Rozdział 8

41 7 0
                                    

Starkiller zastał Tau So tam, gdzie go zostawił. Kloner siedział i przeglądał dane z panelu, święcie przekonany, że mężczyzna nie żyje.
Starkiller podszedł na odległość kilku kroków i zapalił miecz świetlny. Nagły szum wysuwanej klingi zwrócił uwagę Tau So, jednak zbyt późno, ostrze znalazło się już przy jego długiej szyi.
- J-jak... to znaczy... o c-co chodzi? - wydukał kloner.
- Ty już dobrze wiesz, o co - odparł lodowato rebeliant. - A teraz ładnie mi to wyjaśnisz.
- A jeśli nie, to co? - Tau So przestał udawać już niezorientowanego w sytuacji,  pokazując swoje prawdziwe oblicze.
Starkiller nic na to nie powiedział, tylko przesunął bliżej świetlną klingę do szyi Kaminoana. Po pomieszczeniu rozszedł się swąd palonej skóry. Kloner chciał krzyczeć, ale mężczyzna szybko zakrył mu usta dłonią, tłumiąc wszelkie jęki.
- Czy teraz mi wreszcie powiesz, o co chodzi? - zapytał obojętnym tonem.
Nie przeszkadzało mu w tamtym momencie, że zwrócił się ku Ciemnej Stronie, torturując Kaminoanina. Nie przeszkadzały mu jego ból i strach w oczach; wręcz przeciwnie, patrząc na to czuł swego rodzaju dumę i satysfakcję. Tylko gdzieś tam w głębi umysłu tkwiła dobrze tłumiona obawa.
Kaminoan pokiwał głową na znak zgody. Starkiller domyślał się, że Tau So przystałby na wszystko, byleby tylko skończył przypalać mu skórę.
Powoli odjął dłoń od ust klonera i nieznacznie odsunął klingę od jego szyi. Była jednak na tyle blisko, by przypominała, kto tu dyktuje warunki.
Tau So przyłożył dłoń do oparzenia, nie spuszczając wzroku z rebelianta.
- A więc co chcesz wiedzieć? - zapytał.
- O co chodziło z tym łowcą nagród?
Tau So wydawał się być zdziwiony.
- On...
- Mów szybciej - wysyczał Starkiller przez zaciśnięte zęby, ponownie przykładając ostrze do szyi klonera.
- Nie! - krzyknął Kaminoan, odsuwając się od klingi. - Już mówię! Byłem mu coś winien, a on... szukał... no ciebie.... i pomyślałem... - Tau So zaczął się jąkać ze strachu, jednak miecz przyłożony do szyi przypomniał, że powinien się pospieszyć. - Dogadałem się z nim w ten sposób. Miałem mu dać ciebie, a on miał zostawić mnie w spokoju.
- A skąd wiedziałeś, że tu będę?
- To bardziej skomplikowane... Dobra już tłumaczę! - kloner był tak wystraszony, że prawie zniknął w fotelu. Starkiller dobrze znał ból, jaki sprawiał miecz świetlny, więc rozumiał zachowanie Kaminoana. Dawało mu to przewagę nad nim. - Dostałem wiadomość od... - urwał.
Uwagę Starkillera przykuły odgłosy  w sąsiedniej hali. Zrozumiał, że ma niewiele czasu.
- Mów! No już! Od kogo?!
- Sam nie wiem od kogo! - krzyknął wystraszony na śmierć Tau So. - Po prostu jest to sprawdzone, anonimowe źródło!
- Daj mi namiary!
- To on się z nami kontaktuje! Ja...
- Hej, ty! - usłyszał za swoimi plecami Starkiller.
Nie musiał się nawet odwracać, aby wiedzieć, że ma za sobą niewielki oddział szturmowców, który mierzy w jego plecy z blasterów. Nie zmartwił się tym zbytnio; pokonał już o wiele większe grupy żołnierzy Imperium i ich masyzm bojowych podczas swojej ucieczki z Kamino, odbijania Koty z niewoli na Cato Neimoidii, walk na Zbawicielu i powrocie po Juno na deszczową planetę klonerów. Dwudziestoosobowy oddział niewrażliwych na Moc żołnierzy był więc niczym.
- Rzuć broń! - wydał rozkaz jeden z szturmowców.
Starkiller nawet nie brał tej ewentualności pod uwagę, nie spodziewał się także, że imperialni to zrobili. Błyskawicznie rzucił miecz świetlny w stronę wroga, odwracając się gwałtownie, aby nadać broni większą szybkość. Nim szturmowcy zrozumieli, co się dzieje, sześciu z nich leżało już martwych na ziemi, a miecz powrócił do dłoni milczącego Starkillera.
Żołnierze Imperium nie czekali na jakikolwiek sygnał, tylko otworzyli ogień. Były uczeń Dartha Vadera bez problemu odbijał strzały, posyłając je z powrotem w kierunku szturmowców. Raz po raz pękały zbiorniki z klonami, pozwalając zawartości rozlać się po pomieszczeniu.
Walka powoli zaczęła przesuwać się w głąb laboratorium. Szturmowcy zmienili taktykę. Starkiller uważnie patrzył, jak oddział rozdziela się, próbując zajść go z dwóch stron, kryjąc się za zbiornikami z klonami. Musiał przyznać sam przed sobą, że leżące na ziemi nieożywione, ślizgnie ciała wyglądające jak on napawały go obrzydzeniem i nie pozwalały się skupić na strzelających do niego żołnierzach.
Niepodziewanie jeden ze szturmowców wyskoczył zza rogu, całkowicie zaskakując Starkillera. Młody mężczyzna cofnął się o krok, stając na nodze jednego z klonów. Pokryte śluzem ciało nie zapewniło wystarczająco stabilnego oparcia i Starkiller poleciał do tyłu. Szturmowiec zdążył wystrzelić, zanim dosięgnął go śmiercionośny miecz rebelianta. Strzał z blastera trafił Starkillera w ramię, przebijając pancerz. Z rany zaczęła sączyć się krew, ale on nie miał czasu się tym przejmować. Zostało jeszcze trzech żołnierzy, a skoro Moc nie ostrzegła go tym razem, to nie był pewien, czy może na niej jeszcze polegać.
Zaczął powoli przemierzać laboratorium, gotowy na zryw, gdy tylko usłyszy jakikolwiek podejrzany dźwięk. Znalazł szturmowców kryjących się za jednym ze zbiorników. Jeden rzut mieczem świetlnym załatwił sprawę.
Dopiero teraz, gdy emocje wywołane walką opadły, Starkiller poczuł, że rana w ramieniu nie jest jego jedynym obrażeniem. Upadając na podłogę nadział się kolanem na jakiś ostry przyrząd i teraz jego lewą nogę raz po raz przeszywał ból. Poza tym kilka siniaków i zadrapań na rękach i twarzy.
Kulejąc ruszył do wyjścia z laboratorium. Nagle wyczuł obecność Tau So, schowanego za rzędem zbiorników. Gdy kloner go spostrzegł, od razu zerwał się na równe nogi, jednak chwyt Mocy na gardle od razu do zatrzymał.
- Chyba nie myślałeś - powiedział lodowatym tonem Starkiller - że pozwolę ci przeżyć.
- Proszę... - wydusił z siebie Kaminoan. - Zrobię wszy... wszystko co... zechcesz...!
Starkiller uśmiechnął się, ale był to uśmiech złowrogi.
- Na pewno - potwierdził. - Nikomu nie powiesz o tych zdarzeniach.
Kloner chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale jedno zaciśnięcie pięści młodego mężczyzny nie pozwoliło mu na to. Martwy Tau So upadł na podłogę.
Starkiller został sam w laboratorium. Rozejrzał się. Na widok tak wielu ciał, które mogłyby być jego ciałem, przeszył go dreszcz. Nie brzydziły go okropieństwa wojny i jej ofiary, ale to, co widział na Kamino, było wbrew naturze. On sam był takim wybrykiem, został stworzony na tej samej zasadzie co inne klony. Można nawet by rzec, że na zamówienie, aby pełnił określoną funkcję w Imperium. Nikogo nie obchodziło, czy on tego będzie chciał, czy nie. Był towarem na sprzedaż, projektem naukowym. W dodatku kto wie, czy Imperator nie wykorzysta pozostałych klonów przeciwko wciąż młodej Rebelii. Skoro Juno, Kota ani PROXY nie dostrzegli, że nie jest prawdziwym Marekiem, to czy dostrzegą, że nie rozmawiają z prawdziwym nim? Kota słusznie obawiał się, że klony mogą pokrzyżować plany obalenia Imperatora, tylko czy on także był zagrożeniem?
Nie umiał odpowiedzieć na żadne z tych pytań, a Moc nie pozwalała mu dojrzeć przyszłości. Musiał więc sam podjąć decyzję.
Zaciskając zęby w bólu, wrócił do pomieszczeniu, w którym wcześniej rozmawiał z Tau So. Kota kazał mu zabrać datapad, na który mógłby wgrać jakieś istotne dane. Teraz miał możliwość to zrobić. Odpalenie i znalezienie odpowiednich danych zajęło mu prawie pół godziny, co go bardzo martwiło. Nie był pewny, czy za chwilę nie wpadnie tu kolejny, większy oddział stacjonujących na Kamino szturmowców. Musiał jednak zaryzykować.
W czasie, gdy dane zgrywały się na datapad, Starkiller połączył się z PROXY'm:
- Przyleć po mnie do tej dziury w dachu - polecił.
- Niestety mistrzu - odparł droid - ale znajduje się tam zbyt dużo imperialnych szturmowców.
Starkiller wypuścił głośno powietrze, zastanawiając się, co dalej.
- Czekaj koło lądowiska, na którym wysiadłem. Jakoś będziemy musieli sobie poradzić - zalecił alternatywną opcję.
- Jesteś pewny, mistrzu? - Starkiller mógłby przysiąść, że w głosie mechanicznego przyjaciela usłyszał niepewność.
- Tak, PROXY, jestem pewien. Zresztą nie mamy większego wyboru. Bez odbioru.
Wykorzystał te kilka minut, przez które pliki zgrywały się na datapad, by obmyślić dalsze kroki. Sytuacja była bowiem tragiczna i praktycznie niemożliwa do rozwiązania.
Gdy usłyszał krótki sygnał, oznaczający koniec kopiowania, wiedział już, co robić.
Schował datapad i przeszedł do części laboratorium ze zbiornikami. Kota zaopatrzył go w kilka mniejszych bomb, które może nie wysadzą całego pomieszczenia, ale z pewnością staną się przyczyną pożaru, który pochłonie niedokończone klony. Zaczął od umieszczania ich w strategicznych punktach, aby spowodować jak największe zniszczenia. Ciecz wewnątrz zbiorników była łatwopalna, co było bardzo przydatne w realizacji planu, a rozlana na podłodze z pewnością poprowadzi ogień do kolejnych kapsuł.
Gdy zamontował już wszystkie bomby, rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu. Doszedł do wniosku, że nie musiał wiedzieć, że on sam narodził się - czy może raczej powstał - w ten sam sposób. Nie był pewny, czy to, co robi, ma na celu wyeliminowanie ewentualnego zagrożenia, czy po prostu jest wyrazem sprzeciwu przeciwko prawdzie, której nie chce zaakceptować.
Odetchnął głęboko, uaktywnił bomby i rzucił się w kierunku wyjścia. Wiedział, że ma tylko pół minuty, zanim rozpoczną się eksplozje. Potem będzie go czekać trudniejsza część planu.


Star Wars: Moc Wyzwolona III Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz