• Shailene •
Światło tak bardzo razi mnie w oczy, że wciąż je mrużę. Głowa mi pęka, więc mimowolnie się krzywię.
- Shailene, Boże - słyszę głos Theo.
Zmuszam się, żeby otworzyć oczy i w końcu go widzę. Nie przypomina jednak tego Theo, którego pamiętam. Ten jest blady, oczy ma mocno zaczerwienione i podpuchnięte, jakby bardzo długo płakał. Jego włosy są poczochrane, a na jego twarzy pojawiła się nowa zmarszczka.
- Co się stało? - Pytam, a mój głos jest mocno zachrypnięty.
- Kocham cię, Boże, jak ja cię kocham, Shai - Theo całuje mnie po całej twarzy, jego łzy ściekają na moje policzki.
Próbuję ogarnąć co się stało. Ostatnie co pamiętam to powrót do domu z Zackiem, rozmowa przez telefon z Theo i samochód, który jechał prosto na nas... A potem pustka.
Dotykam swojego brzucha i nagle ogarnia mnie przerażenie. Byłam w ciąży podczas wypadku... A jeśli...
- Theo, co z dzieckiem?!
- Shai, spokojnie, Will jest cały i zdrowy, niedługo go poznasz...
NIEDŁUGO GO POZNAM?!
- O czym ty mówisz, Theo?!
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko pójdę po lekarza - mówi i znika za drzwiami.
Jak długo byłam nieprzytomna? I co Theo miał na myśli, mówiąc, że niedługo poznam naszego syna? Przecież jest w moim brzuchu!
Jest? Dotykam się, a mój brzuch jest dziwny w dotyku.
Co jest grane?
Nagle pełno osób wchodzi do pomieszczenia, słychać krzyki.
- Proszę zostać na korytarzu, musimy wykonać badania!
- Theo? Theo! - Powtarzam, ale lekarz zaczyna mnie badać i nie widzę męża.
- Czy pamięta pani wszystko co się działo przed wypadkiem?
- Tak - odpowiadam, marszcząc czoło.
- Który mamy rok?
- 2017.
Lekarz rozmawia o czymś szeptem z drugim lekarzem. Wymieniają spojrzenia, po czym znowu patrzą na mnie.
- Mamy początek 2018 roku. Była pani... w śpiączce przez kilka miesięcy... Zrobiliśmy badania, stwierdziliśmy śmierć mózgu... Pani wybaczy, ale... nie mamy pojęcia w jaki sposób się pani wybudziła. Musimy panią zabrać na ponowne badania - tłumaczy lekarz.
Rok 2018?! Że co?!
- Co z moim dzieckiem?
- Podtrzymywaliśmy pani funkcje życiowe, żeby dotrwać do tego czasu, aż dziecko mogłoby bezpiecznie przyjść na świat. Udało się to nam, pani syn urodził się dwa tygodnie temu.
Mój syn. Mam syna.
To niemożliwe. To wszystko to jakiś dziwny i chory sen, w którym przypadkowo uczestniczę.
- Chcę go zobaczyć - mówię stanowczo.
- Najpierw zabierzemy panią na badania.
***
Badania trwają stanowczo za długo. Chcę zobaczyć swoje dzieci...
Po jakimś czasie wracam do sali, gdzie czekają na mnie dosłownie wszyscy. Jestem ściskana, obcałowywana, wszyscy płaczą, a ja czuję się z tym wszystkim dziwnie.
- Mama! - Słyszę krzyk, a na łóżku pojawiają się moje córki.
Wytrzeszczam oczy, widząc jakie są duże. Moje oczy wypełniają się łzami. Przytulam je mocno.
Po chwili obie siadają po moich dwóch stronach, a Theo wyciąga z nosidełko zawiniątko.
- Shai, oto William Connor Taptiklis - mówi i podaje mi syna.
Wpatruję się w niego urzeczona i nie mogę powstrzymać łez. Jest śliczny.
Czuję się tak dziwnie. W jednej chwili byłam w pierwszym trymestrze ciąży, budzę się, a tu już mam dziecko. Tak wiele przegapiłam...
- Mój malutki syneczek - całuję jego delikatny policzek, po czym patrzę podejrzliwie na Theo. - William Connor? Bardziej brytyjskich imion nie było?
Wszyscy zaczynają się śmiać.
- Ale podoba mi się - dodaję z uśmiechem.
- Kocham cię - odpowiada tylko Theo i całuje mnie w usta.
- Bleee - komentuje Tanner, co powoduje kolejny wybuch śmiechu.
CDN.
Dobranoc 💚