• Theo •
W moim życiu wszystko w końcu wróciło do normy. Mam przy sobie swoją żonę i dzieci, nic innego się dla mnie nie liczy. Kiedy pomyślę o piekle, które przechodziłem w ostatnim czasie... Nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Moje życie na nowo nabrało sensu, cieszę się z każdej najmniejszej rzeczy, z każdego uśmiechu jakim obdaruje mnie Shai, z każdego pocałunku, przytulenia się do niej, z każdej naszej rozmowy lub chociażby z pojedynczego słowa. Jeśli miałbym znaleźć jakąś pozytywną rzecz, którą mógłbym powiedzieć o wydarzeniach z ostatniego czasu, to powiedziałbym, że naprawdę zacząłem doceniać to co mam.
Rodzinę i miłość.
Pogoń za pieniędzmi i karierą? To już nie dla mnie. Jeśli już nigdy nie miałbym wystąpić w jakimś filmie, nie rozpaczałbym z tego powodu. Znalazłem coś innego, co sprawia, że jestem szczęśliwy i daje mi to niezwykłą satysfakcję. Spełniłem swoje największe marzenie, a jeśli tych mniejszych nie uda się zrealizować... No cóż, trudno.
***
Siedzę w ogrodzie razem z dziewczynkami, które bawią się na małym placu zabaw, który dla nich kupiłem. Jesteśmy w piaskownicy i robimy babki z piasku.
Zbliżają się drugie urodziny bliźniaczek. Ich pierwsze nie były zbyt radosne, ze względu na stan Shai, więc teraz zamierzamy wyprawić im uroczyste przyjęcie.
Odwracam się, gdy słyszę kroki na tarasie. Widzę Shai, która ma na sobie zawiązaną chustę, a w niej naszego synka. Niesie talerzyki, a w drugiej ręce blachę z... ciastem czekoladowym. Ślinka natychmiast napływa mi do ust.
- Chodźcie, upiekłam ciasto - woła Shai, a my zrywamy się od razu i biegniemy na taras. Chcemy usiąść, ale Shai nas zatrzymuje. - Ręce do mycia!
Przewracam oczami i idziemy z dziewczynkami do kuchni. Myjemy pospiesznie ręce i wracamy. Shai nakłada nam spore kawałki i zaczynamy jeść.
Moje córki, tak samo jak ja, kochają ciasto czekoladowe, czy cheetosy. Shai próbuje nam je ograniczać, ale my znajdujemy sposób, żeby ukryć przed nią nasze przekąski.
- To ciasto mogłoby zostać moją drugą żoną - wzdycham, nakładając sobie już trzeci kawałek.
- Chyba powinnam przestać wam tak dogadzać, będziesz gruby - śmieje się Shai.
Natychmiast wciągam brzuch. Nadal regularnie ćwiczę, zrobiłem sobie małą siłownię w piwnicy, żeby nie stracić formy, więc nadwaga mi nie grozi.
- To co, przestałabyś mnie wtedy kochać? - Udaję, że płaczę.
- Oczywiście, że nie - uśmiecha się do mnie słodko. - Wyglądałbyś uroczo, taki pulchniutki misio Theodore.
- Hej, bo zacznę się odchudzać!
- Już to widzę, nie wytrzymałbyś bez słodyczy ani jednego dnia.
Marszczę czoło. Oczywiście, że bym wytrzymał. Mam silną wolę.
- Zakład? - Poruszam brwiami.
- Jasne. Jak wygram, to robisz mi masaż - odpowiada.
Och, to słaba motywacja, żeby wygrać zakład. Z chęcią zrobię jej masaż... całego ciała.
- Okej, a jak ja wygram, to zrobisz mi masaż ustami - uśmiecham się do niej znacząco, kierując swój wzrok w dół.
Shai kręci tylko głową.
- Zgoda. Zjesz ten kawałek do końca i do jutra, do tej godziny, nie możesz ruszyć ani okruszka.
- Okej, nie ma problemu - mówię pewnie.
Shailene rozciąga się z szerokim uśmiechem, po czym całuje w policzek Willa.
- Przyda mi się ten masaż - stwierdza, wytykając mi język.
Pfff, oczywiście, że to JA wygram.
CDN.
Co tam? 😘