Nareszcie w domu

79 6 2
                                    

Zanurzyli się we mgle spowijającej las. Ciszę panującą pośród dostojnych pni drzew, zapach żywicy, mchu i grzybów, szum liści nad głową i ich szelest pod stopami, wszystko to witał jak starych znajomych. Słońce podnoszące się ponad pagórkiem przeświecało pomiędzy gałęziami, gdy poruszali się starym szlakiem w głąb kniei.

Fergus wychynął zza zagajnika, przed nim, niczym duchy, bezgłośnie przesuwali się Hyrmiel i Adril. Dalijczycy podążali za tropem, ginąc mu niemal całkiem z oczu w gęstych oparach mgielnych. Z prawej dochodził go cichy szelest stóp. Erendis nigdy do końca nie opanowała sztuki bezgłośnego poruszania się. Cousland uśmiechnął się do siebie. Kątem oka dostrzegał postać siostry, ubranej w brązowe skóry i zielono–brunatną tunikę, idealnie zlewającą się z otoczeniem. Dwa kroki za nią kroczył Zevran. Elf wydawał się nie odstępować jej na krok, co trochę niepokoiło Fergusa.

Erendis była dorosłą kobietą, wyjątkowo odpowiedzialną i rozsądną. Byłą też pogromczynią pomiotów i bohaterką Fereldenu, dla niego jednak zawsze pozostała, patykowatą, potarganą dziewczyną o wybuchowym temperamencie. Martwił się o nią. Od powrotu do domu był sam i wiedział, jak cisza zalegająca wypełnione niegdyś śmiechem i gwarem komnaty potrafi przygniatać człowieka. Fergus nie był naiwny, słyszał o romansie siostry z drugim Szarym Strażnikiem. Po cichu współczuł jej tej straty, ale nigdy nie odważył się z nią o tym porozmawiać. Gdy w dwa miesiące po zakończeniu Plagi opuściła w końcu stolicę i pojawiła się w Wysokożu, wyraz smutku i melancholii w jej oczach był oczywisty, tak jak jego rozpacz po stracie rodziny. Kilka tygodni spędzonych w swoim towarzystwie nieco zaleczyło rany obojga, ale Erendis czasem wydawała się taka nieobecna... Obserwując ją przez ostatnie dni widział w niej wyraźną zmianę. Jej śmiech dźwięczał czystą nutą radości i nie tylko usta uśmiechały się, ale także oczy. Fergus miał tylko nadzieję, że nie jest to związane z plotkami, które doszły do niego pocztą pantoflową z Amarantu. Na samą myśl jego dłonie zaciskały się w pięści. Miał świadomość, że jego dawny przyjaciel zawsze „zerkał" w stronę Erendis. Kiedyś wydawało się to całkiem naturalne i Cousland zaczął nawet myśleć o Nathanielu w kategoriach przyszłego szwagra.

– Stwórco, czy mogłabyś zachowywać się nieco ciszej? – rzucił przez zaciśnięte zęby do siostry stojącej kilka kroków za nim.

– Staram się – wyburczała, szamocząc się z gałęzią jeżyny przyczepioną do jej tuniki.

– Spłoszysz je – wysyczał, dając krok do przodu.

Słońce przeświecała przez baldachim zielonych liści, snopy światła padały na polanę przed nimi. Pośród soczysto zielonej trawy pożywiały się jelenie.

Wraz z Natem i Dis udali się na łowy, opuszczając jeszcze uśpiony zamek kilka chwil przed świtem. Nathaniel trafił na trop kilku łani i podążali przez długi czas za zwierzętami. Opłacało się jednak, jeszcze kilka kroków i będą mieli doskonałe miejsce do oddania strzału. W zagajniku za poprzednim pagórkiem pozostali dwaj giermkowie ojca, których zadaniem było dźwiganie upolowanej zwierzyny.

Howe przesunął się obok Fergusa, ale Cousland doskonale wiedział, że więcej czasu młody łucznik spędził na śledzeniu jego siostry niż zwierzyny. Nathaniel niemal pożerał ją wzrokiem. To byłoby nawet zabawne, gdyby Fergus nie czuł moralnego obowiązku strzec swojej małej siostrzyczki, jak oka w głowie. Naprawdę, nie pojmował, co przyjaciel widział takiego interesującego w chuderlawej i wiecznie potarganej dziewczynie. Na Stwórcę, Dis w sukience wyglądała komicznie. Czasem żeby tylko ją zirytować, nazywał ją strachem lub chochołem, bo w tiulach i koronkach wyglądała równie pociesznie, co strach na wróble odziany w stare firanki stróżujący w przyzamkowym ogrodzie warzywnym.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz