Patologiczna rodzina

159 13 4
                                    

Erendis zapatrzyła się przed siebie. Na pierwszym z ciągu stromych wzgórz piętrzyła się szara ściana Twierdzy Czuwania. Spadziste zbocza pokrywały łany kwitnącego wrzosu. Masywne mury i blanki z szarego granitu piętrzyły się w dwóch liniach. Ponad nimi wznosiła się kwadratowa bryła zamku. Dachy z czerwonej, wyblakłej przez lata dachówki dodawały budowli uroku.

- Nareszcie – szepnęła do siebie. Nie wiedziała, w którym momencie Twierdza Czuwania stała się jej prawdziwym domem. Na pewno nie tamtego dnia, gdy przyjęła hołd od banów Amaranthu, ale gdy walczyła o utrzymanie głównego dziedzińca, powtarzała sobie, że nie pozwoli pomiotom zniszczyć jej domu. Tak, tamtego dnia Twierdza Czuwania należała do niej. Dziwne jak można się przywiązać do miejsca.

Obróciła się za siebie. Jej przyboczni ciągnęli gęsiego, wąską ścieżką, wozy powoli pokonywały stromiznę.

Napotkała wzrok Zevrana i gdy puścił jej oczko, mimowolnie uśmiechnęła się do niego. Przez ostatnie trzy lata starała się nie myśleć o tym jak bardzo brakowało go w jej życiu. Powoli, bardzo powoli gorycz i ból przemijały i była pewna, że uczucia jakie do niego żywiła uschło. Teraz jednak, patrząc na niego wiedziała, że się okłamywała. To nadal w niej tkwiło, uśpione głęboko w zakamarkach duszy, zakurzone i zapomniane ale ciągle żywe. Każdy uśmiech elfa, spojrzenie, grymas twarzy, najlżejsza nuta czułości w głosie, wszystko sprawiało, że drżało jej serce. Mimo usilnego przekonywania się nie mogła dalej udawać, że wyleczyła się całkiem z tego absurdalnego uczucia.

Zev podjechał bliżej kiwając głową.

- A więc to jest twój nowy dom? Imponujący.

- Poczekaj aż podjedziemy bliżej.

Spojrzał na nią zaciekawiony, po raz pierwszy odkąd się zjawił nie wyczuwał w jej głosie chłodnej rezerwy. Najwyraźniej powrót do tego miejsca poprawił nastrój Komendantki.

Pamiętała jak wyglądała twierdza w chwili, gdy ją obejmowała. Dziurawe, sypiące się mury, baszty na w pół zburzone, okna zamku straszące powybijanymi szybami, obluzowane dachówki grożące każdemu przechodniowi roztrzaskaniem głowy. Wiele włożyła wysiłku by doprowadzić warownię do takiego stanu, mimo to nadal pozostawało wiele do zrobienie, kilkanaście lat zaniedbań nie dało się naprawić od tak. Po spaleniu Amaranthu było znacznie więcej do zrobienia, a jej kiesa nie była bez dna. Często musiała zastanawiać się, co należy zalatać najpierw, co jest niezbędne, a co może poczekać

Dobrnęli wreszcie do brukowanego traktu prowadzącego od Amaranthu do Twierdzy. Droga naprawiona wysiłkiem krasnoludzkich mistrzów braci Glavonak, była idealnie równa, konni z łatwością podążali w górę do Kamiennej Bramy – pierwszej z trzech strzegących dostępu do siedziby fereldeńskich Strażników.

Przy pancernych wrotach strażnicy powitali ją uniesionymi prawicami. Z okna wierzy popłyną dźwięk rogu sygnalizujący powrót komendantki. Przejeżdżając przez pierwszy i drugi poziom twierdzy, odpowiadała skinieniami głowy na powitania mieszkańców, kupców, rzemieślników i Strażników. Z zadowoleniem dostrzegła kilka ulepszeń i poprawek, które wprowadzono podczas jej nieobecności. W dolnej twierdzy przybyło kilka straganów, kilka chat wreszcie poprawiono i pokryto świeżą strzechą. W średniej twierdzy dokończono odnawianie spichlerza, a na głównym dziedzińcu kamienna fontanna nareszcie tryskała wodą.

Nim jeszcze zdołała zsiąść z konia, z głównego budynku wyszedł Nathaniel. Szczery uśmiech na jego twarzy był najlepszym dowodem na to, że tęskniono tu za nią. Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział jej, że będzie w stanie powierzyć jakiemukolwiek Howe'owi własne życie, wyśmiałaby go. Tymczasem Nathaniel okazał się wiernym przyjacielem i niezastąpionym towarzyszem „od wszystkiego". Od śmierci seneszala Verela był jej prawą ręką i wspaniale wywiązywał się z powierzonych mu obowiązków.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz