Między zmierzchem a świtem

129 10 6
                                    


- Mogłabyś mnie oświecić?

Erendis spojrzała kątem oka na jadącego tuż obok niej elfa. Złote włosy połyskiwały w blasku słońca, tworząc wokół jego głowy aureolę. Jego opalona twarz zwrócona była ku niej, podczas gdy bursztynowe oczy bacznie obserwowały okolice. Podróżowali Traktem Pielgrzyma, przez płaskie równiny porośnięte trawą. Czasem dochodził ich uszu bek owiec pasących się na oddalonych od drogi pastwiskach. Na horyzoncie majaczyły chłopskie chaty, dym z kominów unosił się pionowymi smugami na tle bladoniebieskiego, letniego nieba.

- W jakim względzie?

Jechali na przedzie kolumny, za nią dwójkami podążali ciągle nadąsany Nathaniel i Oghren klnący od paru godzin na niewygody jazdy konnej. Za nimi Will i Rogher pogrążeni w absolutnej ciszy, na końcu Cody i Bethany przekomarzając się i śmiejąc na całe gardło. Nieco dalej jechała jeszcze cała dziesiątka Strażników z Twierdzy i dwa wozy kupieckie. Mimo że na drogach było bezpiecznie, sprzedawcy podczas podróży z Twierdzy do Amaranthu chętnie korzystali z bezpieczeństwa jakie zapewniała obecność Szarych Strażników.

- Chodzi mi o tą sprawę z nieposłusznymi banami, jeśli to nie jest jakaś tajemnica Strażników oczywiście?

Westchnęła ciężko starając się zebrać myśli.

- Wypadałoby zacząć od tego, że Howe miał kilku sprzymierzeńców wśród tutejszej szlachty, którzy w zamian za nadania i przywileje wspierała jego plany.

- Tsk, tsk, musieli być zachwyceni, gdy zajęłaś jego miejsce.

Drapieżny uśmiech przemknął przez jej twarz.

- Ci, co do których miałam pewność, że brali udział w napadzie na Wysokorze zostali straceni w pierwszej kolejności.

- Co zapewne nie przysporzyło ci sympatii?

- Podejrzewałam jeszcze kilkoro, ale nie było dowodów. W każdym razie... - osłoniła ręką oczy spoglądając przed siebie. Na horyzoncie majaczyło wysokie pasmo wzgórz, nieomylny znak, że byli w połowie drogi od Amaranthu – unieważniłam wszystkie nadania, które Howe poczynił od chwili napadu na moją rodzinę. Potem była zmuszona radzić sobie ze spiskowcami. Wyobraź sobie, że ci głupcy mieli czelność zaatakować mnie w mojej własnej twierdzy...

Zev uśmiechną się krzywo.

- To rzeczywiście byli głupcy.

- Wśród spiskowców była bandora Amaranthu, jedna z dwóch najpotężniejszych w moim arlacie, oczywiście pożegnała się z głową. Potem mieliśmy najazd pomiotów i zostałam zmuszona do spalenia miasta.

Elf spojrzał na nią ciekawie, jej twarz wyrażała determinację, znał dobrze ten wyraz twarzy, zawsze wyglądała tak, gdy trzeba było zrobić coś, co nie koniecznie jej się podobało.

- Po całym zamieszaniu, schedę po Esmereldzie dostali jej brat ban Denmar i jego dwaj bratankowie. Ponieważ miasto było spalone i leżało na ich ziemiach oczekiwałam, że zajmą się jego odbudową, ale oni stwierdzili, że to nie leży w ich gestii. Powołali się na prawo koronne oświadczając, że skoro ja jako ich arlesa nie zdołałam ochronić ich przed napaścią pomiotów, nie wypełniłam swojego obowiązku względem lenników, oni też nie muszą respektować obowiązków względem mnie.

- A więc jak zwykle chodzi o pieniądze.

- I o zemstę, to kuzynie Esmerelli i poplecznicy Howa. Zwrócili się do Anory o opiekę do czasu aż Zjazd wyda wyrok w tej sprawie. Ziemie Esmerelli są obecnie zarządzane przez królewskiego komisarza, to dobre ziemie uprawne, urodzajne i gęsto zaludnione, wszystkie dochody idą do skarbca tej pokrętnej jędzy.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz