Załamanie

94 10 2
                                    

Zevran zeskoczył z konia i rzucił lejce pierwszemu napotkanemu gwardziście. Otrzepując ramiona z igliwia, które przyczepiło się do jego skórzanego kaftana, podszedł sprężystym krokiem do Erendis.

Uniosła na niego oczy starając się przepędzić niewymowną chęć przeczesania palcami jego potarganej czupryny.

– I?

– Jadą za nami.

– Wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści – mruknęła wstając. Rozejrzała się po prowizorycznym obozowisku. Wyruszyli z Amarantu nim słońce osiągnęło najwyższy punkt na nieboskłonie. Do konwoju szesnastu zbrojnych:  Strażników, jednego Kruka i dziesięciu gwardzistów, przyłączyło się kilku kupców mających zamiar zatrzymać się w Twierdzy Czuwania.

– Ilu ich jest?

– Naliczyłem około trzydziestu.

Erendis zmarszczyła brwi, zmrużyła oczy zastanawiając się, co dalej robić. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Denmar nie odpuści tak łatwo. Zapewne jego szpiedzy donieśli mu, że Alaina nie ma w miejskim więzieniu. Bann założył, że Erendis będzie chciała przetransportować więźnia do Twierdzy i nie mylił się. Tyle że młody Denmar był zapewne w tej chwili jakieś dwanaście godzin drogi przed nimi. Zanim jeszcze wstał pierwszy świt, Nathaniel i William wywieźli z miasta nadal nieprzytomnego szlachcica. Erendis miała nadzieję, że podczas drogi nie będzie sprawiał im zbytnich kłopotów i wszyscy trzej dotrą do siedziby Szarych Strażników przed wzejściem księżyca.

– Trzymajcie miecze w pogotowiu, ale niech nikt nie waży się dobyć broni, póki nie dam znaku.

Ludzie wkoło zaczęli podnosić się ze swoich miejsc.

– Jaki mamy plan, komendantko? – Cody podszedł do niej prowadząc jej konia.

Erendis oblizała spierzchnięte usta. Poklepała swojego wierzchowca po pysku i podrapała pieszczotliwie za uchem.

– Poczekamy na ludzi Denmara i pozwolimy im przetrząsnąć obóz. Ostatecznie szukają Alaina, więc jeśli go nie znajdą, może po prostu się wyniosą.

– Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? – mruknął Oghren, przesuwając dłonią po ostrzu swojego topora.

– Ciągniemy ze sobą kupców i ich rodziny, nie chcę narażać niepotrzebnie tych ludzi, poza tym nie mają zbyt wielkiej przewagi liczebnej. – Uśmiechnęła się do krasnoluda, dłonią muskając rękojeść Wyjącego Ostrza.

– Jo, dwóch na jednego, poradzilibyśmy sobie z nimi z łatwością.

– Ale nie obejdzie się bez ofiar – rzucił Roger spoglądając w stronę dzieci bawiących się przy jednym z wozów.

Erendis przytaknęła.

– A wiec czekamy, mia caramela dolce? – odezwał się Zev obdarzając ją ciepłym uśmiechem.

– Si.

~o~

Ludzie stojący za jej plecami poruszali się nerwowo, wyczuwała w nich zniecierpliwienie. W głębi polany, na której obozowali, pięć zadaszonych wozów ustawiono ciasno, jeden obok drugiego. Czterech łuczników kryło się w pobliskich krzakach. Mieli zadbać o to, by w razie ataku żaden zbir nie zbliżył się do cywilów.

Reszta stała przodem do drogi. Już z daleka widać było płowy tuman kurzu wzniecany przez szybko przemieszczających się ludzi.

Jeźdźcy zatrzymali się w pewnej odległości i komendantka dostrzegła trzech mężczyzn ubranych w liberie Denmara zsiadających z koni. Reszta pozostająca z tyłu nie nosiła żadnych znaków świadczących o ich pracodawcy. Byli odziani w lekkie skórzane zbroje, mieli łuki i krótkie miecze. Gdy obcy zbliżyli się do obozowiska, wysunęła się dwa kroki na przód trzymając dłoń na rękojeści miecza. Bardziej poczuła niż usłyszała, jak Zevran i Oghren przesuwają się wraz z nią.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz