Rozdział 23

25 5 0
                                    

- Trzymaj - powiedział Dimvide, wciskając do ręki Starkillera dwa niewielkie blastery. Nie były imponującej jakości i mężczyzna od razu zauważył, że pochodzą sprzed kilkunastu lat, może nawet z okresu Wojen Klonów. Ale lepsza jakakolwiek broń niż żadna - pomyślał, próbując się pocieszyć.
- A Marisa? - zapytał Starkiller, wskazując podbródkiem na swoją przyjaciółkę.
- Dostała już jeden - odparł Twi'lek, nawet na niego nie patrząc.
Starkiller wyczuł jego zdenerwowanie poprzez Moc, malowało się w niej niezwykle jasno i wyraźnie. Gangster chciał im pomóc, ale jednocześnie bał się przeciwstawić swojemu szefowi. Jedi rozumiał to lepiej niż ktokolwiek inny. Chciał mu powiedzieć, żeby się nie martwił, ale zanim otworzył usta, podeszła do nich Chissanka i podała każdemu niewielkie urządzenie.
- Komunikatory - wyjaśniła obojętnym tonem, widząc ich zaskoczone miny. - Musimy się przecież jakoś porozumiewać, skoro mamy to przeżyć. I znaleźć ten wasz głupi Totem.
Starkiller zamontował urządzenie na rękawicy, a potem skrzyżował ręce na piersi.
- Nie wierzysz, że mam się uda - bardziej stwierdził, niż zapytał łowczynię nagród.
Ta wzruszyła ramionami.
- Jestem realistką - odparła, odchodząc. Odwróciła się jednak po paru krokach i dodała - W końcu musimy jakoś spełnić ten twój szalony plan.
Starkiller z zaskoczeniem wyczuł, że Chissanka, wbrew zewnętrznej powłoce spokoju i niechęci wobec zaplanowanej strategii, jest naprawdę podekscytowana i gotowa odnaleźć Totem. Może perspektywa zagrania na nosie Fettowi pchała ją do działania. Dla Jedi nie miało to jednak najmniejszego znaczenia, skoro pomoże im to w odzyskaniu wolności.
Spojrzał przed siebie, na drugi koniec areny. Plac, jaki przeznaczono na walki, był naprawdę ogromny. Był w kształcie koła o średnicy długości ponad pół kilometra. Arena była wyłożona piaskiem i wszędzie walały się kamienie i głazy różniej wielkości. W niektórych skalnych ścianach były nawet niewielkie jaskinie, które mogły stać się ocaleniem, ale i śmiertelną pułapką. Całość otaczał mur, na szczycie którego siedzieli widzowie, jednak na poziomie areny były za nim przetrzymywane najróżniejsze kreatury gotowe ich rozszarpać na strzępy, jeśli walka wymknie się z rąk Huttów, a tak będzie na pewno, jeśli organizator spostrzeże, do czego dąży słabsza drużyna. Starkiller spojrzał w górę, mając nikłą nadzieję, że może uda im się uciec tamtędy. Niestety, cała arena była pod kratą w kształcie półkola, na szczycie którego znajdowała się platforma, a na niej snajperzy.
Starkillerowi przypomniało się, jak znalazł Kotę, kiedy ten był w podobnej sytuacji na Cato Neimoidii. Dopiero teraz uświadomił sobie, co to znaczy być zmuszonym do walki na arenie i stania się atrakcją tłumu. Wydawało mu się to... nieludzkie. W pewien sposób rozumiał i godził się z wojną, niewolą z nią związaną czy sposobem rządów Imperatora i Vadera, ale nie potrafił zaakceptować czegoś takiego jak walka dla zabawy na arenie. Walka powinna być ostatecznością, kiedy nie pozostaje już nic innego, aby uratować czyjeś życie.
Prowadzący Rodianin wskazał im ich Totem i miejsce, w którym mają go bronić. Starkiller skrzywił się, widząc, co tak naprawdę jest grane. Teren w promieniu pięciu metrów od Totemu był płaski i bez żadnych przeszkód, za którymi można by się ukryć. Za to naokoło stały kamienie wystarczająco duże, by mógł się za nimi schować rosły Wookie. Stanowiły idealny punkt, z którego przeciwnicy będą mogli wystrzelić obrońców. Chociaż zdobycie Totemu wrogiej drużyny ani obrona własnego nie było ich głównym celem, to musieli przeciągać grę tak długo, jak im się uda, inaczej wszytko pójdzie na marne.
Jedynym powodem, dla którego Starkiller był gotów przejść przez to wszystko, była Juno. Skoro istniał drugi klon, to najprawdopodobniej będzie chciał ją zranić, a potem zniszczyć Rebelię. Gdyby było inaczej, spotkałby się z nim twarzą w twarz, a nie bezczelnie podszywał pod niego.
Szczupły Rodianin wyszedł na środek areny i zaczął objaśniać zasady gry, co chwila wplatając w swoją wypowiedź komentarze wychwalające organizatora tych zawodów. Gdyby nie to, że Starkiller nie za bardzo skupiał się na jego słowach, to z pewnością usmażyłby go błyskawicami Mocy. W końcu Rodianin zszedł z areny i rozległ się sygnał do rozpoczęcia starcia.
Tak jak wcześniej uzgodniono wszyscy Strzelcy rzucili się w różne strony, chcąc zdezorientować przeciwnika, chociaż ich celem było szukanie Totemu Huttów. Z kolei pozostali członkowie ich drużyny zajęli pozycję naokoło ich Totemu, aby móc go jak najdłużej bronić.
Przeciwna drużyna nie spieszyła się zbytnio, aby zakończyć grę. Najprawdopodobniej płacono im za rozgrzanie tłumów.
"To dobrze" pomyślał Starkiller, ale po chwili stwierdził, że pospieszył się. Na jego drodze stanęli Twi'lekanka i jeden z Mandalorian.
- Poddaj się - powiedziała znudzonym głosem Twi'lekanka. - Przecież i tak przegracie.
Starkiller sięgnął po Moc i wniknął w umysł kobiety. Chociaż wyglądała na silną, psychicznie była bardzo słaba i bez problemu mógł przewertować jej myśli. Dzięki temu Jedi zrozumiał, o co tak naprawdę chodziło w strategii jego przeciwników: chcieli wyeliminować Strzelców, bo tylko ci mogli pochwycić Totem. Gdy tylko się ich pozbędą, wygrana stanie się kwestią czasu. Proste i skuteczne. Najdziwniejsze było jednak, że nikt przed nimi nie zastosował tej strategii.
- Jesteś tego pewna... Esenfeli? - zapytał, patrząc jej prosto w oczy. - Czy naprawdę wierzysz, że wygracie?
Twi'lekanka zamarła.
- S-skąd znasz moje imię? - wydobyła z siebie, zarzucając maskę twardego wojownika.
Starkiller uśmiechnął się tajemniczo, ale nic nie odpowiedział.
- Esenfeli, wykończ go! - krzyknął Mandalorianin.
Kobieta jednak wciąż się wahała. Jedni postanowił to wykorzystać:
- Nie wierzysz, że tym razem wygracie. Tym razem coś się zepsuło, zmieniło, a wy nie jesteście w stanie tego naprawić. Udajesz tą samą osobę, jaką byłaś na poprzednich zawodach, ale tak naprawdę nie cieszy cię już ta gra - mówił Starkiller, jakby czytając dobrze znany tekst. Wpatrywał się przy tym cały czas w oczy Twi'lekanki. - Chcesz to zakończyć i wykupić tyle rodziny, ile będziesz w stanie. Dlatego ty jesteś.
- O czym on mówi? - zapytał zupełnie zdezorientowany Mandalorianin. - Zresztą to nieważne. Zabijesz go, czy ja to mam zrobić? - mężczyzna wyciągnął blaster w kierunku Jedi, który nawet nie sięgnął jeszcze po swoją broń.
Twi'lekanka była zbyt zaskoczona, by zrobić cokolwiek.
- Esenfeli - powiedział cicho Starkiller, wybierając nacisk na umysł przeciwniczki - nie jestem twoim wrogiem. Ale on jest - wskazał głową na mężczyznę  u boku Twi'lekanki. - Jeśli chcesz to szybko zakończyć, wiesz co robić.
- Nie wygłupiaj się, nędzy poodoo! - warknął Mandalorianin, ale zanim zdążył nacisnąć spust blastera, Twi'lekanka ogłuszyła go  jednym celnym strzałem.
Starkiller uśmiechnął się w duchu, zadowolony, że jego wpływ na umysł przeciwniczki był udany.
- Masz rację - powiedziała Twi'lekanka, mocno ściskając swoją broń. - On jest wrogiem. Ale ty też nim jesteś!
Zanim zdążyła strzelić po raz drugi, celny strzał od tyłu powalił ją na ziemię. Żyła, ale była nieprzytomna. - Zgłupiałeś do reszty?! - wykrzyczała mu prosto w twarz Chissanka. Jej bladoniebieska skóra stała się czerwona ze złości. - Mamy to przeżyć, jakbyś zapomniał - warknęła gniewnie.
- Też się cieszę, że cię widzę - rzucił w odpowiedzi Starkiller. Dostrzegł na zbroi swojej sojuszniczki kilka plam świeżej krwi, ale nie przejął się tym zbytnio, bo Chissanka była cała i zdrowa. Najprawdopodobniej była to krew ich przeciwników. - Widzę, że nie tracisz czasu.
Łowczyni nagród trochę się uspokoiła.
- Za to ty go marnujesz - rzuciła nie bez złośliwości.
Wybuch na drugim końcu areny zakończył tą dyskusję. Łowczyni i Starkiller pognali w tamtą stronę. Jedi próbował wymyślić, co się mogło stać, bowiem wybuch miał miejsce obok bazy ich przeciwników, a przecież nikt z drużyny, w której walczył, nie miał przy sobie żadnych materiałów wybuchowych. Najprawdopodobniej do gry wkroczył ktoś trzeci, ktoś, kogo się nie spodziewali.
Zatrzymali się dopiero przy nawiasie skalnym kamiennej formacji stojącej na środku areny.
- Co to było? - zapytała Łowczyni, przeładowując blaster. Starkiller wzruszył ramionami, wpatrując wroga od drugiej strony. Być może właśnie pchali się w pułapkę, chociaż Jedi niczego nie wyczuwał. Wszystko, co się właśnie działo, było autentyczne.
Chissanka nie czekała na jego odpowiedź:
- Idę się rozejrzeć, a ty mnie ubezpieczaj. Zrozumiałeś?
Zanim Starkiller zrobił cokolwiek, już jej nie było. Łowczyni pobiegła w kierunku części areny należącej do wroga.

Star Wars: Moc Wyzwolona III Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz