Przyczajenie

113 13 5
                                    


To niemożliwie! Cholera, niemożliwe – powtarzał pod nosem, zastanawiając się gorączkowo, gdzie popełnił błąd. To musiał być ten pieprzony elf, dalijczycy mieli wyostrzone zmysły. Nadal leżał w gęstej trawie mając nadzieję, że go nie zobaczą.

To ona pierwsza wypadła z namiotu, uzbrojona w miecz i tarczę, to ona musiała go wyczuć – szeroko rozwartymi oczami patrzał na obozowisko przed nim, jeszcze przed chwilą tonące w ciszy. Śpiący przy ognisku, wstawali spiesznie, zaalarmowani przez Strażniczkę.

Nie mógł się z tym pogodzić. Tyle starań, przygotowań, wszystko na darmo. Uniósł się z trawy zdecydowany dostać się do niej, jeśli tylko zdoła.

Nie poddam się – myślał, zaciskając dłonie na sztylecie – nie, gdy jestem tak blisko celu.

Wstał z ziemi, wyczekując momentu, gdy Strażniczka podejdzie bliżej niego. Dopiero po chwili zwrócił oczy na to, na co patrzyli wszyscy w obozie.

Wstrzymał oddech. Wiedział już, że to nie jego obecność odkryto. Z gęstych kłębów mgły, po drugiej stronie jeziorka wyłonił się szereg pokracznych postać. Po chwili słyszał już szczęk metalowych łusek, śpiew ostrzy wyszarpywanych z pochew.

Pomioty! – Syknął i przeskakując przez spróchniały pień, ruszył w kierunku obozu.

...

Jej pojawienie się w otworze namiotu zdziwiło go, sądził, że już śpi. Jedno spojrzenie na twarz Strażniczki wiedział, że ta noc nie będzie należeć do spokojnych. Oblicze kobiety przybrało ten dobrze znajomy mu, surowy wyraz, oczy uważnie lustrowały skraj polany. Rozluźnił ręce i sięgną po miecz i sztylet, umieszczone na plecach. Wzrokiem szukał sylwetek wroga, po chwili do jego nozdrzy doleciał nieprzyjemny odór zgnilizny. Zobaczył rząd cieni sunących przez las.

Było ich kilka tuzinów.

Szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od najbliżej stojących żołnierzy, ale nim dostał się na drugą stronę obozowiska, by zająć miejsce u jej boku, w powietrzu zaczęły świstać strzały i został zmuszony ukryć się za najbliższym drzewem. A potem zaczęła się jatka. Gdy ostatnie strzały z tępym odgłosem wbiły się w pnie drzew, do ataku ruszyła pierwsza linia wroga. Pokraczne pomioty, na zdeformowanych kończynach, uzbrojone w szerokie ostrza i prymitywne włócznie. Za nimi dostrzegł trzech huloków alfa i dwóch emisariuszy stojących nieco w oddaleniu. Widział iskry skrzące się w ich dłoniach, przygotowywali zaklęcia. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę z tego, co go tak niepokoiło. Pierwszy raz widział jakiś porządek w szeregach atakujących potworów.

Najpierw atak z dystansu, potem walczący w ręcz, trzej doborowi żołnierze ochraniający magów.

- Brasca! – Zaklął. Sam lepiej nie sformowałby taktyki. Trudno mu było uwierzyć w to, że pomioty nauczyły się mówić, ale w to, że nauczyły się myśleć?

- Na cycki Andrasty, to musi być sen.

Dwunastu przybocznych zwarło szereg stawiając czoła pierwszej fali. Zev widział ponad ich głowami, jasno płonące Wyjące Ostrze. Miecz Erendis wznosił się i opadał, a krople krwi bryzgały we wszystkie strony.

Będąc o nią spokojny, podkradł się z boku do dwóch łuczników i płynnym ruchem podciął im gardła. Chciał jak najszybciej sięgnąć emisariuszy, zanim zdołają zaklęciami rozbić linię obrony. Nim dopadł do pierwszego, drogę zaszedł mu hurlok. W jego żółtych, płonących ślepiach widać było czystą żądze mordu. Stwór zaśmiał się zgrzytliwie i przez jedno mgnienie oka elfowi wydawał się, że paskuda przemówi. Ten jednak uniósł miecz i ruszył na niego, w ostatniej chwili zmieniając kierunek natarcia. Zev unikną ostrza i płynnie przesuną się za plecy wroga, wbijając swój sztylet w nieosłonięty kark.

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz