Rozdział 14

1.3K 144 16
                                    

  Stałam w moim pokoju. Faktycznie słyszałam, jak mama idzie. Szybkim ruchem wskoczyłam na łóżko i otworzyłam książkę tam leżącą.
   Mama nacisnęła klamkę od drzwi, wchodząc i nucąc piosenkę, która dobiegała z radia, stojącego na moim biurku.

   - Musisz się tak zamykać? - zapytała, kładąc złożone pranie na moje krzesło.

  - Mhm - mruknęłam, z paniką widząc, że książka, która była pod moim nosem, leży do góry nogami. Szybko odwróciłam ją w dobrą stronę, gdy mama była tyłem.

   - Co się dzieje? - zapytała, odwracając się i patrząc na mnie badawczo.

   - Nic - odpowiedziałam, wiercąc się niespokojnie.

   - Z każdym dniem coraz bardziej zamykasz się w sobie. Unikasz nas. Coś się musiało stać.

   Nie odpowiedziałam. Mama odłożyła resztę ubrań na biurko i podeszła do mnie. Usiadła obok, delikatnie gładząc moje plecy. Na jej twarzy malowało się zmartwienie.

  - Wiesz, że ja nikomu nie powiem - wyszeptała.

   Przed oczami mignęła mi twarz Natalii, która zastąpiła mamy. Poczułam pieczenie pod powiekami.
   Szybko zamrugałam, aby odgonić łzy. Niestety, przed mamą nie da się niczego ukryć.
Kobieta przytuliła mnie do siebie. Słyszałam, jak bije jej serce. Ten odgłos uspokajał. Zaplotłam dłonie wokół jej szyi, a mój wzrok padł na pierścień.

  - Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie - wyszeptała, po czym odsunęła się ode mnie. Stłumiłam westchnienie. Naprawdę, chciałabym, aby tak było.

   Wstała, gładząc mnie po głowie, po czym podeszła do mojego biurka, zabrała pranie i skierowała się ku drzwiom.

   - Kocham cię - wyszeptałam, zatrzymując ją wpół kroku.

   - Ja ciebie też, córeczko - odparła nieco zaskoczona. Dawno nie powiedziałam do niej tych dwóch słów.

  Uśmiechnęłam się. Mama wyszła. Zamknęłam oczy i wypuściłam powietrze z ust.
  Skupiłam się. Potrafiłam już czasem przenosić się do Ormundii. Niestety, pierścień nie zawsze uznawał, że mogę wrócić. Tak było i tym razem.
  Zirytowana otworzyłam oczy i wstałam z łóżka. Złapałam bluzę z kapturem i postanowiłam się przejść. Wzięłam telefon i słuchawki, po czym szybko wyszłam z pokoju i skierowałam swoje kroki do ganku. Założyłam buty i zawiązałam je.

   - Wychodzę! - krzyknęłam w głąb domu.

  - Tylko wróć na obiad! - usłyszałam głos mamy, ale nie odpowiedziałam.

  Otworzyłam drzwi. Sierpień zapowiadał się gorzej niż lipiec. Pierwszy miesiąc wakacji był upalny i suchy, natomiast drugi miał być deszczowy. Cieszyłam się z takiego obrotu sprawy, bo zdecydowanie bardziej lubiłam letni deszcz od skwaru, przed którym trudno uciec.
  Zbiegłam po schodach, machając do rodzeństwa. Odmachali mi.

  - Gdzie idziesz? - krzyknął za mną brat.

  - Przed siebie - odparłam burkliwie.

  Wyszłam na chodnik, zamykając za sobą bramkę. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę.
  Zarzuciłam kaptur na głowę i tak jak powiedziałam, ruszyłam przed siebie. Po przejściu stu metrów obejrzałam się przez ramię, upewniając się, czy nikt nie patrzy. Skręciłam szybko w lewo, wchodząc w las. Niestety, rodzice nadal nie pozwalali mi tam wchodzić bez opieki.
  Od czasu znalezienia pierścienia zaczęłam więcej ćwiczyć. To pomagało przetrwać i dodatkowo poprawiało humor.
   Zwinęłam kabelek od słuchawek i schowałam go do kieszeni bluzy. Zapięłam zamek. Z drugiej kieszeni wyjęłam gumkę do włosów. Zrobiłam kucyka i wzięłam głęboki wdech.
   Las był pusty. Panowała cisza. Była to jednak cisza względna. Gdzieś w oddali słyszałam odgłosy miasta. Jednak tu było spokojnie. Sielsko.
  Zaczęłam biec. Kontrolowałam oddech, a moje ruchy były płynne. Tor znałam praktycznie na pamięć.
   Dotarłam do pierwszej naturalnej przeszkody. Na zboczu pagórka rosły drzewa, spod korzeni których woda wypłukała ziemię.
  Nie zwalniając tempa, wskoczyłam na pierwszy z nich. Dbałam o płynność ruchów. Była ona bardzo ważna, zdążyłam już nauczyć się tego na własnej skórze. Kiedy pierwszy raz wpadłam na pomysł pokonania korzeni gubiłam tempo. Kilka razy zdarzyło mi się spotkać z twardą ziemią, zanim zaczęłam rozumieć mój błąd.
  Zawirowałam w piruecie, a moje stopy pewnie stawały na cienkim podłożu.
  Ostatni z korzeni był dalej od swoich poprzedników. Już zawczasu przyspieszyłam, aby po chwili wybić się i wylądować na drewnie. Zachwiałam się minimalnie i zaklęłam w myślach. To miejsce nadal sprawiało mi problemy.
   Sprawnie zaskoczyłam na ziemię, robiąc przewrót, aby zamortyzować upadek. Owszem, przy tak niskiej wysokości nie było to konieczne, ale chciałam to przećwiczyć. Na w razie jakby co.
  Biegam dalej. Najpierw z górki do małej dolinki. Po chwili musiałam pobiec wzwyż.
  Powoli zaczynałam odczuwać zmęczenie. Biegłam dalej.
  Zwalone przez wichurę drzewo stanowiło kolejną przeszkodę. Idealna równoważnia.
  Pewnie wskoczyłam na zwalonego kolosa, który był mokry i śliski od mchu.
  Szybki piruet bez zmiany tempa. Chwilowy bieg. Skok. Lądowanie. Bieg Piruet i zaskoczenie z drzewa, zakończone przewrotem.
   Kontynuuowałam bieg pod górkę. Ścieżka wiła się i zakręcała. W końcu dotarłam na szczyt.
  Oparłam dłonie o kolana i z zadowoleniem stwierdziłam, że z każdym biegiem idzie mi coraz lepiej. Po pierwszym pokonaniu tej trasy miałam rozwalone kolano, a we włosach mech, nie mówiąc już, że ledwo byłam w stanie oddychać. Treningi się opłaciły.
  Zdjęłam kaptur z głowy, wystawiając twarz do słońca, które co jakiś czas kryło się w coraz liczniejszych chmurach. Zamknęłam oczy, starając się unormować oddech.
   Po chwili ściągnęłam bluzę i wytrzepałam ją z igieł i ziemi, które przyczepiły się do niej podczas robienia przewrotu.
  Usiadłam na głazie, mrużąc oczy. Widziałam z tego miejsca żurawie Stoczni, błyszczące ściany PGE Areny, a nawet, gdzieś na granicy horyzontu zdawało się, że mogę dostrzec morze.
  Wstałam, otrzepując spodnie. Rozejrzałam się, wycierając pot z czoła, który nie zdołał wyparować.
  Z jednej strony cieszyłam się, że nie spotykałam w lesie zbyt wielu ludzi. Jednak z drugiej... żal mi było osób, którzy nie umieli docenić naturalnego piękna, które jest na wyciągnięcie ręki. Krew się we mnie burzyła, gdy widziałam ludzi od tak wyrzucający śmieci do lasu. Niestety, nie potrafiłam im zwrócić uwagi. To było śmieszne. walczyłam z magiem ognia, który można śmiało stwierdzić, że był mistrzem w tej dziedzinie, a bałam się powiedzieć ludziom, że to, co robią nie jest fajne. Nie, to nie było śmieszne. To było żałosne.
  Zamknęłam oczy z postanowieniem, że następnym razem postąpię inaczej.
  Powolnym krokiem zeszłam z górki i skierowałam się do wyjścia z lasu, zarzuciwszy wcześniej kaptur na głowę. Włożyłam z powrotem słuchawki, a słowa piosenki cicho sączyły się do moich uszu.

  Weź kurs na niebo i wiatr,
  Tam, gdzie słońca ślad
  Poniosą nas grzbiety fal,
  Żeglujemy w dal.
  Pod okiem nocy i gwiazd,
  Ta droga jest w nas
  I każdy tu zna swoje ja...*

  Na ziemię zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.

~*~

*fragment piosenki w wersji polskiej z filmu Vaiana pt. "Na drodze tej". Słuchałam jej, pisząc rozdział i jakoś tak mi tu pasowała. Ktoś jeszcze jest fanem Disneya? ^^

Ten rozdział jest jakby przedsmakiem tego, co czeka Was w "Erboarze". Ktoś się stęsknił za tym światem? Ja troszkę ;)

I teraz uwaga

 Pewna osoba podsunęła mi pewien pomysł pod konkursem. Otóż, mogłabym napisać serię oneshotów nawiązujących do tej książki. Znajdowałoby się to w kategorii fanfiction, ponieważ akcja łączyłaby akcję tego tworu i jednocześnie innych książek/seriali/filmów. Do tego, jeśli ktoś ma pomysł na taki oneshot z bohaterami tego opowiadania, niech śmiało pisze, to i jego dzieło się znajdzie w tym zbiorze. 

I teraz pytanie: co o tym myślicie?

Liczę na szybki odzew!

Silea

OrmundiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz