Ten rok zdecydowanie jest najdziwniejszym i najbardziej szalonym rokiem w moim życiu. życiu końcu nie co roku dostaje się powołanie na EURO, nie otrzymuje się propozycji z najlepszych klubów świata i nie co roku wpada się na Ronaldo wychodząc ze stadionu w Marsylii. I dlaczego to musiał być Ronaldo? Dlaczego nie Messi? Dlaczego zawsze wpadam na kolesi, których nie lubię? Tak, dobrze widzicie. Nie lubię Cristiano Ronaldo. Naprawdę, szczerze go nie lubię i nie lubiłam go wtedy.
- Uważaj, bo jeszcze na niego wpadniesz przed meczem- powiedział rozbawiony Wojtek, kiedy w debacie na temat Portugalii i Ronaldo powiedziałam, że go nie znoszę i już się nie mogę doczekać aż będę mogła go z faulować i zobaczyć jak przegrywa. Odpowiedziałam, że zacznę się śmiać, jeżeli tak się stanie. I zaczęłam.
Szliśmy akurat do autobusu, a ja szłam pół tyłem, bo patrzyłam jak Piszczu się kłóci z Fabianem o to, kto siedzi przy oknie. Jak dzieci normalnie. I wtedy poczułam jak odbijam się o coś twardego i niewiele wyższego ode mnie. Wojtek i Grzesiek już się śmiali, a Łukasz i Łukasz przerwali kłótnię, żeby spojrzeć z czego się śmieją. Ja również odwróciłam głowę i zobaczyłam CR7 patrzącego na mnie z uśmiechem.
- Hello - powiedział wystawiając zęby, a ja z wielkim trudem powstrzymałam się od wybuchu śmiechu.
- Przepraszam - powiedziałam po angielsku i wyminęłam go. Przez chwilę czułam na plecach spojrzenie jego i kilku innych Portugalczyków. Przez jakieś pięć sekund udawało mi się nie śmiać, po czym wybuchnęłam głośnym i ciężkim do opanowania śmiechem.
- Widzieliście jego minę? - zawołał śmiejący się głośno Robert. Pokiwałam głową i otarłam łzy, które popłynęły po moich policzkach ze śmiechu.
- Nie wyrabiam - wydusiłam w końcu.
- Ja też - zaśmiał się Kuba, którego pierwszy raz widziałam tak bardzo śmiejącego się.
Oczywiście wszystko to nagrał Wiśnia i później pojawiło się mnóstwo komentarzy a pro po tego wydarzenia.
Tak. Ale to było dzień przed meczem z Portugalią. Dzień meczu zapamiętam na całe życie. Był to dzień, w którym Polska reprezentacja dostała się do półfinału EURO 2016.
Dzień trzydziestego czerwca dwutysięcznego szesnastego roku był dniem, który Polska piłka nożna zapamięta na bardzo długo. Pokonaliśmy Portugalię. Pokonaliśmy Ronaldo (a nie mówiłam?). Wygraliśmy loterię, zwaną karnymi. Mimo iż nie poszło tak gładko jak powinno to zwyciężyliśmy. No i był to dzień moich dwudziestych drugich urodzin.
Nawet sobie nie wyobrażacie mojego zdziwienia kiedy obudził mnie puszczony na full refren piosenki Taylor Swift "22". Wyobraźcie sobie, że jesteście w hotelu w Marsylii, śpicie sobie spokojnie, aż tu nagle do waszego pokoju wparowuje większość kadry Polski i budzą cię słowa "I don't know 'bout you, but I feel 22".
Czułam się sto razy lepiej. Jakkolwiek byście się nie czuli, ja czułam się lepiej. Byłam zaskakująco pewna siebie i szczęśliwa. Miałam dwadzieścia dwa lata, miałam propozycje od moich ulubionych klubów, byłam w cholerę zakochana, miałam wieczorem grać z reprezentacją Portugalii. Miałam ten mecz wygrać, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałam. Miałam awansować do półfinału mistrzostw Europy w dzień swoich dwudziestych drugich urodzin. Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze jak ten dzień się potoczy. Wiedziałam tylko, że chłopaki zorganizowali to wszystko idealnie i udało im się utrzymać to w tajemnicy przede mną do końca. A najważniejsze - nie zapomnieli.
Kiedy tylko otworzyłam oczy zobaczyłam ich wszystkich stojących dookoła mojego łóżka szczerzących się i trzymających naprawdę mnóstwo rzeczy. Ktoś trzymał głośnik, ktoś śniadanie dla mnie, kilka osób torby z prezentami, a kilka nic. Łzy stanęły mi w oczach. Spojrzałam na nich zaskoczona i pokręciłam lekko głową.
- Wy tak poważnie? - spytałam niedowierzając.
- Nie, na niby - powiedział ironicznie Robert. - Najlepszego, młoda! - zawołał i mnie przytulił.
- Dziękuję! - zawołałam oddając uścisk. - Dobra, jak już jesteście to powiedzcie mi, która godzina.
- Ósma! - odpowiedzieli chórem. Kończyło się śniadanie. Jakby na rozkaz zaburczało mi w brzuchu, a wtedy Piotrek się ocknął i podał mi śniadanie, które składało się z naleśników z bitą śmietaną i truskawkami i mandarynek. Tak, mandarynek. W czerwcu. Nie wiem skąd oni je wzięli, ale narzekać nie będę. Kocham mandarynki.
Zanim zaczęłam jeść każdy po kolei złożył mi życzenia i niektórzy zostawili prezenty. Kiedy podszedł do mnie Kuba i Piszczu z wielką torbą naprawdę bałam się co zobaczę. Okazało się, że wytrzasnęli skądś torbę mandarynek i postanowili wręczyć mi ją na urodziny. Wydukałam tylko zdezorientowane "Dzięki?".
Najdłużej został Wojtek, który stał przy łóżku, na którym nadal siedziałam, z dość dużym, złotym pudłem.
- Coś ty wykombinował? - spytałam nieufnie, kiedy postawił przede mną paczkę.
- Otwórz - powiedział.
Posłusznie przysunęłam się do kartonu i ostrożnie podniosłam wieko. Kiedy zobaczyłam co jest w środku łzy stanęły mi w oczach. Na samym wierzchu leżała koszulka Wojtka z Romy (wspominałam mu kiedyś, że zbieram koszulki piłkarskie), pod nią spoczywały słuchawki, bo swoje niedawno rozwaliłam. Dalej album. Album ze zdjęciami, które musiał zbierać godzinami, musiał przeszukać internet wzdłuż i wrzesz i musiał przekupić Bartka, żeby dał mu trochę moich zdjęć. Później pojawiały się zdjęcia z tego roku. W miejscu, w którym włożone było ostatnia fotografia była też włożona karteczka "Zapełnij ten album najwspanialszymi wspomnieniami, oby było tu dużo mnie :*". Zaśmiałam się i mruknęłam "Oby", a on udawał, że nie słyszał przez wiele lat. Niżej leżała książka "Juventus. Historia w biało czarnych barwach", a na niej karteczka "Żebyś wiedziała wszystko jak już tam będziesz". A na samym spodzie książka do nauki włoskiego i kartka "Musisz się jakoś dogadać beze mnie". Kiedy ją przeczytałam pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Odłożyłam książkę i podeszłam do Wojtka, który stał nad łóżkiem i mi się przyglądał.
- Dziękuję - powiedziałam patrząc mu w oczy. Uśmiechał się całym sobą. Śmiały się jego oczy, jego głos, nawet postawa wydawała się uśmiechać.
- Nie ma za co - powiedział zakładając mi kosmyk włosów za ucho. Jego dotyk łaskotał moją skórę i powodował przyjemne dreszcze. Zanim się obejrzałam stałam z rękami założonymi na jego szyję, a on jedną ręką obejmował mnie w pasie, a drugą bawił się moimi włosami.
Czułam się jakby całe moje wnętrzności tańczyły makarenę, ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam tylko ja i on.
Dopóki ktoś nie otworzył drzwi. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Czułam jak cała się robię czerwona. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na Wojtka, który zmieszany pocierał kark.
- Więc, dzięki za prezent - powiedziałam z powrotem odwracając się do łóżka i ignorując wzrok Bartka i Łukasza.
- Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie - odparł Wojtek całkowicie normalnym wzrokiem.
- Do czego tu właśnie doszło? - spytał Piszczu.
- Do niczego - powiedziałam równo ze Szczęsnym. Nie doszło do kompletnie niczego, jasne, Kapustka?
- Jak chcecie. Za godzinę macie być na dole, więc się pospieszcie - powiedział Bartek, który najwidoczniej nie mógł się powstrzymać. Spiorunowałam go wzrokiem i rzuciłam w niego poduszką.
- Wyjazd obydwaj - warknęłam.
- Już, już, spokojnie - powiedział rozbawiony Łukasz. Gdybym mogła zabijać wzrokiem już by nie żył.
Znowu spojrzałam na Wojtka, który wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Kurwa, przestań, błagam. Nie rób mi tego. Nie sprawiaj, że nie będę mogła bez ciebie żyć. Zlituj się, Wojtek, błagam.
- Idę, przyszykuj się w spokoju - powiedział z lekkim uśmiechem i wyszedł. Kiedy był na korytarzu usłyszałam głos Piszcza, ale nie chciałam wiedzieć co powiedział.
Przez resztę dania chodziłam po całym hotelu, później stadionie i jadłam mandarynki.
Aż nadeszła godzina meczu.****************************************************************
Dobry wieczór! Jak Wam życie mija? Dobrze? To dobrze. Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba. Proszę o komentarze, bo naprawdę motywują.
xoxo Ela
CZYTASZ
Siostra Kapustki || ZAKOŃCZONE
FanficŻycie dwudziestoletniej Leny obraca się o 180 stopni, kiedy FIFA zezwala na grę kobiet w męskich ligach. Is It Too Late To Change?