Prolog

584 64 17
                                    

Pierwsze promienie słońca delikatnie wpadły do niewielkiego pokoju, w którym spał czarnowłosy chłopak. Po chwili jednak, otworzył oczy i spojrzał przez szklaną ścianę, za którą widać było dużo wysokich budynków i leniwie wschodzące słońce. Wpatrywał się w widok, gdy nagle zauważył, że na dachu któregoś z wieżowców stoi jakaś osoba przymierzająca się do wiadomego czynu. Gerard szybko przewrócił się na drugi bok i zacisnął oczy, z których wyleciały łzy. Nie chciał oglądać takiej tragedii. Pragnął pomóc tym wszystkim osobom, odciągnąć ich od tego, ale przecież było to nieosiągalne.

Nienawidził żyć w takich warunkach, ale mimo wszystko chciał pozostać przy życiu, nie tak jak pozostali. Całe dnie przesiadywał w mieszkaniu, nie wychodził z niego, bo nie mógł patrzeć na martwe ciała porozwalane na ulicach albo na ludzi, którzy siedzą na ławkach i się tną. Z resztą, tak naprawdę mało kto opuszczał swoje miejsce zamieszkania.

Gerard i tak miał wiele szczęścia, bo nie uległ wpływowi zepsutego społeczeństwa. Zawsze słuchał się swojej matki, która opowiadała mu, jak było kiedyś i że teraźniejszość jest nienormalna. Mieli w mieszkaniu schowek, o którym wiedzieli tylko oni i brat Gerarda - Mikey. Klamka do niego była bardzo malutka, a drzwi zostały pomalowane taką samą farbą co ściany, przez to, panowie sprawdzający co jakiś czas, czy mieszkańcy nie trzymają przypadkiem książek sprzed wielu lat, kiedy wszystko było normalne albo zapasów jedzenia, nigdy ich nie zauważyli. Niby traktowali swoją pracę poważnie, jednak i tak nie oglądali pomieszczeń dokładnie, dzięki czemu rodzina Wayów nie martwiła się o brak jedzenia, picia, czy innych przydatnych do życia produktów, które coraz ciężej szło zdobyć.

Chłopak próbował znów zasnąć, bo i tak nie miał niczego ciekawego do robienia. Zacząłby zapewne czytać kolejne książki i opróżniać zapasy kawy ze schowka.

•••

Tymczasem, parę ulic dalej, w pewnym mieszkaniu w niewielkim pokoju, rozbrzmiał dźwięk budzika z telefonu. Frank niechętnie podniósł się z łóżka i wyłączył denerwującą melodyjkę, dotykając telefonu. Przeciągnął się i zaczął zbierać się do szkoły. Nie chciał tam chodzić, ale jego rodzice wysyłali go do tego miejsca. Doskonale wiedział, że nie mają zamiaru widzieć go na oczy, więc żeby nie wchodzić im w drogę, wolał już przejść się do tego budynku. Jednak, zawsze bał się, że w drodze do celu albo nawet w szkole, ktoś go zastrzeli. Z jednej strony chciał umrzeć, jak wszyscy, a z drugiej chciał żyć, ale wiedział, że to źle. Od małego było mu wmawiane, że chce umrzeć. Egzystował więc z dnia na dzień, jakimś cudem zawsze znalazł jakieś jedzenie i picie żeby nie być zupełnie głodnym i spragnionym. W ogóle nie odzywał się do rodziców. Nie raz mówili mu, że lepiej byłoby, gdyby się nie urodził, matka ganiła siebie za niedokonanie aborcji. Frank nie był oczekiwanym dzieckiem, które po narodzinach miało zostać obdarzone bezgraniczną miłością matki i ojca.
Kiedy rozpoczął się okres masowych samobójstw i zabójstw, niechęci wszystkich do życia i olewania zupełnie wszystkiego, chłopak miał zaledwie pięć lat i został wychowany tak, że trzeba czekać na śmierć czy też samemu szybciej ją sobie sprawić.

Czarnowłosy znalazł się w szkole dwadzieścia minut po ósmej, spóźniony, ale nie przejmował się, bo i tak tego nikt nie kontrolował. Wszedł do sali, w której jego grupa podobno miała lekcje. Nauczyciela nie było nawet w pomieszczeniu, parę osób spało, opierając głowę o ławkę, inni tępo wpatrywali się w przestrzeń albo cięli. Frank sam kiedyś to robił, ale uznał, że to bez sensu się kaleczyć, bo i tak niczego to nie da, a raczej tym się nie zabije. Nie mógł patrzeć jak prawie połowa osób, która zjawiła się na lekcji kaleczy swoją skórę, więc usiadł do ostatniej ławki i zamknął oczy, by nawet przypadkiem na nich nie spojrzeć. Nagle do jego uszu dotarł krzyk przez łzy. Niechętnie spojrzał w stronę, z której wydobywał się dźwięk i zauważył jakąś dziewczynę, na podłodze, z podciętymi żyłami w kałuży krwi. Żyletka wypadła z jej ręki, a osłabiona brunetka, położyła się na ziemi, czekając, aż ujdzie z niej życie. Wszyscy spojrzeli na nią lekceważąco, za to Frank czuł przerażenie, wszystko w nim krzyczało by ratować tę dziewczynę. Jednak on pozostawał w miejscu, a jego oczy świeciły się od zbierających się w nich łez. Już nie raz widział, jak ktoś tak umierał, ale za każdym razem czuł, że powinien coś zrobić, a nie siedzieć bezczynnie. Wezwać pomoc, ale zaraz... Przecież w tych czasach nikt nie pomaga, te słowo już praktycznie nie istnieje, ludzie zapominają o jego znaczeniu.
Dziewczyna powoli odchodziła z tego świata, Frank przestał wpatrywać się w tę okropną scenę i szybkim krokiem wyszedł z klasy.

Okej, to moje pierwsze ff, więc jak są jakieś głupie błędy no to proszę grzecznie o poprawienie ;) Mam nadzieję, że się podoba!

O jezu jeśli to opublikuję to nie wiem czego się naćpałam lol

Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz