Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
• Shailene •
Następnego dnia jesteśmy zaproszeni na kolację do rodziców Theo. Na szczęście Will przez większą część dnia śpi, więc mogę spokojnie przygotować dziewczynki i siebie.
Biorę szybki prysznic i ubieram przyszykowaną wcześniej malinową sukienkę. Maluję się delikatnie, a włosy zostawiam rozpuszczone.
Teraz idę do dziewczynek, żeby je ubrać i uczesać. Sukienki mają podobne do mojej, w tym samym kolorze. Robię im dwa kitki z ich ciemnych, kręconych włosów. Bliźniaczki są strasznie podobne do Theo, nie mógłby się ich wyprzeć. Mają te same włosy, te same oczy, noski, usta, po prostu skóra z niego zdjęta.
Will ma jego oczy i usta, a także ciemne włoski, które mu się kręcą. Jednak w jego twarzy widzę coś z siebie. Chociaż u jednego dziecka...
- Shai, jak wam tam idzie? - Pyta Theo, który już przebrał się w ciemne spodnie i bladoniebieską koszulę.
- Tylko założę im rajstopki i buciki, wtedy możemy wyjść. Idź po Willa, ubierz go i włóż już w fotelik - mówię, gdy z pokoju obok rozlega się płacz.
- Pójdę do niego - oferuje się Theo.
- Przewiń go jeszcze zanim go przebierzesz, okej?
- Się robi szefowo - Theo uśmiecha się do mnie i wychodzi.
Wkrótce jesteśmy gotowi. Theo bierze Willa, a ja idę z dziewczynkami. Zapinamy ich w foteliki, po czym siadamy na swoich miejscach.
Od czasu wypadku mam uraz do jeżdżenia autem, ale każdego dnia staram się go zwalczyć. Wciąż widzę to auto, które jechało prosto na nas... To nie była wina Zaca... Przypłacił za to życiem. Gdyby nie to wszystko, zagrałabym z nim w filmie, byłabym świadoma przez cały okres swojej ciąży, dziewczynki nie musiałyby cierpieć przez moją nieobecność, nie przysporzyłabym tylu zmartwień swojej rodzinie...
Ale co się stało już się nie odstanie. Wierzę, że wszystko dzieje się w jakimś celu. Nie rozumiem tylko, dlaczego musiał odejść Zac... Dlaczego ja dostałam drugą szansę? Los bywa litościwy... A ja mam trójkę dzieci. Wróciłam dla nich i dla męża.
***
W domu rodziny Taptiklis panuje istny chaos. Wszystkie dzieci ganiają się po całym domu, ale najgorzej hałasuje Jacob. Od jego pisków pęka głowa.
- Rany, jak ty to wytrzymujesz? - Pytam Jessicę, kiedy pomagamy zanieść kolację na stół w jadalni.
- Nie znoszę go - odpowiada rozeźlona. - I nie chodzi o to, że jest owocem zdrady mojego męża. Ale to mały gówniarz, nie ma bardziej niegrzecznego dziecka niż on. Ale co się dziwić, skoro ma taką matkę.
- Nie przesadzasz?
- Absolutnie nie - kręci głową. - Słuchaj, chciałabym się zapisać na siłownię, ale potrzebuję towarzystwa.
- I ja mam ci je zapewnić? - Unoszę brwi.
- Proszęęę - patrzy na mnie błagalnie.
- Ale ja mam trójkę dzieci...
- Ja też mam dzieci. Theo może z nimi zostać na dwie godziny te kilka razy w tygodniu. Nic mu się nie stanie.
- W sumie - wzruszam ramionami. - To nawet dobry pomysł.
***
Po kolacji siedzimy przy stole i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Mały Will ciągle przebywa w ramionach swojej babci, która nie może przestać się nim zachwycać.
Nagle słyszymy płacz i po chwili głuche uderzenie, a po nim następny wybuch płaczu.
Patrzę na Theo i idziemy razem z Jessicą do sąsiedniego pokoju. Zauważamy Astrid, która siedzi smutna i trzyma się za nóżkę, Hazel ze zbuntowaną miną i Jacoba, który ma czerwoną plamę na czole i też płacze.
- Co się stało? - Pyta Theo.
- Bo Jacob kopnął Astrid, ona zaczęła płakać, a wtedy Hazel mu za nią oddała i on się rozpłakał - tłumaczy Lilian.
Moje kochane dziewczynki, już teraz są dla siebie oparciem, jedna za drugą stoi murem.
- Przeproście się i będzie po sprawie - mówię, jednak Jacob odwraca się do nas plecami.
Nagle rozlega się dzwonek do drzwi. James idzie otworzyć i słyszymy znajomy, irytujący głos.