Zatrzymała się tuż przed masywnymi drzwiami prowadzącymi na szczyt wieży. Obróciła się do nich twarzą. Zlustrowała stan ich gotowości. Kilka chwil odpoczynku. Zdyszane oddechy. Ryk furii dosłyszalny tuż za drzwiami. Jej granatowe oczy utkwione w nim.
– Aż do bram Czarnego Miasta? – rzuciła patrząc na niego. Jej uśmiech był smutny.
Przytaknął. Jej dłoń powędrowała do kołnierza zbroi elfa. Przyciągnęła go do siebie. Jej usta były ciepłe i miękkie...
...
– Na Stwórcę – usłyszał za sobą szept Wynne. Sam by tego lepiej nie ujął.
– Rozproszyć się! – Głos Strażniczki przebijał się przez jazgot pomiotów.
Patrzał, jak podbiega do bestii uchylając się przed śmiercionośnym pazurami. Uniosła swój miecz i z okrzykiem na ustach dźgnęła smoka w podbrzusze. Głuchy pomruk przetoczył się nad ich głowami. Stwór zamachał skrzydłami. Nieporadnie odbił się od ziemi lądując ciężko parę metrów dalej. Fioletowy płomień buchnął z rozwartej paszczy wprost w Strażniczkę. Przetoczyła się w bok. Podniosła z ziemi odwracając ku Zevranowi. Jej twarz, blada i zakrwawiona posoką nigdy nie wydawała mu się piękniejsza...
...
– Zev, balista – zawołała, kolejny raz starając się podejść bestię. Tym razem skryła się za swoją tarczą. Piekielny ogień buchnął z uzbrojonej w olbrzymie kły paszczy. Smok pochylił łeb starając się uchwycić Strażniczkę. Kobieta zasłoniła się tarczą. Siła uderzenia pchnęła ją na ścianę. Arcydemon zaryczał tryumfalnie. W następnej chwili Zevranowy sztylet trafił wprost w nozdrze potwora sprawiając, że zawył przeciągle
...
– Teraz już nam nie ucieknie – wyszeptała wysuwając się z ramion elfa, który podniósł ją z ziemi. Poprawiła uchwyt na rękojeści miecza. Obróciła się do niego. Uśmiechnęła się słabo. Widział łzy w jej oczach. Nie rozumiał. Nim pojął, co się dzieje, biegła już w stronę rannej bestii...
Widział ją, sylwetkę odcinającą się od jaskrawego światła emanującego z czaszki potwora. Snop blasku eksplodował, sącząc się z szerokiego rozcięcia, w którym utkwił jej miecz.
Patrzał bezradnie, jak kobieta mocuje się ze swą bronią próbując ją wydostać. Podmuchy wiatru unosiły ciemne kosmyki włosów, które wysunęły się z grubego warkocza. Z każdą sekundą czerwony płomień w oczach smoka gasł, krew buchnęła z pyska. Ciemne skrzydła zatrzepotały raz jeszcze, pazurami przeorał posadzkę. Płomień jego oczu zgasł do końca, pozostawiając bezbrzeżnie puste źrenice. W powietrze wyprysnął słup ognia, grzmot przetoczył się po niebie. Potężny wybuch odrzucił wszystkich w tył...
– Eris – szeptał podnosząc się z ziemi. Inni, równie oszołomieni, unosili głowy patrząc z niedowierzaniem. Bestia była martwa, pomioty rozpierzchły się. Wkoło wesołe okrzyki i wiwat. Ignorował je poruszając się jak w transie. Jedna myśl w jego głowie. Znaleźć ją, zamknąć w swych ramionach, nigdy, nigdy nie puścić. Czuł, wiedział, nim jeszcze zobaczył jej dłoń, nieruchomą, palce zaciśnięte na rękojeści miecza...
Klęknął na zakrwawionym bruku unosząc ją w ramionach. Rozpiął klamry rękawicy i odrzucił w kałużę krwi, desperacko pragnąc poczuć jej ciepłą, miękką skórę. Drżącymi palcami sięgnął szyi odgarniając włosy. Jej głowa opadła bezwładnie na ramię skrytobójcy, z ust spłynęła stróżka krwi. Przyłożył palce do tętnicy na szyi starając się wyczuć puls, choćby najsłabszy, modląc się do wszystkich bogów o jakich kiedykolwiek słyszał, by jej nie zabierali. Oddech uwiązł mu w piersi, gdy wreszcie to pojął. Nic nie mogło mu jej zwrócić. Spoczywała w jego ramionach, bez życia, z oczami lekko rozwartymi, patrząc na niego pustym granatem nieobecnego spojrzenia...
– No... Erendis... – wyszeptał pochylając się nad nią.
– No... – przycisnął do siebie, jakby jego ramiona mogły ocalić Strażniczkę od tego, co już się stało.
– Mi Amora por favor... no me dejeis – szeptał, czując jak dreszcze przeszywają jego ciało, świadomość tego, co tracił nagle zalęgła się potwornym ciężarem na sercu. – Mi querida, no te mueras... NO!!!...
NO!!! – Zerwał się z posłania zdezorientowany, zlany potem. Serce w piersi dudniło głośno. Uniósł się z posłania łapiąc głębszy oddech. Jego ręka siłą nawyku powędrowała do noża ukrytego pod poduszką. Ogarnął spojrzeniem wnętrze małej kajuty. Powoli uspakajał się. Był na statku, na morzu. Otarł ręką czoło, odłożył nóż z powrotem pod poduszkę. Jego powieki zamknęły się. W ciemności widział to tak wyraźnie. Jego sen. Koszmar, który dręczył go od chwili, gdy opuścił Denerim. Był przekonany, że pozbył się go już na dobre. Teraz, gdy był coraz bliżej Fereldenu, znów zaczął śnić o tamtej nocy i o tamtej bitwie. Nie rozumiał tego. Nie pojmował, czemu za każdym razem w snach widział coś, co się nie zdarzyło. Za każdym razem, gdy się budził, musiał przekonywać sam siebie, że to nie była prawda. To Alistair zadał cios, to on zginął, Erendis była bezpieczna...
Mruknął z frustracją. Była w niebezpieczeństwie, jeśli jego informacje były prawdziwe. Całkiem możliwe, że nie zdawała sobie z tego sprawy, całkiem możliwe, że w tej właśnie chwili...
Westchnął cicho, tsykając na siebie. Zevranie, takie gdybanie w niczym ci nie pomoże – pomyślał wychodząc ze swojej kajuty i kierując się ku wejściu na pokład.
CZYTASZ
Długo i szczęśliwie (Dragon Age)
Fanfiction(Część 1 uniwersum Eris&Zev) Co powinien zrobić skrytobójca, gdy w końcu pojmie, że przed uczuciem nie da się uciec? Co zrobi kobieta, która nie potrafi zaufać? Co ma zrobić syn zdrajcy by to o czym marzył nie wymknęło mu się z ręki? Trzy lata po za...