Nagonka

48 7 2
                                    

~o~

Spacer Głębokimi Ścieżkami nigdy nie należał do przyjemności. Nie dla Tary, w której głowie nadal tkwiły wspomnienia pierwszych chwil spędzonych pod ziemią, gdy ciągnięto ją za włosy poprzez zatęchłe tunele pośród wielu innych łkających, przerażonych ludzi. Niczym owca na rzeź. Bała się wtedy. Nienawidziła się za tą słabość, ale też nie oszukiwała siebie.

W swoim nie tak znowu długim żywocie, gdy czasy były naprawdę ciemne, przychodziły czasem myśli, by przeciąć to pasmo nieszczęść i niedoli. Tamtego jednak dnia, gdy przyszedł ratunek, a jej przyrodni bracia dali się zaszlachtować jak świnie, którymi z resztą byli całe swoje życie, w tamtej chwili ogarnęła ją rozpaczliwa furia, bo nagle zdała sobie sprawę, że chce żyć. Żyć, a nie wegetować jak do tej pory. Oto dlaczego postanowiła dołączyć do Straży.

A teraz znowu błąkali się cuchnącymi korytarzami Głębokich Ścieżek.

Oghren zdawał się być pewny, że znajdą wyjście. Kierował ich na wpół po omacku, zdając się na swój „zmysł kamienia", jak to nazwał spoglądając na nich z wyższością. Alkohol dawno się mu skończył i tak naprawdę nie wiadomo było, czy to dobrze, czy może źle.

Nastroje wśród grupy były, krótko mówiąc, parszywe. Prowadził śmierdzący, trzeźwy krasnolud. Za nim dreptał Will, za każdym razem, gdy na nią patrzał, dostrzegała zażenowanie w jego brązowych, zapuchniętych oczkach. Za nią człapał Adrill. Na szczęście pozwolił sobie opatrzyć nogę, ale na tym się skończyło. Jakiekolwiek próby zmuszenia go, by oparł się na którymś z nich, kończyła seria warknięć i parsknięć. Tara po części rozumiała go, po części sarkała na tę głupią dalijską dumę, która niepotrzebnie ich spowalniała. Gdyby ona sama miała inne doświadczenia z rodzeństwem, może znalazłaby w sobie odrobinę współczucia dla przygnębionego elfa. W końcu stracił brata. Tara spojrzała na swoją rękę, zaschnięta krew na dłoni należała do Hyrmiela. Zagryzła mocno wargę powtarzając sobie w myśli, że zrobiła dobrze, oszczędziła mu niepotrzebnego cierpienia. Z pewnością Adrill zrozumiałby. Na początku sprałby ją na kwaśne jabłko albo naszpikował strzałami, ale potem zrozumiałby.

...

Po wielogodzinnym marszu, przynajmniej tak mu się wydawało, dobrnęli do rozwidlenia dróg. Wąski boczny korytarz, jakim się poruszali, przecinał szeroko wybrukowany tunel.

- Hehm... to wygląda znajomo.

Oghren podszedł do słupa stojącego na skrzyżowaniu. Przesunął palcami po wyżłobionych na ciemnym granicie znakach. Dla Willa wyglądały one jak gryzmoły dziecka, krasnolud jednak musiał coś z nich wywnioskować. Uśmiechnął się tryumfalnie.

- Tamtędy do Orzamaru

- Jakby to coś pomogło... To musi być spory kawał drogi, nie mamy prowiantu... - naburmuszyła się Tara.

- Ale przynajmniej wiemy, gdzie jesteśmy.

- Taaa, będziemy wiedzieć, gdzie się ułożyć na wieczny spoczynek.

- Zamknij jadaczkę kobieto i daj mi dokończyć. Na Kamienne tyłki Patronów, na trzeźwo jesteś jeszcze bardziej nie do zniesienia...

Krasnolud przesunął jeszcze raz dłonią po bloku, ocierając gruba warstwę kurzu z czegoś, co tylko pobieżnie przypominało mapę.

- Tam jest najbliższe wyjście – wskazał dłonią przeciwległy kraniec wąskiego przejścia, z którego przyszli.

...

- Słyszycie to?

Tara przystanęła wytężając słuch.

- Woda?

Długo i szczęśliwie (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz