• Shailene •
Mam ochotę przewrócić oczami, co też robię. W salonie pojawia się niska blondynka, znienawidzona przez wszystkich.
Na jej twarzy widnieje szyderczy uśmiech, który się zmienia, gdy widzi Jacoba.
- Dlaczego mój syn płacze? - Pyta, patrząc na nas groźnie.
- Kopnął Astrid, więc jej siostra mu oddała - stwierdza Jessica.
- Która to? - Ruth mruży oczy.
Chyba sama dochodzi do właściwych wniosków, bo Hazel nadal stoi z buntowniczą miną. Ku mojemu zaskoczeniu, Ruth podchodzi do niej i zaczyna ją szarpać.
- Jeszcze raz uderzysz moje dziecko, gówniaro... - mówi, a ja natychmiast ją od niej odrywam i wykręcam rękę.
- Spróbuj tylko podnieść rękę na moje dziecko, a ci ją utnę, zrozumiałaś? - Cedzę przez zęby. - Zabieraj dzieciaka i wynoś się stąd.
Ruth patrzy na mnie przez chwilę, po czym na jej twarzy pojawia się ironiczny uśmiech.
- Kiedyś to wszystko odszczekasz, Woodley. Pamiętaj, że ja nie przegrywam. Może i wygrałaś bitwę, ale ja wygram wojnę - i wychodzi z Jacobem na rękach, a przechodząc obok Theo, przejeżdża ręką po jego torsie. Ten marszczy brwi i kręci głową.
- Nie zwracaj na nią uwagi, bredzi - stwierdza.
- Wiem - uśmiecham się do niego i całuję go w policzek.
Kiedyś mnie z nią zdradził i wie czym to śmierdzi. Wierzę, że nie zrobi tego ponownie, bo nie chce przeżyć tego, co przeżył po moim odejściu. A gdyby mnie zdradził ponownie, już nigdy bym mu tego nie wybaczyła.
A nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jest dla mnie jak tlen. Kocham go, zdecydowanie za mocno, ale nie umiem inaczej.
***
- To jak Shai, kiedy kolejny dzidziuś? - Pyta Jane, a ja zaczynam krztusić się herbatą. - Will ma już prawie sześć miesięcy, więc chyba pora na kolejne.
- Myślę, że trójka dzieci nam wystarczy - odpowiadam, czerwieniąc się.
- Nonsens, moja droga, każdy szanujący się Taptiklis ma ich przynajmniej piątkę.
Nie ma mowy. Ledwo ogarniam trójkę dzieci, a jak pomyślę o tym, że miałaby być ich piątka, to zaczyna mnie boleć głowa.
- Nie dam sobie rady z tyloma dziećmi - mówię.
- My daliśmy radę, więc ty też dasz - Philip mruga do mnie okiem.
Theo uśmiecha się do mnie znacząco, a ja mam ochotę go kopnąć w kostkę. Nie ma mowy, dla mnie trójka dzieci w zupełności wystarczy. Postanawiam zmienić temat.
- Zapisujemy się z Jess na siłownię - rzucam.
- Po co? Masz siłownię w domu - odpowiada od razu Theo.
- Ale my chcemy ćwiczyć z trenerem personalnym i tam jest więcej sprzętu... - wymienia Jess.
- I napaleni faceci - dodaje ze złością Theo.
- Oj nie bądź zazdrosny, przecież nie idziemy tam, żeby oglądać spocone, umięśnione męskie ciała - uśmiecham się łobuzersko.
- A co z dziećmi?
- Zostaną z tobą - poruszam brwiami.
- Chciałem pójść tam z wami! - Upiera się Theo.
- Masz swoją siłownię, więc nie musisz - odpowiadam.
Theo chmurzy się, po czym zaczyna rozmowę z Harrym. Chce mi się śmiać z jego zazdrości, przecież wie, że nie potrafiłabym go z nikim zdradzić.
- To co, zapisujemy się już jutro? - Proponuje Jessica.
- Okej, czemu nie, im szybciej tym lepiej - odpowiadam.
- Jesteście szczupłe, a ty to już w ogóle chudzinka - Jane zwraca się do mnie. - Po co chcesz jeszcze ćwiczyć?
- Żeby umięśnić i ujędrnić ciało, co nie? - Mówi za mnie Jessica. - A poza tym... właśnie te spocone, seksowne, męskie ciała!
- Jessica! - Jane kręci głową.
CDN.
Dzień dobry 😊