Rozdział 20

3.3K 205 20
                                    

Dzisiaj wstałam tak jak zawsze, bo i tak Jack wie, że robię te kanapki. No więc dzisiaj piątek i wielki mecz Jacka, wiem, że mu się uda. Podeszłam do szafy wyciągnełam białe spodenki z wysokim stanem i do tego czarny crop top. Poszłam do łazienki się ogarnąć i jak zwykle codzienny makijaż, a włosy spiełam w koka. Wyszłam z łazienki i wziełam torbę, telefon, i kilka innych rzeczy. Zeszłam na dół.
- Hej, dzisiaj twój wielki dzień.- Oznajmiłam tak jakby on tego nie wiedział.
- Hej, mam nadzieje, że będą trenerzy z American Football.- powiedział.
- Na pewno będą i ciebie zauważą.- powiedziałam.- a co na śniadanie?- dodałam.
- Dla mnie naleśniki dla ciebie nic.- powiedział z chytrym uśmiechem.
- Bo?- spytałam zaskoczona.
- Booo.- przedłużył.- miało być tak, że ja śniadania ty obiady, ja od trzech dni jem na mieście.- oznajmił.
Ja tylko przekręciłam oczami i wyciągnełam sobie talerz z szafki po czym zaczełam nakładać sobie naleśniki. Jack tylko się gapił.
- Nie bój się, zostawiem ci jednego.- powiedziałam i się cwano uśmiechnęłam. On nic nie odpowiedział, ja wzięłam jeszcze z szafki nutellę i zaczełam smarować nią naleśniki. Posmarowałam pierwszego i zwinęłam w rulonik, po czym odłożyłam go na drugi talerz, już chciałam smarować drugiego, ale Jack zabrał mi pierwszego.
- Oddaj to.- powiedziałam groźnie.
- Mówiłem, że to moje.- powiedział, a ja chciałam mu zabrać naleśnika, ale on zaczoł biegać po całej kuchni.
- Oddaj to po dobroci, bo jak nie...- powiedziałam, ale on mi przerwał.
- Bo jak nie to co?- powiedział z uśmiechem.
- Bo jak nie to już nie będzie tak miło.- powiedziałam z udawaną groźbą. Chciałam do niego podejść, ale on znowu zaczoł uciekać.
- Jack, to jest dziecinne.- powiedziałam.
- Uuu dorosła się znalazła.- odowiedział mi. Ja w końcu przestałam za nim biegać i zrobiłam nowego naleśnika, ale tym razem od razu zjadłam. Po paru minutach byłam najedzona i poszłam ubierać buty.
- Czekam w aucie.- powiedziałam.
- Ok, masz kluczyk.- odpowiedzia i podał mi kluczyk, a ja wyszłam i wsiadłam do auta.

Za 5 min zaczyna się pierwsza lekcja,czyli matma, ten sprawdzian.
- I jak umisz?- spytała Lily.
- Tak, uczyłam się z Johnem wczoraj jakieś trzy godziny.- oznajmiłam.
- Ja też zakuwałam i to się okaże, czy skutecznie.- powiedziała smutna.
- Będzie dobrze.- powiedziałam z troskliwym uśmiechem.- a jak coś to ci pomogę.- powiedziałam i puściłam jej oczko. Zadzwonił dzwonek, weszłm z przyjaciółką do klasy. Evans jak zwykle zaczął od obecności, po czym zaczął rozdawać sprawdziany.
- Myślę, że wszyscy się dobrze przygotowali.- powiedział z cwanym uśmiechem nauczyciel.- zaczynamy, macie 40 min.- oznajmił.
Zaczęłam czytać pierwsze zadanie, prościzna, pomyślałam i od razu zabrałn się za rozwiązywanie. Wszystkich zadań, było ich dwadzieścia. Po niecałych 30 min skończyłm. Ostatni rzut oka i poszłam w stronę biurka. Jastrząb już się tak nie dziwi jak za pierwszym, a szkoda. Podałam mu kartkę, po czym odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem do ławki. Widziałm, że Evans zaczął sprawdzać mój test. Po pięciu minutach skończył.
- White 6 ze sprawdzanu i na koniec.- widać, że mnie nie lubi, bo jest wkurzony, ja się tylko triumfalnie uśmiecham.
- Dziękuję.- powiedziałam z tym uśmiechem, żeby go jeszcze bardziej wkurzuć, udało mi się. Po chwili zadzonił dzonek na przerwę.
Wyszłam razem z Lily i poszłyśmy w stronę następnej klasy.
- Jak ci poszło?- spytałam Lily.
- Raczej dobrze, może ta trója będzie.- powiedziała z lekkim uśmiechem.- a będziesz na dzisiejszym meczu?- dodała.
- Jeszcze się pytasz oczywiście, że będę i Johna też udało mi się namówić.- powiedziałam zadwolona z siebie.

Jest już druga, dzisiaj szybciej skończyłam niż zwykle, bo nie było nauczyciela. Jadę w tej chwili autobusem do domu i zastanawiam się co zrobić na obiad. Mecz zaczyna się o osiemnastej, a Jack nie wróci do domu, bo według niego się nie opłaca, dlatego ja zawiozę mu obiad na boisko musi mieć w końcu siłę, żeby dokopać frajerom z przeciwnej drużyny. Dzisiaj grają z Orłami, nasza szkoła zawsze konkuruje z nimi, bo i uczniowie się nienawidzą i dyrektorowie, nasza szkoła zawsze wygrywa, bo jak powiedziałam tamci to frajerzy. Zosta mi jeszcze John o trzeciej jadę tam z Mathem, zawiozę mu też obiad, więc dzisiaj muszę zrobić dużo większy obiad niż zwykle.

KorepetytorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz