Pierwsza krew

276 15 3
                                    


– Wszyscy widzieliśmy, jak wspaniale bawiłaś się pośród pospólstwa. – Anora uśmiechnęła się kwaśno.

– Byłam wręcz zdumiona, jak łatwo wtopiłaś się w otoczenie, droga arleso.

Erendis zazgrzytała zębami. Wredna mała suka, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności jej rodzina nadal mieszkałaby w drewnianej chacie, gdzieś w Bannornie, a teraz proszę, jak zadziera nosa.

– Wydaje mi się, czy mówiłaś Wasza Wysokość, że to święto ma łączyć wszystkich Fereldeńczyków? Postanowiłam iść za twą przewodnią myślą – powiedziała gładko. Anora przytaknęła, ale w jej oczach paliły się złośliwe ogniki.

– Jeśli chodzi o niezdyscyplinowanych bannów, najlepiej będzie, gdy sprawą zajmie się Zjazd Możnych – zaproponowała Erendis.

– Obawiam się, że jeśli sprawa trafi na Zjazd, nie doczekamy się jej końca – wyraziła „szczere" obawy królowa.

– Jestem pewna, że inni bannowie będą chcieli wysłuchać obu stron sporu i to oni powinni zadecydować o dalszym losie banna Denmara i jego siostrzeńców.

Władczyni skinęła głową na swojego kanclerza.

– Co do pomocy dla spalonego Amarantu, zwróciliśmy uwagę, że skoro miasto należy do arlatu, to ty pani, jako arlesa, powinnaś pokrywać koszty związane z odbudową ze szkatuły miasta, tym bardziej, że to twoja decyzja wpłynęła na stan, w jakim jest teraz Amarant.

Erendis skłoniła głowę, zaciskając przy tym szczękę. Wiedziała, że z tym nie pójdzie jej tak łatwo. Zarówno wielu zauszników Anory, jak i postronnych arystokratów nadal uważało, że spalenie tego, co zostało z części miasta, znajdującej się poza murami twierdzy, było w najwyższym stopniu gorszące. Oczywiście żaden z nich nie miał pojęcia, jak wyglądała dzielnica doków, czy rzemieślników po przejściu fali pomiotów, ale to przecież ich nie interesowało. Biorąc odpowiedzialność za tę decyzję, Eris dokładała wszelkich starań, by odbudować zrównane z ziemią dzielnice. Inne arlaty spustoszone przez niedobitki armii pomiotów otrzymywały wsparcie korony. Ona musiała rozwiązać tą kwestię sama.

– A co do patroli na szlaku, kraj boryka się obecnie z kryzysem i w skarbcu nie ma pieniędzy na dodatkowe zaciągi – odezwał się skarbnik.

– Zresztą jako Komendantka możesz pani, równie dobrze, wyekspediować na Trakt Pielgrzyma Strażników – dorzucił kanclerz Vonn.

– Strażnicy są od polowania na pomioty – odezwała się twardo, z irytacją spoglądając na królową. Anora wygładziła suknię spoczywającą na jej kolanach, po czym niedbałym ruchem machnęła ręką.

– Zdaje mi się, że nie raz zajmowałaś się rzezimieszkami w czasie swych podróży, możesz uznać to za sport, przynajmniej nie zardzewiejesz siedząc ciągle w twierdzy, moja droga.

– Owszem, za czasów moich podróży zajmowałam się bandytami, przeważnie były to zbiry nasłane przez twojego ojca, pani. – W sali zapanowało milczenie. Kanclerz odkaszlnął, skarbnik wbił wzrok we własne buty. Erendis mogła sobie darować tą złośliwość, ale widok purpurowej twarzy królowej był bezcenny. Oczywiście to oznaczało, że nic więcej nie wskóra w stolicy. Dalsza część audiencji przebiegała tak, jak Cousland przewidziała – bezowocnie.

Wychodząc na pałacowy dziedziniec szybkim krokiem klęła pod nosem. Zatrzymała się przy pierwszym posterunku czekając aż przyprowadzą jej konia. Nie mogła ukryć poirytowania. Im dłużej o tym myślała, tym częściej zastanawiała się, kiedy Anora przestanie się bawić w półśrodki i po prosty odbierze jej to, co dała. To zrozumiałe, że jej nie lubiła, a decyzja przyznania tytułu i ziemi, podjęta po rozgromieniu Plagi, była podyktowana potrzebą chwili. Zarówno pośród możnych Fereldenu, jak i między pospólstwem, Erendis Cousland miała liczne grono sympatyków. Anora nie wybaczyła jej jednak tego, jaką role odegrała Szara Strażniczka w upadku jej ojca i chwilowym odsunięciu jej od władzy. Erendis nie była na tyle naiwna, by wierzyć w dobre intencje tej pokrętnej wywłoki – jak o niej często myślała.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz