Frank wydostał się ze szkoły i szedł szybko przed siebie, wchodził w najmniej znane uliczki, żeby nikt go nie zauważył. Nie zamierzał wracać do domu, nie chciał pokazywać się rodzicom. Wolał już narażać się na widok zabitych ludzi. Kręcił się w około różnych wieżowców i dróg, mając tylko nadzieję, że nie będzie świadkiem kolejnej sceny odebrania sobie życia. Chciał być pozbawiony uczuć jak inni, nie przejmować się niczym, tym w jakich czasach się żyje. Jego wrażliwość powodowała, że zależało mu na innych ludziach. Kiedy płakał, zawsze musiał to ukrywać, bo uczuciowość tępiono. Nikt nie powinien cię obchodzić, po co kimkolwiek się przejmować. To tylko jakiś inny człowiek. Istota, która tak samo jak ty skończy swój żywot beznadziejną śmiercią. Wszyscy umrą kiedyś głupi i samotni, nie ma potrzeby, by zamartwiać się innymi.
W końcu, po dość długiej ucieczce, znalazł się na zupełnie pustej ulicy. Odetchnął i wytarł ostatnie łzy. Usiadł na chodniku i rozejrzał się w około. Przed nim znajdowały się dwa duże, mieszkalne budynki, obok nich rosło kilka drzew. Zachwyciło to Franka, ponieważ naprawdę rzadko można było zauważyć jakiekolwiek rośliny.
Siedział tam w bezruchu jeszcze jakiś czas. Rozmyślał o całym świecie w jakim przyszło mu żyć. Przeklinał wszystko, w tym siebie, za swoje dobre cechy, które uważano za złe, ale on nie wiedział, że tak naprawdę nie są. Był zmęczony swoją egzystencją, każdego dnia nie wiedział co ze sobą zrobić i bał się. Jednakże w miejscu, w którym postanowił pozostać parę dłuższych chwil, czuł się bezpieczny. Nikt tamtędy nie chodził, panowała kompletna cisza, którą tylko czasami przerywał podmuch mocniejszego wiatru, który poruszał leżące na ziemi śmieci. Nagle, nie wiadomo skąd, Frank zauważył przy jednym z drzew psa. Wtedy, zachwycił się już tak, że zaparło mu dech w piersiach. Ostatnio widział jakiegokolwiek zwierzaka ponad dziesięć lat temu. Uwielbiał je, jednak nikomu nie pisnął o tym ani słówka. Zwierzęta i rośliny nie były szanowane w tych czasach. Zabijano zwykle czworonogów albo izolowano od siebie by się nie rozmnażały, a roślin po prostu nie sadzono i obcinano wiele, by nie zaśmiecały miejsca. Pozostały pojedyncze krzaki, drzewa albo pola z chwastami.
Zwierzę, po chwili znalazło się przy Franku, a on zaczął je głaskać. Kundelek zaraz położył się przed nim domagając się więcej pieszczot. Na twarz chłopaka wkradł się uśmiech. Modlił się tylko, by nikt go nie zauważył, bo zaraz jego towarzysz zostałby zabity. Możliwe, że on sam też.
•••
Gerard w końcu wstał z łóżka, ubrał się, a następnie zjawił się w kuchni, gdzie na stole znajdowało się już śniadanie przygotowane przez Donnę i Mikey'ego. Czarnowłosy zasiadł do posiłku, przysłuchując się rozmowie dwójki domowników, jednak sam nie odezwał się ani słowem. Nadal przed oczami miał sytuację sprzed rana.
- Gerard, stało się coś? - zapytała go nagle Donna. - Nie odzywasz się odkąd wstałeś.
- Nie, wszystko okej - odpowiedział, przerywając jedzenie.
- No dobrze... Ale pamiętaj, że jakby coś się działo, zawsze możesz mi powiedzieć- oznajmiła. Zawsze mówiła to, kiedy czuła, że dzieje się coś złego. Chciała, żeby synowie mocno jej ufali i jeśli mają jakiś problem, od razu ją o tym informowali, ponieważ zależało jej na tym, by nie stoczyli się tak, jak potoczni ludzie.
Po skończonym śniadaniu, chłopak wszedł do schowka, by poszukać swojej ulubionej książki. Nie umiał zliczyć, ile razy już ją przeczytał, ale nadal powracał do niej z chęcią i czytywał od początku. Usiadł na fotelu przy oknie i zaczął czytać kolejne strony. Po jakimś czasie odłożył lekturę i obrócił się na fotelu tak, by wyjrzeć za okno. Tylko rzucił okiem na widok na zewnątrz, a już zauważył, ciekawą scenę, która jeszcze bardziej przyciągnęła jego wzrok. Na zwykle pustej ulicy, siedział uśmiechnięty chłopak, który głaskał małego pieska. Dla Gerarda oglądanie tej sytuacji było jak miód na serce. Nie pamiętał, kiedy widział ostatnio kogoś tak szczęśliwego, poza swoją mamą. Patrząc na to, sam uśmiechnął się od ucha do ucha. Dawno też nie widział żadnego zwierzęcia, więc to też polepszyło jego humor. Po krótkim czasie, zdecydował się, że wyjdzie przed blok, żeby przywitać się z nieznajomym. Było to dość ryzykowne postąpienie, Gerard od dawna nie wychodził z domu i bał się obcych ludzi, ale skoro chłopak się uśmiechał i bawił z małym pupilem, nie mógł być złym człowiekiem i nie wyskoczyłby zaraz z bronią. A takich osób na tym świecie znajdowało się coraz mniej, więc Gerard ubrał buty i zarzucił na siebie skórzaną kurtkę i wymknął się z domu tak cicho, żeby nikt go nie usłyszał. Miał szczęście, że akurat Donna robiła coś w sypialni, a Mikey nadal siedział w kuchni. Bezgłośnie otworzył drzwi prowadzące na korytarz, a potem zszedł po schodach na sam dół. Otworzył drugie, stare i ogromne drzwi, które pod wpływem ruchu zaczęły skrzypieć. Pomimo że Gee nie wyszedł do końca z budynku, zobaczył już kucającego przy psie chłopaka. Patrzył na Gerarda z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Powoli wstał, ostatni raz przejeżdżając ręką po sierści zwierzaka. Nadal wpatrywał się w czarnowłosego stojącego przy drzwiach. Po chwili zaczął odchodzić, potem przyspieszył kroku i zaczął biec. Gerard nadal stał, oglądając daną sytuację. Pozwolił uciec osobie, która może miała spojrzenie na świat jak on i jego rodzina. Wiedział jednak, że nieznajomy mógł pomyśleć, że czarnowłosy chce wyrządzić krzywdę mu lub pieskowi. Gdyby tylko znał prawdę...
Gerard stał jeszcze chwilę w zupełnej ciszy. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie widoku zza okna i szczęśliwego chłopaka. Po chwili otworzył drzwi do budynku i znów, bezszelestnie próbował dostać się na samą górę wieżowca.
•••
Frank uciekał, nie wiedział gdzie, byle nie do domu. Myślał, że pozostanie sam na tej uliczce, ale mylił się. Co prawda, według niego, postać wychodząca z bloku nie wyglądała groźnie, ale mimo to, przeraził go sam fakt, że ktokolwiek znajduje się kilkadziesiąt kroków od niego. Przestraszony, postanowił jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca. Jedynie, szkoda mu było zwierzęcia. Pragnął przygarnąć go do siebie, ale nie mógł ze względu na rodziców. No i oczywiście jeszcze z tego powodu, że gdyby ludzie, którzy sprawdzają co jakiś czas dane mieszkania, znaleźliby go i zabili. Frank wiedział, że i tak prędzej czy później pozbawią życia jego małego przyjaciela, ale nie chciał, żeby odbywało się to na jego oczach.
Znów błądził po różnych uliczkach. W końcu, znalazł się na takiej, gdzie nikogo i niczego nie było. Tylko pusta ulica i chodnik. Usiadł na ziemi i postanowił przeczekać dłuższy czas, a dopiero później wrócić do domu.
Tym razem, nikt go nie zauważył, więc kilka godzin znajdował się tam, myślał o wszystkim, czy kolejnego dnia przyjdzie do szkoły, czy znowu będzie błądził po mieście. Sam nie wiedział co jest gorsze. Potem, zaczął zastanawiać się, czy nic nie stało się pieskowi, z którym się bawił i po co tamten chłopak wyszedł z bloku. W końcu postanowił nie zawracać sobie tym myśli, bo uznał, że i tak nigdy się tego nie dowie, wstał z chodnika i ruszył w stronę domu.
CZYTASZ
Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)
FanfictionRok 2234. Ludzie nie chcą żyć. Nie pomagają innym, nic ich nie obchodzi, nie wywiązują się ze swoich obowiązków, powoli czekają na śmierć lub na odwagę, by samemu odebrać sobie życie. Nie ma miłości, przyjaźni, śmiechu, nikt nie ma hobby ani jakich...