Rozdział 5

1.7K 178 33
                                    

  - Nie żyjesz! - krzyk słychać już było już z daleka. - Spóźniłeś się! CO TAK WOLNO!?

  Skrzekliwy głos odbił się echem po kamiennym korytarzu. Uśmiechnęłam się pod nosem, popychając masywne, zrobione z nieznanego mi materiału drzwi od ogromnej sali do ćwiczeń.
  Wystrój prezentował się raczej ubogo. Jedynymi rzeczami, co nieco podnosiły atmosferę, były stare arrasy. W kilku miejscach zostały poprzecinane i spalone, ale nie opłacało się wieszać nowych. W końcu i tak skończyły by jak ich poprzednicy.
  Jedyne światło dawały skwierczące wesoło pochodnie, gęsto powtykane w osmolone ściany. Okien w ogóle nie było - to miejsce było jednym z kilku punktów ostatniej obrony w razie ataku. Ściany zostały wykonane z grubego i mocnego materiału - najwyższej klasy marmuru.
  Jedyna rzecz, jaka mogła wydać się dziwna w wyglądzie tej sali, była podłoga, która została zrobiona ze zwykłej, uklepanej ziemi.
  Dziwna dla kogoś nie stąd - z goryczą poprawiłam się w myślach.
  W kącie stały naczynia pełne wody. W razie potrzeby można je przesunąć, jednak teraz takowej nie było.
  Rozległ się głośny huk, a moje oczy zwróciły się w kierunku źródła dźwięku.

  - POSPIESZ SIĘ, BĘCWALE JEDEN!

  W ostatniej chwili uchyliłam się przed ogromnym głazem, lecącym w moją stronę. Kamień furknął nad moim uchem i wyleciał przez otwarte drzwi. Za moimi plecami rozległ się brzdęk, sugerujący, że któraś ze stojących zbrój skończyła marnie.

  - CO TY ROBISZ!? - wrzasnął Kiczoko, uderzając Areta w tył głowy.

  Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na widok mężczyzn. Obydwaj ubrani byli w tradycyjne stroje do ćwiczeń magów ziemi. Na nogach mieli brązowe spodnie z zielonym haftem i skórzane, wygodne buty.
  Jednak szybko odwróciłam wzrok, widząc, że zdjęli do ćwiczeń koszule. Na moje policzki wpłynął zdradliwy rumieniec. Miałam tylko nadzieję, że w świetle pochodni nie był widoczny.

  - Kiczoko, widziałeś może mojego mistrza? - zapytałam, patrząc na jeden ze zniszczonych arrasów. Nie byłam w stanie określić, co przedstawiał.

  - Król wezwał go do siebie. Prosił, aby przekazać ci, że lekcji dzisiaj nie będzie - odparł starszy mężczyzna. Trzeba było mu przyznać, że mimo podeszłego wieku, trzymał się wyśmienicie. 

  Pokiwałam głową, odrywając wzrok od pochodni i przenosząc go na ziemię.
  Szkoda było mi stracić lekcje magii. Chciałam ćwiczyć. Wyrobić sobie odpowiednią kondycję, być coraz lepsza, umieć bronić siebie i innych. 

  - W takim razie miłych ćwiczeń. I tak muszę coś zrobić - westchnęłam, odwracając się i ruszając w stronę drzwi. Kiczoka jednak tak łatwo nie dało się oszukać. Bezbłędnie odczytywał czyjeś intencje.

  - Zaczekaj. Ja potrzebuję chwili odpoczynku, a Aret ma ćwiczyć - odparł starzec, tym samym mnie zatrzymując. Zagryzłam wargę. Gdy już padła propozycja, nie byłam pewna, czy chcę z nimi trenować.

  - Ale... Aret włada nad innym żywiołem - próbowałam się wymigać.
 
  - A co ty myślałaś, że w trakcie bitwy atakować będą cię tylko magowie wody? A może jeszcze byłaś pewna, że będą to sprawiedliwe pojedynki jeden na jednego? - prychnął Kiczoko, a ja zrozumiałam, że jestem na przegranej pozycji i pokiwałam głową.

  Dwaj magowie ziemi wspólnymi siłami przepchnęli jedną, drewnianą misę, ustawiając ją bliżej mnie.
  Kiczoko stanął pod drzwiami, zamykając je. Odwrócił się do nas z założonymi rękami.

  - Na co czekacie, pętaki? Na specjalne zaproszenie? No, żwawo! - krzyknął.

  Odwróciłam się w kierunku Areta, nie spodziewając się ataku. On jednak przywykł do sposobu bycia i prowadzenia zajęć starca.
  Głaz już leciał w moją stronę. Po raz kolejny tego dnia w ostatniej chwili uchyliłam się przed pociskiem.
  Następny już leciał, tym razem jednak uchylenie nie wchodziło w grę. Celował prosto w nogi.
  Adrenalina pulsowała w moich żyłach, dodając mocy. Aret zrobił duże postępy w czasie lekcji ze swoim mistrzem, ale ja także nie marnowałam zupełnie czasu pomiędzy bezsensownymi naradami.
  Szybkim ruchem rozłożyłam nad głową ręce, po czym złączyłam je ze sobą na wysokości ramion. Woda uniosła się w górę, by po chwili utworzyć lodowy szpic tuż przede mną w ostatnim momencie. Głaz wbił się w moją osłonę, na szczęście nie przebijając jej. Rozpuściłam tarczę.
  Aret wypuścił kolejne pociski, a ja mimo woli zanotowałam, że z wychudzonego chłopaka zmienił się w dobrze zbudowanego mężczyznę.
  Pęd powietrza owiał mnie z dwóch stron, jeszcze zanim kamienie dotarły do celu. Pozwoliłam moim mięśniom zadziałać automatycznie.
  Zamknęłam oczy, a wyrobiony w trakcie paru tygodni treningu, instynkt zadziałał sam.
   Odbiłam się lewą nogą, robiąc szybki piruet.
   Instynkt jednak ma parę wad. Jedną z nich jest słaba dokładność.
  Kamienie otarły się o mnie, przerywając luźny materiał bluzki i zadrapując skórę.
  Skrzywiłam się, otwierając oczy, a magia chwili zniknęła.
  Kolejny kamień zmusił mnie do upadnięcia na ziemię.
  Mniejszy pocisk skierowany był w moją głowę. Skrzyżowałam ramiona, a woda posłusznie podażyła za dłońmi.
  Kamień po raz kolejny wbił się w moją osłonę. Zaklęłam cicho, widząc, że tym razem nie wiele brakowało. Trzeba Aretowi przyznać, że miał talent.
   Roztopiłam lód przed sobą i podniosłam głowę, ale nie zauważyłam nikogo. Po raz kolejny z moich ust wyszło przekleństwo.

  - To niesprawiedliwe - burknęłam pod nosem.

  Wstałam, otrzepując spodnie. Myślałam intensywnie, co powinnam wykombinować. Po chwili uśmiechnęłam się przebiegle, mimo bólu w obtarciach.
   Uniosłam dłonie, tworząc wokół siebie wodną kopułę. Powoli wyprostowałam zgięte ramiona, odpychając wodę od siebie.
  Zaczynałam już czuć skutki uboczne długiego używania magii wody. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy, ignorując zmęczenie, które jednak nie chciało dać o sobie zapomnieć.

  - No, pętaku! Trafiłeś na mądrzejszą od siebie! - dobiegł mnie głos Kiczoka.

  Stęknełam głucho, czując coraz większe znużenie. Zarówno psychiczne jak i fizyczne.
  Na szczęście woda w końcu zatrzymała się o coś. Nie tracąc czasu, skumulowałam ciecz w tym miejscu i natychmiast ją zamroziłam. Czyjeś ciało ugrzęzło w lodzie.
  Dopiero wtedy otworzyłam oczy. Do moich uszu dotarł stłumiony śmiech. Sama z resztą ledwo powstrzymywałam chichot.
  Zdezorientowany Kiczoko szarpał się na wszystkie strony, próbując się wydostać z lodowego więzienia.

  - O matko! Przepraszam! - krzyknęłam, natychmiast uwalniając mężczyznę.

  - Czy ty normalna jesteś!? - krzyknął starzec, robiąc groźną minę. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech, a potem po sali rozniósł się jego skrzekliwy śmiech.

  Rozbawiona rozejrzałam się po sali. Aret stał w jednym z rogów i śmiał się w najlepsze.

  - Bardzo śmieszne - burknęłam, trochę zła na siebie.

   Chciałam jak najszybciej osiągnąć poziom mistrzowski, nie miałam czasu na trening. Pragnęłam pomóc w tej wojnie, ale musiałam umieć dłużej panować nad wodą. Mimo że szybko opanowałam skomplikowane sztuczki, to moja wytrzymałość rosła w żółwim tempie. Mistrz powtarzał, że do tego trzeba cierpliwości, czasu, a przede wszystkim treningu. O ile dwóch ostatnich mi nie brakło, o tyle to moja cierpliwość malała z każdym dniem spędzonym w tym zamku. Chciałam działać.
 
  - Myślę, że na dzisiaj to koniec treningu. Nie chcę ryzykować połamaniem kręgosłupa - stwierdził Kiczoko, wyrywając mnie z zamyślenia.

  - Jeszcze raz przepraszam - mruknęłam z zeżenowamiem.

  Starzec uśmiechnął się tylko i wyszedł, popychając ciężkie drzwi.

~*~

Rozdział w założeniu miał być dłuższy i wnosić więcej do fabuły. MIAŁ.

Głównie wyszedł, jak wyszedł, z trzech powodów:
1. Kompletny brak weny.
2. Kompletny brak czasu.
3. Kompletna gorączka.

Reszta wyjaśnień co do braku rozdziałów będzie w następnej części. Wątpię, abyście się z niej ucieszyli.

Ciekawostka nr. 5

Myślę, że po "grubszej" korekcie, spróbuję napisać do jakiegoś wydawnictwa. Mam nadzieję, że tam docenią moje wypociny :')

*czeka na falę hejtu dotyczący powyższego tematu od wrednej LailenBlack*

~Silea

OrmundiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz