Przyzwyczaiłam się, że za jedną górą pojawiała się następna. Za załomem jednej skały, widziałam kolejne metry niekończącej się drogi.
Monotonia.
Nic nie jej burzyło. Ani jedno zwierzę, ani jeden człowiek nie wchodził nam więcej w drogę. Znienawidziłam góry do tego stopnia, iż solennie obiecałam sobie nigdy nie zbliżać się do takowych z własnej woli. Jeśli moim rodzicom kiedykolwiek przyjdzie ochota na wyjazd w Bieszczady, czy gdziekolwiek indziej, natychmiast wybiję im to z głów.
Nigdy więcej cholernych gór.
Tak więc, gdy mój wychudzony koń stanął na szczycie pewnego zbocza, a przede mną roztaczał się widok idealnie płaskiej równiny, niemal nie zaczęłam krzyczeć ze szczęścia. Pociągnęłam za wodze, zatrzymując wierzchowca, po to tylko, aby napawać się widokiem.
Ostatnie strome zejście, ostatni zakręt.
Stanęliśmy w morzu traw, nie mogąc wierzyć własnym zmysłom.
Gdy odwróciłam się w kierunku milczących mężczyzn, ci stali nieruchomo na skraju kamiennej ścieżki. Patrzyli się bez słowa na nas, niczym wykuci z kamienia.– Należą wam się podziękowania – powiedziałam niechętnie. Moja wcześniejsza złość minęła, nie lubiłam jednak przyznawać się do błędu. Nikt nie lubi.
Patrzyli nadal. Wzięłam głęboki oddech. Obiecałam sobie zachować się z godnością, a nie jak naburmuszona szesnastolatka.
– Zrobiliście dla nas wiele. Rozumiem, że pragniecie wrócić do domów. Dziękujemy raz jeszcze. Kiedy nadejdzie okazja, nie zapomnimy o was i waszym ludzie.
Nadal nic. Nagle z tyłu ich szeregów nastało poruszenie. Zdziwiona zobaczyłam jak się rozstępują, a w moim kierunku podąża jeden z nich, niosąc coś w dłoni. Stanął jednak na brzegu ścieżki, wyciągając w moją stronę całkiem spore zawiniątko.
Zaskoczyłam z konia i podeszłam bliżej. Złapałam materiał w palce, zaglądając do środka.
W moje nozdrza uderzył słodki zapach ziół.– Zrobisz z nich lepszy użytek niż my – usłyszałam.
Zszokowana ich pierwszymi słowami uniosłam wzrok.
Patrzyłam w twarz mężczyzny naprzeciw mnie. Z moich ust wydobył się krzyk. Rude włosy opadały mu na oczy.– Pamiętaj o Zalii – wyszeptał, cofając się.
Zakręciło mi się w głowie. Słodki zapach stawał się nie do wytrzymania, a powietrze zgęstniało. Upadłam na jedno kolano, potem na bok. Widziałam tylko, jak jego buty oddalają się.
A potem nie widziałam już nic.~*~
Wciągnęłam gwałtownie powietrze w płuca, siadając.
Łapałam łapczywie oddech, czując jak serce wali mi w klatce piersiowej. W uszach dzwoniło jak wszyscy diabli.
Słońce wisiało nisko nad horyzontem. Gdy rozejrzałam się wokół, widziałam tylko wysoką brązową trawę.
I zawiniątko. Ze środka wysypywały się zioła. Sięgnęłam odrychowo w jego stronę, nie zdając sobie zbytnio sprawy z moich ruchów. Ostrożnie wciągnęłam zapach w nozdrza. Czułam wiele woni, brak jednak było owej duszącej i słodkiej.
Zawiązałam rzemyk wokół woreczka, po czym przytroczyłam go sobie do paska.
Wstałam z cichym stęknięciem. W promieniu kilku metrów ode mnie leżała reszta. Ciało Tyrueiego odcinało się wyraźnie na tle nieba, przypominając bardziej skałę niż smoka.
Dzwonienie w uszach zaczęło ustawać po paru chwilach. Nie reagowałam już odruchowo, zaczęłam wszystko analizować. W mojej głowie kołatało się jedno pytanie: co się tu właściwie stało?
Niejasne wspomnienia spływały na mnie. Były zatarte, ukryte jakby za mgłą.
Zalia.
Moje palce powędrowały do kieszeni, w której schowany był wisiorek. Chłodny metal dotknął moich palców.
Nadal nieco zamroczona podeszłam do leżącego najbliżej Nalosona. Szturchnęłam go delikatnie. Chłopak wymruczał coś cicho, nie budząc się jednak.
Zmarszczyłam nos, szturchając go mocniej. Bez większego efektu.
Zirytowana rozszerzyłam szeroko palce, łapiąc wodę z powietrza dookoła nich. Srebrzysta kula zalśniła w słońcu, odbijając promienie na wszystkie strony.
Jak ja dawno tego nie robiłam – przemknęło mi melancholijnie przez głowę, na ułamek sekundy przed chluśnięciem Nalosonowi w twarz.– Ej! – wrzasnął, siadając do pionu.
Parsknęłam śmiechem. Po chwili on też zaczął się śmiać. Zrobiło mi się na chwilę tak jakoś lżej. Ale tylko na chwilę.
– Gdzie jesteśmy? Co się stało? – zapytał po chwili.
– To długa historia – mruknęłam. – Pamiętasz coś? Cokolwiek?
Chłopak zmarszczył brwi, myśląc intensywnie. Zastanawiał się chwilę, po paru sekundach jednak potrząsnął głową.
– Nic a nic.
Westchnęłam ciężko, rozglądając się wokół.
– Obudźmy ich. Wydaje mi się, że oni też mogą nic nie pamiętać – zagryzłam wargę, zdając sobie sprawę, że będę musiała im wyjaśnić, co się wydarzyło. Ta perspektywa nie przedstawiała się zbyt zachęcająco.
Miałam nadzieję, że nie będę musiała wracać myślami do stanu, w jakim się znajdowałam w górach. Rozdrapywanie starych ran nigdy nie kończyło się dobrze.
Starałam się ten moment odwlekać jak najdłużej, w końcu jednak wszyscy byli już rozbudzeni i zasypywali mnie pytaniami.
Odpowiedziałam na nie, na tyle, na ile byłam w stanie. Pewne momenty dziwnie zacierały się w mojej pamięci. Wspomnienia były niewyraźne, jakby zamglone. Im mocniej starałam się sobie przypomnieć, tym trudniej było mi się na nich skupić.
Było jednak jedno pytanie, na które odpowiedź uwięzła mi w gardle.– Gdzie jest Nakia?
Podniosłam wzrok na nich. Moje spojrzenie chyba powiedziało wszystko.
Patrzyłam, jak w oczach Nastii stają łzy. Widziałam, jak twarze chłopców ścinają się w zaskoczeniu i nagłym smutku. Ben gwałtownie uczepił się nogi Areta, chowając głowę. Kiczoko zaczął donośnie kląć. Patrząc na ich reakcje, czułam się znowu winna śmierci Nakii.
Nie powinnam jej brać ze sobą. Nie powinnam brać nikogo.
Tylko Tyruei nie był zaskoczony. Smutek odbijał się na jego pysku, jednak był on już jakby stary.
On pamięta – przemknęło mi przez głowę.
Nie mówił jednak nic. Milczał.
CZYTASZ
Ormundia
Фэнтези" - Moc została opanowana. Mimo że nadal sprawia trudności Diwarowi, jest on już gotowy aby stawić czoła swojemu i naszemu wrogowi." Silea rusza w długą podróż, aby zgładzić swojego największego wroga. Zaopatrzona w listy Ununchiego, swoje zdolnoś...