Juno miała coraz więcej wątpliwości, czy powinna lecieć ze Starkillerem na Wyzwolonego. Nie była nawet pewna, czy to dobry pomysł, aby mu podać kody dostępu. Uważała, że jako aktywny działacz Rebelii powinien je przecież znać. To wszystko było dla niej bardzo dziwne, tym bardziej, że Starkiller zachowywał się zupełnie inaczej niż po swoim cudownym powrocie ze świata umarłych, o ich pierwszych przygodach nawet nie wspominając. Gdy go spotkała ostatnim razem, był w niej ślepo zakochany i ciężko zniósł wiadomość o czekającej ich rozłące, obiecując, że uratuje ją, jeśli znajdzie się w potrzebie. Chociaż powiedział to żartobliwyn tonem i z uśmiechem na twarzy, Juno wiedziała, że była to bardzo poważna przysięga, jaką złożył jej i sobie. Już wtedy miała wrażenie, że śmierć mocno zmieniła jej ukochanego, ale tłumaczyła to sobie tym, że tak jak i ona, Starkiller cieszy się z własnego powrotu i chce każdą wolną chwilę spędzać w jej towarzystwie. Było to dla niej całkowicie naturalne i logiczne.
Człowiek, który wydobył ją z Hutty, był zupełnie inny. Przez ostatnie dwa dni widziała go może ze trzy razy, a i wtedy zamienił z nią tylko dwa zdania:
- Gdzie jest Wyzwolony? - zapytał tonem wyzbytym z jakichkolwiek emocji. Wciąż miał na sobie pelerynę z kapturem mocno naciągniętym na twarz.
Juno spojrzała na niego, odwracając się w fotelu drugiego pilota.
- Próbuję się z nimi połączyć, ale komunikatory nie działają - oznajmiła.
Starkiller tylko odwrócił się i ponownie zaszył się w kabinie medytacyjnej na kolejne kilkanaście godzin. Juno tylko westchnęła.
Właśnie tak wyglądały ich wszystkie spotkania na pokładzie Cienia Łotra. To nie był ten sam człowiek, który poświęcił się w imię czegoś, w co uwierzył. To nie był człowiek, którego pokochała.
Ten mężczyzna był tym wszystkim, czym Starkiller nigdy się nie stał, najpierw oszczędzając samego Imperatora, potem Vadera. Juno nie musiała być wrażliwa na Moc wady wiedzieć, że została uwolniona przez kogoś przesiąkniętego Ciemną Stroną.
Chyba, że podczas ich rozłąki coś się stało.
- PROXY - zwróciła się do siedzącego obok niej droida, sprawdzając, czy Starkiller na pewno siedzi w swojej kabinie.
- Tak, kapitan Eclipse? - robot zwrócił na nią swoje żółte fotoreceptory.
- Czy ty także odniosłeś wrażenie, że Starkiller jest jakiś... inny?
PROXY nieznacznie drgnął, zanim odpowiedział:
- Proszę wybaczyć, pani Kapitan, ale nie jestem upoważniony, aby rozmawiać na ten temat - powiedział tonem, który był zbyt oficjalny jak dla niego.
- No dobrze - opuściła Juno, zastanawiając się, jak mogłaby podejść droida. Nie mogła go zapytać wprost, musiała znaleźć jakieś pytanie, na które uzyska pożądana odpowiedź, ale PROXY nie będzie świadomy, że jej udzielił. - Powiedz mi w taki razie, co się z wami działo podczas mojej nieobecności.
- Och, pani kapitan - tym razem powrócił prawdziwy PROXY. Juno odetchnęła z ulgą, bo przypomniał jej się ten straszny moment, kiedy została zaatakowana przez droida, nad którym kontrolę przejęło Jądro galaktycznego wysypiska śmieci. Co prawda Starkiller uratował potem swojego mechanicznego przyjaciela, ale podstawowe oprogramowanie PROXY'ego zostało trwale zniszczone. - Ostanie dni dostarczyły nam tylu wrażeń, że nawet nie miał okazji próbować zabić mojego mistrza!
Juno mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Tak, to na pewno był PROXY.
- Co was tak pochłonęło?
- Polecieliśmy na Kamino, gdzie... - droid urwał.
- Gdzie co się stało?
- Nie wiem - odpowiedział droid. - Te dane zostały usunięte z mojej pamięci.
- Co się działo potem? - zapytała zaniepokojona Juno. Coraz mniej podobało jej się to wszystko.
- Potem odwiedziliśmy Illum, by spotkać się z generałem Kotą, a następnie polecieliśmy na Nal Huttę.
- A czy podczas tych wydarzeń stało się coraz naprawdę ważnego? - drążyła temat Juno.
- Tak, ale te dane zostały usunięte.
- Niczego nie pamiętasz? - zapytała z nadzieją w głosie kapitan Eclipse.
PROXY pokręcił przecząco głową.
- Przykro mi, ale nie.
- No trudno, dowiem się wszystkiego od Starkillera - powiedziała, podnosząc się z fotela.
Wyszła z kokpitu i stanęła przed drzwiami do sali medytacyjnej.
Przypomniało jej się, jak nieproszona weszła do niej po ich drugiej wizycie na Felucii. Odkryła wtedy, że Starkiller wciąż służył Vaderowi, chociaż ten kilka miesięcy wcześniej przebił go na wylot swoim krwistoczerwonym mieczem świetlnym, po czym rzucał uczniem po całym pomieszczeniu, zachęcany okrzykami samego Imperatora. Na koniec wyrzucił rannego, zdradzonego i ledwie żywego mężczyznę ze statku wprost w próżnię kosmosu, by tam wydał ostatnie tchnienie zapomniany przez wszystkich. Juno widziała to wszystko dzięki kamerze.
Być może wahała się przed wejściem do pomieszczenia, bo bała się, że znów odkryje jakiś mroczny sekret człowieka, którego kochała. Gdy w końcu zdecydowała się zajrzeć do środka, drzwi rozsunęły się i na korytarz wyszedł Starkiller. Skrzyżował ręce na piersi i zapytał tym samym, oschłyn tonem:
- Znalazłaś Wyzwolego?
- Nie, ale...
- To po co zawracasz mi głowę? - warknął na nią.
- Może sam zaczniesz sobie szukać Wyzwolonego, co? - odpowiedziała na to zezłoszczona kobieta. Starkiller nigdy wcześniej się do niej nie odezwał w taki sposób - Chciałam cię po prostu zapytać, co się stało, bo widzę, że nie jesteś sobą. Może wcale nie jesteś Starkillerem.
Nie dokończyła wymawiać ostatniego słowa, gdy poczuła przy swojej szyi klingę miecza świetlnego.
Czerwonego.
Otworzyła usta, aby cokolwiek powiedzieć, ale mężczyzna, który stał przed nią, uprzedził ją:
- Teraz albo znajdziesz Wyzwolonego, albo Rebelia dostanie twoje ciało pocięte na kawałki. I możesz mi wierzyć, będę ciął bardzo wolno i na małe części. Jak chcesz, możemy zacząć już teraz.
Obojętny do tej pory ton jego głosu stał się teraz okrutny. Juno zrozumiała, że mężczyzna nie żartuje i że jeśli nie spełni jego warunków, naprawdę ją poćwiartkuje. Mimo wszystko zdobyła się na odwagę, aby krzyknąć mu prosto w twarz oczywiste dla niej stwardnienie:
- A więc naprawdę nie jesteś Starkillerem!
Mężczyzna uśmiechnął się tylko, po czym zrzucił kaptur. Juno jęknęła.
- Nie - mężczyzna uśmiechnął się, wbijając w nią spojrzenie swoich żółtych oczu - właśnie to ja jestem prawdziwym Starkillerem. Tym, którego pokochałaś, a który nigdy nie czuł do ciebie niczego innego, niż tylko obrzydzenie.
- Nie... - szepnęła sama do siebie, chcąc zaprzeczyć słowom Starkillera. Z trudem powstrzymała łzy. - To nie jest prawda!
- Dobrze wiesz, że jest. A teraz szukaj Wyzwolonego, zanim minie mi dobry humor.
Juno usiadła w fotelu drugiego pilota, czując, jak jej serce powoli się rozpada, dokładnie tak, jakby Starkiller już je poprzecinał swoim mieczem świetlnym w kolorze krwi.
W rzeczywistości zrobił jednak coś o wiele gorszego. Zabił w niej to, co czyniło ją silną: jej nadzieję. Zawsze mogła liczyć, że ją uratuje. Co się takiego stało, że pełen dobroci i miłości człowiek zamienił się w bezduszną i okrutną bestię?
Gdy wpisywała drżącą ręką polecenia do komputera pokładowego, słyszała za sobą pełen zadowolenia śmiech Starkillera.
- Człowiek, którego kochałaś, nigdy nie istniał. To było tylko twoje chore urojenie - powiedział jej z satysfakcją w głosie.
Po policzkach Juno popłynęły łzy. W tym momencie straciła wszystko. Nie miało znaczenia, że Kota powiedział jej kiedyś na Kashyyyku, że była jedyną jasną myślą w Starkillerze, której trzymał się do końca swoich dni, ani to, że pół roku temu o mało co nie poświęcił całego Sojuszu, aby ją ratować. Liczyło się tylko to, co teraz jej robił. W końcu istniał tylko jeden Starkiller, który okazał się być taki sam, jak całe to Imperium, z którym rzekomo walczył: okrutny, zdradziecki i fałszywy. I to właśnie bolało ją najbardziej.
CZYTASZ
Star Wars: Moc Wyzwolona III
FanfictionDawno, dawno temu w odległej galaktyce... Minęło sześć miesięcy odkąd Starkiller powrócił, a mroczny Darth Vader został pojmany przez rebeliantów. Wydawać by się mogło, że teraz nastaną czasy pokoju, a rebelia pod wodzą Jedi Rhama Koty obali Imperat...