Droga przed nami

100 7 1
                                    


Budząc się sięgnął dłonią poprzez łóżko. Miejsce obok było puste. Przyjął to z ulgą. Nie miał pojęcia, co go napadło wczorajszego wieczora. Nigdy nie traktował seksu łatwo. Miał swoje potrzeby, ale gdy zaspokajał je tak bez uczucia, przywiązania, wydawało mu się to jakieś niepełne i nieuczciwie względem drugiej strony.

Stałe związki nie były dla niego. Miał jeden cel swojej egzystencji i cel ten, jak się spodziewał, mógł w każdej chwili pochłonąć jego życie. Na co przywiązywać do siebie kogokolwiek, skoro w dłuższej, lub krótszej perspektywie oznaczało to, że skrzywdzi tę osobę. Z tego powodu trzymał się z dala od porządnych kobiet.

Wczoraj jednak dał się pochłonąć namiętności. Nie przypuszczał, że ta wredna żmijka będzie w stanie z niego tyle wykrzesać. Teraz jej tu nie było. Musiała wyśliznąć się przed świtem. William czuł ulgę. Jedyne, czego mu brakowało, to uciekanie przed awansami złośliwej baby. Miał na głowie dość problemów, a wszystkie obracające się wokół Erendis Cousland. Był już tym zmęczony, chciał żeby się to już skończyło, w ten czy inny sposób.

Podniósł się z łóżka. Powoli ubrał, zwyczajowo uzbroił się w swoje dwa miecze i po cichu wysunął z komnaty.

~o~

Nie była w stanie spać, nie po tej rozmowie, nie gdy wiedziała, że Zevran leży za ścianą, równie poruszony, jak ona. Nie umiała pojąć, jakim sposobem zrobili z siebie kompletnych idiotów, pozwalając by to, co najważniejsze, zostało pochłonięte przez wątpliwości.

Jej ciało wołało o wytchnienie, mięśnie nadal bolały, ale nie była w stanie leżeć spokojnie, gdy wkoło niej szumiały ciągle słowa Zevrana.

Wreszcie zrezygnowana podniosła się z łóżka i powoli ubrała. Słońce wstawało i słyszała już, jak na głównym dziedzińcu zaczynają krzątać się służący.

Wyszła do ogrodu przyglądając się mgle zaczynającej powoli opadać. Złote i czerwone liście pod stopami szeleściły, przypominając o nieuchronnie zbliżającej się zimie.

Jesień nadchodziła, nie wiadomo kiedy zamieniając okoliczne lasy w melanż czerwieni, złota i oranżu. Niebo było krystalicznie niebieskie, kolor, który można było zobaczyć tylko wczesną jesienią. Wilgotny wietrzyk niósł ze sobą zapach grzybów.

Zdjęła buty pozwalając bosym stopom spocząć na mokrej murawie. Wyciągnęła z pochwy miecz. Ze smutkiem spojrzała na sztylet. Nie była w stanie ćwiczyć stylu dwóch broni. Jej lewa ręka była bezużyteczna. Dobrze, że do walki tarczą potrzeba sprawnego barku i ramienia, nie nadgarstka – pomyślała, patrząc na opuchniętą dłoń. Stanęła w bezruchu, wzięła głęboki oddech usuwając z głowy całą powódź myśli, oczyściła wnętrze. Musiała się uspokoić, wyciszyć, by móc cokolwiek postanowić.

Poruszając się w znajomym rytmie, pozwalając rutynie przejąć kontrolę nad ciałem, powoli się uspakajała. Wszystkie informacje same układały się w spójną całość. Stwórco, nawet za milion lat nie przyszłoby jej to do głowy. Zevran odszedł, bo czuł się oszukany, zdradzony. Był pewien, że pragnęła Alistaira a on był tylko substytutem.  Cóż za absurd.

Wzięła głęboki oddech. Powinna być na niego wściekła, powiedziała mu raz z kim zamierza dzielić łoże i to nie był Alistair, powiedziała mu to jasno i dobitnie, a mimo to jej nie uwierzył. Z drugiej strony, gdy przedstawił cały obraz widziany jego oczami, cóż, to było więcej niż przekonujące. A więc oboje się pomylili, oboje zakładali, że druga strona się nimi znudziła, zdradziła zaufanie, okłamywała. Zevran musiał być tak samo wściekły na nią, tak samo sfrustrowany i zawiedziony. A jednak... to on do niej wrócił.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz