– Idziesz, czy nie? – z letargu wyrwał mnie Kiczoko.
Z niechęcią oderwałam wzrok od pięknego widoku. Skierowałam spojrzenie na starca, który stał w krzewach, biorąc się pod boki.
Pokiwałam głową, po czym ruszyłam w kierunku maga ziemi.
Światło ogniska widać było z daleka. W duchu zanotowałam sobie, że następnym razem trzeba będzie rozpalić mniejsze. Takie zbyt łatwo da się namierzyć.
Drużyna siedziała dość mocno rozweselona. Nawet bliźniaczki, które były zazwyczaj skryte, co jakiś czas wybuchały śmiechem.
Ben nie spał, zapewne rozmawianie innych go obudziło. Nie wydawał się z tego powodu rozczarowany, wręcz przeciwnie. Bawił się razem z innymi.
Podeszłam do koła bez słowa, więc praktycznie nie zostałam zauważona. Usiadłam na zwalonym drzewie tuż obok Areta. Ten uśmiechnął się tylko, gdy oparłam głowę o jego ramię.– Zaśpiewaj, zaśpiewaj nam! No nie bądź taki! – zażądał Ben, śmiejąc się. Wskoczył na kolana Nalosona i zaklaskał w dłonie.
Mag wody, do którego zapewne skierowana była prośba, napuszył się jak paw. Wypiął dumnie pierś do przodu, a na jego twarzy malowała się duma.
– No, skoro tak bardzo chcecie, to mogę! A czyn ten dedykuję naszym przepięknym towarzyszkom! – odparł, po czym dworskim ruchem skłonił się w kierunku bliźniaczek.
Siostry, nie dość, że wyglądały niemal jak dwie krople wody, to jeszcze obie rumieniły się w ten sam sposób. Intensywna czerwień wpłynęła na ich policzki.
– Ekm... No to jedziemy z tym – mruknął mag wody cicho, a pewność siebie zniknęła jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
Chłopak wziął głęboki wdech, zamknął oczy i dopiero po chwili zaczął śpiewać.
Smok żywiołów idzie przez świat,
Nie traci swego ducha
Patrzcie, co za piękny kwiat,
Choć wokół zawirucha
Brnie i brnie przez przeszkody,
Nie spogląda za siebie.
W tym dwoje magów wody,
Z pomocą księżyca na niebie.
Idą, idą sojusznicy nieustraszeni,
Przyjaciela pomścić pragną.
Dwaj bracia, magowie ziemi
Z czego jeden z miną dosadną...Aret pacnął Nalosona w głowę, ale nie wydawał się jakoś szczególnie urażony prztykiem chłopaka. Wokół rozległy się chichoty.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo drużyna bardzo zacieśniła więzy w trakcie tych paru dni podróży. Nawet Aret i Naloson, którzy nie przepadali za sobą, nagle znaleźli wspólne tematy.
Mag wody odchrząknął, czekając na ciszę. Gdy ta nastała, kontynuował śpiew.Nakia, powietrza mistrzyni
Oraz jej siostra Lomu,
Każdy wroga przyskrzyni,
Patrzą, czy pomoc nieść komu.
A z nimi smok wspaniały,
Błyskawicami i burzą władający.
Wszyscy w blaski chwały,
Okrutną wojnę kończący!– Ech, wy młodzi. Zazdroszczę wam czasem tego optymizmu – mruknął Kiczoko.
– Nie przesadzaj, staruszku – odparł Aret, a wspomniany starzec zmierzył go wzrokiem.
– Ja ci dam "staruszku"! Ten twój stary nadal potrafi skopać ci tyłek ma treningu, więc lepiej uważaj!
Zaśmiałam się pod nosem. Byłam szczęśliwa, że wszystko wróciło do normy.
Wtuliłam się w bok Areta, słysząc bicie jego serca. Czułam wtedy, że razem damy radę. Zakończymy wojnę, pokonamy władcę ognia. W drużynie siła, prawda?~*~
Poranek nie zapowiadał się aż tak optymistycznie. Ciężkie chmury wisiały nad głowami, a w oddali słychać było grzmoty. Z każdym krokiem powietrze stawało się coraz bardziej duszne, a cisza wokół stawała się nieznośna. Wszystko, co żyło, chowało się czym prędzej przed straszliwym żywiołem. Tylko my pruliśmy do przodu. Nasze ubrania lepiły się od potu, a buty pełne były wody i błota. Nic więc dziwnego, że chyba każdemu zepsuł się humor. Nawet fakt, że znajdowaliśmy się blisko gór, nikomu nie dodał otuchy. A przecież góry to już jedna trzecia drogi.
Najbardziej współczułam Tyrueiemu. Nam łatwiej było znaleźć pewne oparcie dla stóp, ale smok miał z tym problem. Był cięższy, a jego łapy były nieporównywalnie większe od naszych. Często zdarzało się, że tam, gdzie my mogliśmy bez problemu przejść, on zapadał się w bagnie. Tyruei był także znacznie wyższy od nas. Dolne gałęzie drzew dodatkowo utrudniały mu przejście.
Niestety, nie byliśmy w stanie zbytnio mu pomóc. Na zmianę z chłopakami staraliśmy się jakoś ułatwić mu drogę, machając tasakiem na wszystkie strony, aby poszerzyć ścieżkę. Natura jednak zazdrośnie pilnowała swoich granic i wytyczonych ścieżek.
W południe zaczęło lać. Deszczu było tak wiele, że ledwo widzieliśmy na parę metrów. Nie było sensu kontynuować wędrówki.
Na darmo zdało się szukanie jakiejkolwiek schronienia. Wspólnymi siłami udało nam się jakoś sklecić szałas, który jako tako dawała schronienie przed ulewą.
Chyba każdy opadł z sił. Deszcz zacinał i wlatywał pod nasze schronienie. Starałam się stworzyć jakąś tarczę z lodu. Na dłuższą metę nie dawało to wiele, bo zaraz zaczynał przeciekać dach szałasu.
Zdenerwowana utworzyłam po prostu lodową kopułę wokół nas i nareszcie deszcz dał nam spokój.
Potrząsnęłam głową, a z moich mokrych włosów skapnęły krople. Deszcz bębnił o lód, a ja czułam to na granicy umysłu. Te drobne uderzenia doprowadzały mnie do szału.– Ta kopuła to nie jest chyba dobry pomysł – mruknął Tyruei. – Z daleka jest zbyt widoczna.
– I tak nic nie widać na odległość paru metrów. Myślę, że odrobina luksusu nam nie zaszkodzi – odparł Naloson, przeciągając się. – Nie wiem, jak wy, ale ja padam z nóg. Czas na posiłek i drzemkę.
Nikomu nie chciało się protestować. Wzięliśmy przykład z maga wody i ułożyliśmy się w miarę wygodnie.
Jeszcze przed snem miałam wątpliwości. Zagłuszyłam je jednak, zwalając winę na zmęczenie i życie w ciągłym strachu.
Doprawdy, marnie kończą ci, którzy ignorują intuicję.
CZYTASZ
Ormundia
Fantasía" - Moc została opanowana. Mimo że nadal sprawia trudności Diwarowi, jest on już gotowy aby stawić czoła swojemu i naszemu wrogowi." Silea rusza w długą podróż, aby zgładzić swojego największego wroga. Zaopatrzona w listy Ununchiego, swoje zdolnoś...