Starkiller wyważył drzwi i padł na ziemię w ostatnim możliwym momencie. Usłyszał następujące po sobie wybuchy i poczuł przelatujące nad głową odłamki szkła, ścian i członki rozszarpanych klonów, z których lała się krew, całkowicie go zalewając. Gdyby wydostał się sekundę później, to także i on latałby teraz po Kamino w kawałkach.
Gdy eksplozje ustały, młody mężczyzna podniósł głowę i ujrzał czerwony korytarz, który minutę temu był jeszcze biały. Doszedł do wniosku, że rozlana krew może utrudnić pościg, który niewątpliwie za chwilę się pojawi. Szybko wstał i od razu tego pożałował, bo bolące kolano dało o sobie znać w niezbyt przyjemny sposób. Krzywiąc się z bólu, ruszył korytarzem tak szybko, jak tylko był w stanie się poruszać, jednak reagował na każdy, nawet najmniejszy dźwięk.
Nie cieszył się zbyt długo spokojem, bo już kilka minut później pierwszy strzał z blastera przeleciał mu koło głowy. Zaciskając zęby, dobył broni i posłał kolejne pociski z powrotem w stronę oddziału szturmowców. Padły pierwsze trupy.
Rana w ramieniu dała o sobie znać i Starkiller z przerażeniem stwierdził, że jest zmuszony walczyć tylko jedną ręką. Był przyzwyczajony, że trzyma miecz w każdej dłoni i dawało mu to poczucie bezpieczeństwa, ponieważ ufał swoim umiejętnościom i Mocy.
Był już naprawdę zdenerwowany i chciał jak najszybciej opuścić Kamino, więc prędko rozprawił się z żołnierzami Imperium, pozostawiając zmasakrowane ciała w korytarzu. Jak widać sama Moc wystarczyła, aby zabić niewielki oddział szturmowców.
Wspomagając się Mocą, ruszył biegiem w stronę wyjścia. Ból w zmęczonych mięśniach oraz ten mający swe źródło w świeżych ranach został wykorzystany jako siła napędowa dla Ciemnej Strony. W tamtym momencie Starkiller nie przejmował się tym zbytnio, a nawet cieszył się z obecności mrocznej strony Mocy. W końcu i tak już ją dzisiaj niejednokrotnie przywołał, więc co mu może zaszkodzić kolejny raz.
Jeszcze kilkukrotnie natknął się na patrole oraz pogoń, ale nie sprawiło mu to większych problemów, jeśli nie liczyć momentu, w którym zapomniał o kontuzjowanym kolanie. Chciał wyskoczyć ponad szturmowca i zaatakować go od góry, jednak siła, jaka była do tego potrzebna, okazała się zbyt duża dla jego nogi i młody mężczyzna runął do przodu, zwalając z nóg dwóch imperialnych żołnierzy. Jeden z nich, wyjątkowo bystry, po wypuszczeniu blastera z dłoni, spróbował uderzyć przeciwnika w skroń, ale pięść trafiła w nos, łamiąc go. Starkiller podnosił się z ziemi w momencie, w którym dosięgnął go cios przeciwnika, i znów upadł na podłogę, na szczęście trzymając mocno rękojeść miecza. Odruchowo zamachnął się na szturmowca i zakończył jego żywot, jednak problem złamanego nosa, krwawiącego ramienia i kulejącej nogi wciąż pozostawał. Nie chcąc przedłużać tej walki, rebeliant wypuścił w kierunku imperialnych błyskawice Mocy, które dosłownie usmażyły jego wrogów. Dopiero wtedy wstał z ziemi, zgrzytając zębami. Doszedł do wniosku, że jeśli tak dalej pójdzie, to nie opuści Kamino żywy.
Gdy w końcu zdołał wydostać się z labiryntu korytarzu, zrozumiał, że jego sytuacja jest wręcz rozpaczliwa. Na lądowisku czekała na niego cała armia szturmowców, najprawdopodobniej składająca się ze wszystkich żywych żołnierzy imperialnych w mieście. Przeciwko nim miał stanąć jeden ranny człowiek. Oczywiście, Starkiller dokonał w swoim, tylko swoim, życiu niezwykłych i zdumiewających rzeczy, ale nie był cudotwórcą. Każdy ma jakieś granice, a on obawiał się, że właśnie stoi na krawędzi swojej. Musiał przyznać, że zaczynały kończyć się mu pomysły.
Patrząc na stojące przed nim wojsko, włączył klingę miecza świetlnego. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała powoli, co sprawiało wrażenie, jakby Starkiller godził się ze swoim losem.
A potem mężczyzna rzucił się do bitwy. Nie zajmował się efektownym rozgromieniem szturmowców, ale postawił bardziej na jak największą ilość pokonanych. Styl był prostszy, ale bardziej skuteczny w zwarciu z wrogami. W szale bitewnym zapomniał o krwawiącej ręce, uginających się pod nim kolanem, a nawet o nosie. Nie czuł żadnego bólu, zbyt zajęty walką o swoje życie. Z każdą mijającą minutą na lądowisku zalegało coraz więcej poćwiartkowanych ciał w białych zbrojach, a na ich kata spływała krew. Nie wiedział już, gdzie pobrudził się własną, a gdzie była ta niedawno płynąca w ciałach jego przeciwników. Kilka razy także i on ucierpiał, ale od razu podnosił się i dalej walczył. Nie miał pojęcia, ile nowych ran mu doszło, ale nie obchodziło go to. Liczyła się wygrana, bo stawką było jego, może nic nie warte życie.
Gdy znaczna część armii padła, ocaleni zaczęli cofać się wgłąb korytarzy. W tym samym momencie obok Starkillera wylądował Cień Łotra, dając mu barierę ochronną przed strzałami z blasterów.
Mężczyzna szybko wszedł na pokład i wbiegł do kabiny pilota.
- Leć! Już! - rozkazał PROXY'emu, zajmując miejsce obok swojego mechanicznego przyjaciela.
Droid bez słowa wystartował i opuścił atmosferę Kamino, zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek zrobić.
Przez pewien czas lecieli w milczeniu, aż w końcu PROXY zapytał:
- Mistrzu, jakie mam wpisać współrzędne?
- Kieruj się ku Zewnętrznym Rubieżom - polecił Starkiller - ale najpierw skontaktuj mnie z Kotą.
- Już, mistrzu - oznajmił droid, gdy nawiązał połączenie. Nad panelem pojawił się niewielki hologram generała.
- I jak twoja misja? - zapytał Jedi.
- O, świetnie - odparł sarkastycznie Starkiller. - Oszust, łowca nagród, całe laboratorium pełne klonów, do pokonania połowa wojsk Imperium stacjonujących na Kamio... W przyszłości oczekuję czegoś bardziej ekscytującego.
- Nie żartujesz przypadkiem? - powątpiewał Kota.
- A czy wyglądam jakbym żartował?! - krzyknął mężczyzna, uświadamiając poniewczasie swój błąd. - Przepraszam - powiedział spokojnie, chcąc wynagrodzić ślepemu Jedi swoją nieuwagę.
- Czego się dowiedziałeś? - generał udał, że nie słyszał ostatniej wypowiedzi Starkillera.
Młody mężczyzna spojrzał na PROXY'ego i potarł czoło w zamyśleniu.
- To nie jest rozmowa na odległość. Wolałbym, abyś zobaczy... to znaczy usłyszał to osobiście.
Kota milczał przez dłuższą chwilę i Starkiller pomyślał, że Jedi sprzeciwi się, ale generał tylko skinął głową.
- Skoro twoje odkrycie jest aż tak ważne, że nie chcesz o nim mówić, to zaczekamy, aż wrócisz na Wyzwolonego - oznajmił.
- Nie - zaprotestował rebeliant - Chcę spotkać się z tobą osobiście, ale nie na Wyzwolonym.
- To gdzie proponujesz?
- Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o pewnej planecie ważnej dla Jedi? - zaczął Starkiller.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz.
- Spotkajmy się właśnie tam. Bez odbioru.
Mężczyzna rozłączył się. Przez chwilę siedział w milczeniu, aż w końcu PROXY zagadnął go:
- To gdzie lecimy, mistrzu?
- Wpisz współrzędne G-7 - polecił Starkiller, podnosząc się z siedzenia.
- Gdzie idziesz, mistrzu? - zainteresował się droid.
- Opatrzyć rany - rzucił krótko mężczyzna, wychodząc z kabiny. W rzeczywistości chciał przyjrzeć się z bliska Marekowi.
CZYTASZ
Star Wars: Moc Wyzwolona III
FanfictionDawno, dawno temu w odległej galaktyce... Minęło sześć miesięcy odkąd Starkiller powrócił, a mroczny Darth Vader został pojmany przez rebeliantów. Wydawać by się mogło, że teraz nastaną czasy pokoju, a rebelia pod wodzą Jedi Rhama Koty obali Imperat...