Epilog

134 29 18
                                    

Nadszedł ostatni dzień października, czyli Halloween, ale też siedemnaste urodziny Franka. Wypadło to niestety w poniedziałek, ale pomimo tego, czarnowłosy postanowił zaprosić do siebie parę osób ze swojej klasy, z którymi zżył się najbardziej przez ubiegłe dwa miesiące. Gerard chciał brać udział w ich spotkaniu i świętowaniu urodzin złotookiego, więc wrócił wcześniej z pracy, podobnie jak Donna. Kojarzył większość znajomych Franka, przez to, że przychodzili do sklepu. Najbardziej znał jednak syna Mary i pewnego nieśmiałego i niskiego chłopaka, który bardziej kolegował się z Mikey'm, ale Frank i tak go zaprosił. Pomimo, że było Halloween, nie była to impreza, na którą goście przyszli przebrani. Wszyscy skupili się bardziej na urodzinach i solenizancie, każdy po kolei składał mu życzenia i ewentualnie dawał jakiś malutki upominek. Frank nie liczył na żadne większe prezenty, jednak jego oczekiwania nie spełniły się i spotkały go aż cztery ogromne i przemiłe niespodzianki.

Kiedy zaproszeni goście przekazali mu już swoje życzenia, po chwili, niespodziewanie usłyszeli pukanie. Złotooki wyszedł na korytarz i nieco zaskoczony otworzył drzwi, nie oczekiwał już żadnego gościa, więc zdziwił się, że ktoś jeszcze chciał dostać się do mieszkania.

- Wszystkiego najlepszego, Frankie! - krzyknął Brendon, a złotooki uśmiechnął się na widok swojego przyjaciela.

- Miło mnie zaskoczyłeś, cieszę się, że pamiętałeś i przyjechałeś tutaj - mówił entuzjastycznie.

- Ja miałbym zapomnieć? Ray niestety nie mógł przyjechać ze mną, ale pewnie się domyślasz. Od razu uprzedzam, że nie mam żadnego prezentu, więc przepraszam.

- To nieważne, ogromnie cieszę się, że w ogóle tu jesteś, to jest już świetny prezent, a teraz chodź, poznasz moich znajomych z klasy - weszli do mieszkania i Frank przedstawił wszystkim nieoczekiwanego gościa.

Gerard i Mikey ucieszyli się z obecności bruneta i serdecznie go przywitali. Dowiedzieli się, że chłopak zostanie w mieście na parę dni, u swojej rodziny. Brendon mówił też, że musi obgadać z zielonookim pewne kwestie dotyczące jego rozmyślań i obserwacji w celu dojścia do prawdy o świecie i Wszechwiedzących. Jednak w tamtej chwili, nie mieli zamiaru o tym rozmawiać, a cieszyć się chwilą i spędzić czas z Frankiem i jego znajomymi.

Nadszedł czas, żeby to Gerard, Mikey i Donna wyręczyli swoje  prezenty złotookiemu i złożyli mu życzenia. Chłopak, pomimo że nie czekał na żadne ogromne upominki i tak czekał bardzo podekscytowany i uszczęśliwiony. Najpierw, do swojego pokoju uciekł Mikey, który wrócił po chwili z gitarą w dłoni, na co Frank westchnął ze zdumienia, po czym uśmiechnął się szeroko. Wziął instrument od blondyna, zaczął mu dziękować i prawie skakać z radości, co rozbawiło większość zgromadzonych osób, które także cieszyły się z ogromnej radości czarnowłosego. Kiedy już odłożył na bok nowy nabyty instrument, tym razem Gerard zniknął w którymś z pokoi, po czym wyniósł z niego karton, w którym znajdowało się kilka niewielkich dziurek. Postawił tekturowe pudełko na ziemi, otworzył klapę i wyjął z niego niemałego, przeuroczego pieska. Miał ciemną brązową sierść, która na łapkach i lewym oklapniętym uchu była troszkę jaśniejsza i piękne, niebieskie, duże i ciekawskie oczy.

- Nie wierzę - stwierdził szybko Frank i uklęknął przy piesku. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję - powtarzał, a Gerard obserwował z uśmiechem, jak młodszy zaczyna bawić się z pupilem. - Skąd w ogóle go wziąłeś? Z ulicy, tak jak Beebo?

- Tak, błąkała się niedaleko i nie miałbym serca, gdybym jej do nas nie wziął. Właśnie, zastanów się jak ją nazwiemy, bo tym razem to dziewczynka.

- Nie miałbym nic przeciwko, gdybyście nazwali ją Pani Beebo - odezwał się Brendon.

- Wolimy jednak wymyślić coś nowego - odpowiedział rozbawiony złotooki.

Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz