• Shailene •Następnego dnia postanowiłam, że powinniśmy dokupić jeszcze jakieś ubranka i ogólnie wyprawkę dla dziewczynek. Termin porodu mam wyznaczony za cztery dni, a w ogóle nie czuję się jakbym miała lada moment urodzić... Bardzo chcę już móc trzymać dziewczynki w ramionach, więc jestem trochę podenerwowana czekaniem...
Wsiadam do auta Theo i czekam aż zamknie drzwi. Na dworze jest ciepło, choć nie jest to takie lato jak w Kalifornii... Dodatkowo noszę spory ciężar na brzuchu, więc nie jest to zbytnio wygodne...
Theo siada za kierownicą i patrzy na mnie z uśmiechem.
- I co, jak się czujesz, mój hipciu? - Pyta.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a obiecuję ci, że zginiesz marnie - staram się, żeby spojrzenie, które mu rzucam było możliwie jak najbardziej mordercze.
- Ale to brzmi tak uroczo - upiera się Theo.
- Testujesz moją cierpliwość?
Hipciu. Pfff, też coś. Wiem, że przytyłam, ale nie chcę być porównywana do hipopotama.
- Przepraszam, nie chciałem obrazić mojego kangurka - nachyla się nade mną, żeby pocałować mnie w policzek. Zapuścił sobie już niezłą brodę, która mnie podrażnia.
- Ogolisz się w końcu? Strasznie drapiesz - stwierdzam.
- Lubisz jak to robię - Theo patrzy na mnie znacząco. - A szczególnie jak drapię twoje uda i pobliskie rejony...
- Dobra, wystarczy - Parskam śmiechem.
***
Wchodzimy do sklepu z akcesoriami i ubrankami dla dzieci. Umawiam się z Theo spotkamy się za chwilę, po czym mój mąż znika z wielkim wózkiem między półkami.
Strasznie się ucieszył na te zakupy. Wiem, że na pewno zaszaleje i wykupi połowę sklepu. To jego pierwsze dzieci, a na dodatek, Theo lubi rozpieszczać swoich bliskich...
Spotykam go po kilkunastu minutach i wytrzeszczam oczy, widząc wózek wypchany ubrankami, misiami i akcesoriami.
- Rany Theodore, gdzie ty masz zamiar to upchnąć? - Pytam, starając się nie roześmiać.
- Mamy duży dom - wzrusza ramionami.
- Wziąłeś tyle ubranek, że nasze córki nigdy nie założą dwa razy tego samego - stwierdzam.
Na twarzy Theo widnieje szeroki uśmiech, gdy wybiera kocyki.
- Ten czy ten? - Pokazuje mi dwa różne, jeden różowo-biały, a drugi kremowy w misie.
- Eee... - zaczynam się zastanawiać, ale Theo stwierdza, że wybieranie jest dla słabych i kładzie w wózku obydwa.
- Rany, patrz jakie słodkie! - Woła, gdy dociera do półki ze śpiochami. - Musimy kupić je wszystkie!
- Theo! - Kręcę tylko głową. Widać, że totalnie porwały go zakupy i nic ani nikt nie jest go w stanie powstrzymać przed nabyciem mnóstwa niepotrzebnych rzeczy.
- Shai, patrz, jakie zajebiste! - Pokazuje mi body z napisem „córeczka tatusia". - Koniecznie musimy to wziąć - i bierze kilka sztuk.
- Jesteś szalony - zaczynam się śmiać. - Masz duże auto, ale myślę, że powinieneś zamówić jakąś ciężarówkę, żeby zmieścić całe te zakupy. Albo tira!
Theo nie zwraca uwagi na moje słowa i biegnie do następnej rzeczy, uśmiechając się z zachwytem. Zachowuje się jakby pierwszy raz był w sklepie... Może lepiej się do niego nie przyznawać? Na pewno inni klienci zdążyli zauważyć, że ma nierówno pod sufitem ten mój mąż.
***
- No proszę, proszę, Shailene Woodley - rozlega się głos za moimi plecami.
Odwracam się i widzę Ruth. Mam ochotę jęknąć w duchu. Dlaczego akurat ona?
- Shailene Taptiklis - poprawiam ją, pokazując jej obrączkę.
Ruth tylko prycha, a jej wzrok pada na mój brzuch.
- Ale jesteś ogromna, wyglądasz tak jakbyś miała zaraz pęknąć! Jesteś pewna, że to tylko bliźniaki? Według mnie, to muszą być co najmniej czworaczki!
Oddycham głęboko i zaczynam liczyć do dziesięciu.
Nie daj się wyprowadzić z równowagi, nie daj się wyprowadzić z równowagi...
CDN.
💙