy: mam wakacje, a w wakacje wyjeżdżam tam, gdzie nie ma internetu. Drugi: jak już mówiłam, wena się na mnie wypięła. Trzeci: w nagłych napływach weny zabieram się za pisanie pierwszej części od nowa, ponieważ wiele zamierzam zmienić, a byle czego do wydawnictwa nie dam.

Także rozdziały pojawiać się będą, ale nieregularnie. Za wszelkie frustracje, polsaty oraz utrudnienia przepraszamy (ja i moja wena)

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wszystkim wspaniałych, słonecznych i pełnych przygód wakacji!

Silea

OrmundiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz