Śmiechu warte

116 8 3
                                    

Chciałam jedynie oświadczyć, że wbrew temu co sobie myślicie, to jeszcze nie koniec problemów i przygód lady Cousland. Nathaniel nie jest typem, który wycofa się tak po prostu, bez walki o kobietę, którą kochał całe życie. A w niedalekiej przyszłości czeka nas Zjazd Możnych, zawiłe dworskie intrygi i tewinterscy skrytobójcy. Tak więc w przygotowaniu jest jeszcze parę rozdziałów. Miłej lektury.


- Nox, podnieś wyżej sztylet, chyba nie jest dla ciebie za ciężki?

- Tomy, nogi bardziej ugięte.

- Tara, na Stwórcę, nie powalisz Oghrena samym spojrzeniem, masz od niego dłuższe ręce i nogi, zrób z nich użytek.

Erendis przechadzała się pomiędzy walczącymi parami. Nowi Strażnicy byli biegli w sztuce władania bronią, ale w porównaniu do starszych stażem braci wydawali się nieco onieśmieleni.

Następnego dnia po Dołączeniu przyjrzała się wszystkim, który przetrwali rytuał. To prawda, że byli świetnie wyszkoleni i zaprawieni. Oghren i Nathaniel dawali niezły wycisk gwardzistom. Brakowało im jednak doświadczenia w walce w zwarciu, w większej grupie.

Erendis pamiętała, że na początku, gdy Duncan wysłał ich do Głuszy, ciężko jej było się odnaleźć pośród trójki towarzyszy. Treningi, jakie odbywała z Rolandem, czy nawet Fergusem, ograniczały się wyłącznie do pojedynków jeden na jeden. W grupie nie potrafiła znaleźć swego miejsca.

- Przygotujcie się - usłyszała cichy głos Alistaira, tuż nad swoim uchem. Płynnym, wyćwiczonym przez lata ruchem ściągnęła z pleców tarczę i dobyła miecza. Za nią Jory głośno sapał. Daveth miał już w dłoni swój łuk, delikatnie palcem sprawdzał cięciwę.

Wypadli zza drzew. Pierwszy raz widziała te paskudne, powykręcane twarze, puste oczy i usta, z których dobywał się gulgot i syk. Niemal zamarła w bezruchu pozwalając, by Jory i Alistair wysunęli się na przód. Daveth wypuścił pierwszą strzałę. Erendis dostrzegła, jak wbija się ona w miękkie ciało pomiota i z jego rany wypłynęła cuchnąca czerwona maź.

Wzięła głęboki oddech... i od razu pożałowała. Niemal się zakrztusiła czując odór gnijących ciał.

Alistair powalił pierwszego, sprawnie przeszywając pomioci tors ostrzem. Jory nieco za nim, bez przekonania, zamachnął się na barczystego pomiota w rogatym hełmie. Stwór zasłonił się swoim mieczem i odepchnął rycerza w bok.

Podbiegła do przodu, sytuując się pomiędzy Alistairem i Jorym. Pomioty napierały na nich, ich ruchy był niemrawe, cięcia nieudolne, mieli jednak wyjątkową odporność na ciosy, pomimo krwawiących ran nadal walczyły pełnią sił, jakby nie zważając na to, że z ich trzewi cieknie gęsta maź.

Jeden z pomiotów, pozbawiony przedramienia przez Alistira, rzucił się na nią, obryzgując posoką. Ledwie go odepchnęła, zawadzając przy tym łokciem o ramię Strażnika, pojawił się kolejny. Chciała zdzielić go ostrą krawędzią tarczy, ale okazało się, że nie może się nią zamachnąć, Jory stał za blisko niej.

Dała krok w bok, i w chwili, gdy usłyszała ostrzegawczy krzyk Davetha, strzała zgrzytnęła o jej naramiennik, wbijając się w hurloka stojącego tuż przed nią.

Warknęła poirytowana, tak nie dało się walczyć, nie miała, jak się poruszać. Gdy następny genlok uniósł nad nią miecz, rzuciła się w przód, pod jego ramię, cięła go mieczem w pachę i przetaczając się po ziemi, stanęła za plecami napastników. Teraz było jej o wiele łatwiej. Mogła ciąć i parować, osłaniając lewą stronę tarczą, gdy atakowała z prawej. Mogła powalać napastników z lewej, gdy mieczem zasłaniała się przed atakami. Mogła stosować wszystkie wymyślne triki, których uczył ją ojciec. Pomioty były łatwymi wrogami, przewidywalnymi i działającymi instynktownie wojownikami. Wszystkie finezyjne ataki i zasłony wychodziły jej z łatwością. To było tak, jakby była na dziedzińcu ćwicząc na kukłach, owszem, poruszających się kukłach, bardzo wolno poruszających się.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz