Świat w ogniu

59 6 3
                                    

Chwila obecna - lochy pod kamienicą w dzielnicy zamkowej, Denerim

Obudziła się. Świat tonął w mroku, jej ciało topiło się w płomieniu. Gorące jęzory lizały spoconą skórę, wnikając do wewnątrz. Każdy skrawek ciała drżał. Oddech łapała z trudem. Świadomość ulatniała się i powracała, gdy wstrząsały nią dreszcze.

– Możesz krzyczeć, jeśli tak będzie ci łatwiej, to czasem pomaga – głęboki, męski głos, od którego chciała instynktownie uciec, ale rozum podpowiadał jej, że lepiej się go trzymać, była to jedyna realna rzecz pośród morza ognia.

– To nie sprawia mi przyjemności, wypełniam jedynie swoją rolę.

Uczepiła się tego głosu próbując za nim podążyć, wymknąć się z pułapki bólu. Chciała poruszyć się, ale jej ciało zdawało się być zupełnie bezwładne, płonące od wewnątrz, pulsujące cierpieniem. Usłyszała ciche, żałosne jęknięcie i dopiero po długiej chwili zrozumiała, że to z jej ust wydobył się ten dźwięk.

Powoli docierały do niej inne bodźce. Zapach wilgoci, stęchlizny... coś jeszcze, coś znajomego.

Krew, była pewna, że jej własna i szczypta dziwnej metalicznej woni... lyrium.

Kolejny spazm bólu nie był już tak silny, przyjęła to z ulgą. Znajome uczucie zapadania się towarzyszyło jej teraz stale. Znała to. Skąd? Jej ociężały umysł starał się przypomnieć sobie kiedy ostatni jej ciało trawił podobny ogień.

Na myśl ciągle nasuwała się szeroka szrama, którą nosiła na ciele, zadana pazurami pomiociej matki. Ale przecież to nie mogło być to. Nie walczyła z pomiotami? Była... w Denerim... Zjazd Możnych...

Poczuła ruch powietrza obok. Nawet nie umiała określić, czy leży, stoi, czy może siedzi. Czuła jednak zimny metal na lewym przedramieniu. I znów zapach krwi i lyrium, tym razem coś jeszcze, coś, co sprawiło, że z całych sił starała się poruszyć, odsunąć. Jad, jad pomiociej matki, ale przecież to niemożliwe...

– Wkrótce będzie po wszystkim... – dosłyszała, jeszcze nim wszystko rozmyło się morzu płomieni.

Ale jak to możliwe... była przecież w Denerim... na Zjeździe...


Osiem godzin wcześniej - Zamek królewski, Dennerim

Nim jeszcze zdołała zamknąć drzwi swojego apartamentu, niecierpliwe dłonie uchwyciły jej biodra, przyciągając do płonącego pożądaniem ciała.

Zaśmiała się cicho, domykając drzwi pozwoliła zwinnym palcom rozplątać sznurki gorsetu.

– Mi grand reina – wyszeptał, obsypując pocałunkami nagie ramiona.

Odchyliła głowę do tyłu, włosy zwinięte w jedwabiste pukle zatańczyły wokół zarumienionej twarzy. Przymknęła oczy, pozwalając sobie zatopić się w doznaniach.

– Stęskniłeś się?

Szybciej niż się spodziewała uwolnił ją od gorsetu. Stojąc ciągle za nią, zsunął niżej suknię, dłoń elfa powędrowały do przodu. Palce uchwyciły prawą pierś delikatnie ściskają poprzez cienki jedwab.

– Byłaś maravillosa, mi amora.

– Nie widziałam cię na sali.

– Jest wiele zakamarków, z których można cię obserwować – uchwycił koronkowy brzeg stanika i pociągnął w dół obnażając  piersi.

– Od tego patrzenia zrobiłem się głodny.

Delikatnie, ale stanowczo popychał ją w stronę łoża.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz