Rozdział 20

982 116 8
                                    

   - Czemu ona się nie budzi? - czyjś przejęty głos odezwał się nad moją głową, która swoją drogą nawalała tępym bólem.

   - Myślicie, że to był atak? - inny głos zadał kolejne pytanie. 

   - Gdyby tak było, już byśmy nie żyli - odparł inny.

   Wokół nastało zamieszanie i gwałtowny ruch. Parsknęłam głośno, czując, jak ktoś wylewa na mnie sporą ilość wody. Zachłysnęłam się płynem i zaczęłam kaszleć, walcząc o oddech.

   - Naloson! - krzyknął męski głos, w którym rozpoznałam Areta.

    - Przynajmniej w końcu się obudziła - odparł winowajca, a ja wyobraźnią widziałam, jak wzrusza ramionami.

    - I prawie sobie płuca wypluła - warknął Aret.

    W końcu udało mi się złapać w płuca większą dawkę życiodajnego tlenu. Z trudem otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą parę zmartwionych twarzy.

  - Wszystko w porządku? - zapytał Aret z troską w głosie.

  - Chyba tak - wychrypiałam z trudem.

   Wszyscy odetchnęli z ulgą. Złapałam się za głowę, która na szczęście powoli przestawała boleć.
   Ze zdziwieniem zauważyłam, że nad moją głową jest już jasne, dzienne niebo oświecane słońcem.
   Nastia pomogła mi usiąść, za co jej cicho podziękowałam.

   - Jesteś w stanie powiedzieć, co się stało? - zapytał Kiczoko.

   - Zemdlałam - skłamałam.

  - Dlaczego więc zaciskasz palce ma tej książce?

   - Jakiej... - wyszeptałam z zaskoczeniem, ale Kiczoko podniósł moją dłoń, która kurczowo ściskała dziennik.

  - Takiej - odparł mężczyzna, patrząc na mnie badawczo.

   Aret rzucił mi szybkie spojrzenie, bo tylko on wiedział, o co tak naprawdę chodzi. Wypuściłam powietrze z rezygnacją, po czym powiedziałam, co mnie spotkało. W końcu mieliśmy przed sobą długą drogę i wypadałoby mieć do siebie zaufanie. W całej historii pominęłam tylko fakt, skąd wzięłam dziennik. Niestety dla Kiczoka był to kluczowy szczegół. Nie chciałam zdradzić nikomu, że miałam go od Ununchiego. Coś mi mówiło, że nie podobałoby się to reszcie.

   - Oddaj mi go - powiedział Kiczoko twardym głosem.

   - Nie - powiedziałam, zaciskając dłonie na szorstkiej okładce.

   - Zrób to. Mam przeczucie, że to czarna magia. A w naszym świecie takie rzeczy nie wróżą nic dobrego.

   - Nie - powtórzyłam jeszcze pewniej.

   Kiczoko złapał za dziennik, próbując mi go zabrać. Ja także pociągnęłam go w swoją stronę.
   Wtedy zdarzało się coś, czego nikt się nie spodziewał.
  Dziennik zafalował, po czym zakrył się mgłą i zniknął. Mimo to czułam, że mogę go w każdej chwili odnaleźć. Był gdzieś w eterze i czekał.
   Ciszę przerwał Kiczoko, który był równie zaskoczony co ja.

   - Problem z głowy - wymamrotał, odsuwając się ode mnie. Odetchnęłam z ulgą.

   - Idziemy. Długa droga przed nami - odparł cichy do tej pory Tyruei.

   - Tak. Długa droga - wyszeptała Nakia.

   Bliźniaczki pomogły mi wstać. Zaskoczenie zniknięciem dziennika i moim zemdleniem minęło, a uraz za moje poprzednie zachowanie pozostał.
Droga mijała w ciszy.
   Zrobiło się cieplej, a moje mokre ubrania powoli wysychały. Smok zabrał Bena na swój grzbiet, aby choć trochę umilić dziecku podróż.
   Las tętnił życiem, ale w mojej głowie z powrotem pojawiły się wyrzuty sumienia. Zabawne, bo naukowcy twierdzą, że poczucie winy znajduje się w mózgu. Dlaczego więc ciąży mi serce?

~*~

  Kolejny dzień, kolejne przeciwności losu. Nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie, gdyby nie magia żywiołów.
  Było już późno, słońce było prawie nie widoczne zza horyzontu. Rzeka szumiała głośno. Potężny nurt co jakiś czas przenosił wyrwane drzewa z korzeniami. Widać było skutki ulewy.
  Białe bałwany kłębiły się pomiędzy kamieniami i nie było mowy, aby chociażby po nich przeskoczyć. Na most nie mieliśmy nawet szans. Trwała wojna i nie bez powodu istnieje powiedzenie "spalić za sobą mosty".

   - Magia wody? - zasugerował Naloson. - Zatrzymam z Sileą na chwilę strumień, abyśmy mogli przejść.

  - Nie ma mowy. Nurt jest za silny. Mistrz mógłby mieć z tym kłopot, a co dopiero dwójka takich partaczy jak wy - odparł stanowczo Kiczoko.

  - Czyli most z ziemi - zadecydował Aret.

  - Nie ma mowy. Zbyt ryzykowne - Kiczoko znowu zaprotestował.

  - A może moglibyście utrzymać kilka większych głazów nad rzeką, a reszta by po nich przeszła? - podsunął Naloson. Aret spojrzał na niego jak na wariata.

  - Przecież tu jest Ben. On sobie nie poradzi. Zresztą nawet gdyby, co stałoby się ze mną i Kiczokiem? Żaden z nas nie jest w stanie utrzymywać w pojedynkę taką ilość ziemi.

  Pojawiło się jeszcze kilka innych pomysłów, jednak każdy od razu został odrzucony. Nie brałam zbytniego udziału w dyskusji. Zamiast tego po prostu patrzyłam na wodę, próbując na spokojnie wymyślić coś, co nie skazywałoby nas z góry na porażkę.
  Ben uśmiechał się zagadkowo. Chłopiec siedział na przybrzeżnym kamieniu i rzucał kamienie w kipiącą toń. Za nim stał Tyruei, od czasu do czasu rozglądając się czujnie wokół. Widać było, że objął sobie za cel chronienie brata swojego przyjaciela.
  Reszcie powoli kończyły się już pomysły. Ben, widząc to, zaskoczył z gazu, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Podszedł do nas z rękoma założonymi za plecy i zrobił poważną minę.
  Powstrzymałam się od uśmiechu, ale chłopacy nie mieli takich skrupułów. Oto przed nami stał dziesięciolatek z poważną miną i starał się spojrzeć na nas z góry, a jednocześnie w jego oczach błyszczało rozbawienie.

   - Zdaje się, że ja mam pomysł... - zaczął, a Aret i Naloson nie zdołali powstrzymać się od śmiechu. Uciszyłam ich mocnym szturchnięciem pod żebra. Na niewiele się to zdało, ale na szczęście Ben nic sobie nie robił sobie z ich rozbawienia. -...mamy Tyrueiego. A on jest smokiem. A smoki umieją latać.

   W końcu udało mi się zrozumieć do czego zmierzał. Uderzyłam się dłonią w czoło. Przecież to było oczywiste!
   Chłopcy szybko spoważnieli,  gdy zdali sobie sprawę z faktu,  że wpadł na to dziesięciolatek, nie oni.
  Kiczoko uderzył dłońmi o kolana i zaniosł się rubasznym śmiechem.

  - No i macie geniusze! Widać, że chłopak ma głowę nie od parady! - wykrzykiwał, a parę przerażonych ptaków poderwało się do lotu. Nastia szybko uciszyła starca.

  Przeprawa ze smokiem zajęła nam chwilę. Było to z pewnością prostsze niż zatrzymanie biegu rzeki czy utworzenie nad nią mostu z latających kamieni.

~*~

Na początek złe wieści - zostały mi tylko dwa miesiące do egzaminów. W związku z tym nauczyciele nagle zrobili coś w stylu "O nie! Przecież się nie wyrobimy! SZYBKO. SZYBKO! Okej, na początek damy z każdego przedmiotu srylion karteczek! Na pewno zdążą je wszystkie zrobić, a jak nie, to najwyżej im średnia spadnie!". Czyli innymi słowy wszyscy nagle się obudzili, że mamy mało czasu. Z powodu nawału pracy nie jestem w stanie publikować rozdziały regularnie co tydzień. Postaram się wstawiać jeden na dwa tygodnie, a kiedy już przejdę przez to piekło, wrócę do częstszej aktywności.

I to chyba tyle z ogłoszeń.

Pozdrawiam

Silea


OrmundiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz