Powolna trucizna

123 7 1
                                    

– Na kolacji będzie kilku innych gości. – Fergus uśmiechnął się przepraszająco. Erendis westchnęła teatralnie i zerknęła w dół, na dziedziniec, na którym ćwiczyli gwardziści Wysokoża.

– Nie musisz zakładać sukni, jeśli nie chcesz – zasugerował. Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że się uśmiecha.

– Wystawiasz mnie na pokaz niczym jakieś egzotyczne zwierzątko, hm? 

Teyrn parsknął śmiechem.

– To twoja wina, tak rzadko tu przyjeżdżasz, wszyscy chcieliby obejrzeć z bliska słynną Bohaterkę Ferelde... auć, za co.

Erendis szturchnęła brata łokciem, przybierając przesadnie nadąsaną minkę.

– Wiesz, jak nienawidzę tego tytułu.

– Nic na to nie poradzisz, dla nich wszystkich jesteś teraz postacią z legend.

– Fergus, na Stwórcę, i ty też...

Kolejne niezadowolone parsknięcie. Rola, jaką wszyscy przypisywali Cousland wcale jej się nie podobała. Nigdy nie była zachłanna na sławę i pochlebstwa. Większość jej „heroicznych" dokonań była podyktowana potrzebą, nie wypływała z dobroci. Mieszkańcy Redcliffe uważali, że uratowała wioskę z potrzeby serca, a ona po prostu potrzebowała dostać się do Eamona. Magowie uważali ją za swoją wybawczynię, bo stanęła w ich obronie. Prawda była taka, że potrzebowała magów do walki z pomiotami. Dalijczcy poważali ją, bo wybawiła ich od plagi wilkołaków, ona natomiast w pewnym momencie bardzo poważnie zastanawiała się nad sprzymierzeniem z mitycznymi bestiami. W gąszczu historii i anegdot o jej niebywałej dobroci, uczciwości i szlachetności, sama czasem się gubiła tak, że słuchając opowieści z ust wędrownych minstreli i gawędziarzy, czasem do samego końca nie wiedziała, że historia jest o niej samej. Czasem ją to śmieszyło, czasem przerażało, czuła, że zaczyna gubić się w tej gmatwaninie półprawd i oczekiwań, którym próbowała sprostać.

Nawet Nathaniel, nawet Fergus czasem zdawali się wierzyć w wyidealizowany obraz niezłomnej Lady Cousland, Komendantki Szarych Strażników z Fereldenu.

Jej oczy spoczęły na jasnowłosej postaci skrytobójcy, który stał na przeciwległym balkonie przyglądając się, tak jak ona, gwardzistom.

– Niech będą dzięki za małe cuda – pomyślała, uśmiechając się do Zevrana, gdy jego oczy spoczęły na niej. Dla niego była czymś więcej niż pustym tytułem, reputacją i mgłą fantastycznych historii, otaczających ją. On zawsze dostrzegał prawdę, realną osobę z jej wszystkimi zaletami i całą masą przywar i niedoskonałości.

– Uhm... – Fergus przypomniał jej o swojej osobie.

– Myślę, że ci dwaj z przodu w trzecim rzędzie są najlepsi i może jeszcze ten potargany z tyłu w ostatnim rzędzie, jest jeszcze paru obiecujących... powiedz mi... – obróciła się do dziedzińca plecami, opierając się o barierkę – ... byłbyś w stanie rozstać się z kilkoma obiecującymi osobnikami?

Fergus rzucił jej zaskoczone spojrzenie.

– Masz zamiar wznowić rekrutację?

– Najwyższy czas.

– Istnieje realne zagrożenie ze strony pomiotów? Jeśli coś zaczyna się dziać w naszej okolicy...

Poklepała go po ramieniu uspokajająco.

– Nic, z czym nie moglibyśmy dać sobie rady, ale jest nas za mało.

Oboje ruszyli w stronę drzwi.

– Wiem, że Anorze nie przypadnie to do gustu, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie innej armii niż tej podległej jej generałom na fereldeńskiej ziemi...

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz