- Frank...? Halo, Frankie... - zielonooki zaczął szturchać chłopaka leżącego na ławce. - Błagam, obudź się... - Gerard nie wiedział co ma zrobić w tej sytuacji.
Wpadł w rozpacz, uświadamiając sobie, że wszystko co się zdarzyło to jego wina. Miał okropne wyrzuty sumienia, przez to, że zmusił Franka, żeby go zaprowadził do szkoły. Był bezsilny, a jego oczy wypełniły się łzami. Po chwili jednak otarł je, postanowił szybko działać, by zdążyć uratować czarnowłosego. Po sprawdzeniu, czy w ogóle jeszcze oddycha, zdjął z siebie bluzę i rękawami owinął nogę niższego, próbując zatamować krwawienie. Nie widział innej opcji, niż zaniesienie go do siebie i zaczekanie aż się obudzi. Sądził, że rana na udzie Franka nie jest duża ani głęboka, a tylko nagły ból sprawił u niego taką reakcję.
Na początku musiał zastanowić się, w jaką ma pójść stronę i jak dotrzeć do domu, wcześniej podążał za niższym i nie zwracał uwagi na to, którędy szli, mimo to, w swojej głowie już miał zarys jak mniej więcej może dostać się na miejsce. Zaczął poruszać się w stronę mieszkania. Co chwilę sprawdzał, czy Frank nadal oddychał i na szczęście nie przestał. Gdy znajdowali się bardzo niedaleko odpowiedniego bloku, Gerard poczuł, jak chłopak na jego rękach się kręci, zaraz później spojrzał na niego. Czarnowłosy otworzył oczy, wyglądał na bardzo wystraszonego. Zielonooki nie wiedział co mu powiedzieć. Czy przypomnieć mu co się stało, przeprosić, a może oznajmić, gdzie go niesie. Wpatrywali się w siebie jakąś chwilę, po czym Gerard odważył się odezwać.
- Zaniosę cię do mojego mieszkania, mam tam wodę utlenioną, bandaże, twoja rana się szybciej zagoi. Nawet nie wiesz jak się bałem, że może już się nie obudzisz... Przepraszam cię, bo przeze mnie tam poszliśmy... - Frank nic na to nie odpowiedział, więc zielonooki ruszył dalej.
Gdy weszli już po schodach prowadzących na najwyższe piętro budynku, Gerard postawił delikatnie Franka na podłodze.
- Dasz radę już iść, prawda? - zapytał z nadzieją. Nie chciał wnosić go do mieszkania, bo nie wyglądało to typowo i mogło wzbudzić podejrzenia Mikey'ego i Donny.
- Tak, dam już sobie radę - zapewnił, mówiąc słabym głosem.
- Dam ci też jedzenie i wodę, wszystko będzie dobrze - powiedział otwierając drzwi.
W salonie zauważyli siedzącego blondyna, który tylko na chwili podniósł wzrok znad czytanego komiksu i przywitał się. Gerard wykorzystując nieobecność rodzicielki, która zapewne wypytywałaby co się stało i denerwowała się, poprosił Franka by poszedł do łazienki. Sam zaś, poszedł do schowka, szukać opatrunków i wody utlenionej. Po paru minutach znalazł te przedmioty i wszedł znów do pomieszczenia, w którym znajdował się złotooki.
- Masz tutaj wszystkie potrzebne rzeczy, poradzisz sobie sam?
- Tak - odpowiedział, odwijając bluzę Gerarda ze swojej nogi.
- Jeśli chcesz, możesz oczywiście zmyć krew pod prysznicem - powiedział jeszcze i wyszedł z łazienki.
Odetchnął ciężko, martwił się o niższego i zastanawiał się co może zrobić, by go przeprosić. Nienawidził siebie za tą całą sytuację, chciał cofnąć czas i nie dopuścić do tego wydarzenia, ale wiedział, że to niemożliwe, i że blizna po ranie na zawsze zostanie na ciele Franka. Chłopak usiadł na ziemi, a swoją głowę oparł o dłonie. Miał ochotę płakać, ale czuł, że nie powinien. Odnosił też wrażenie, że zaraz obok niego pojawi się Mikey albo Donna. Nie chciał mówić im o tym wypadku, bał się ich reakcji. Przecież skłamał o tym gdzie zamierza być, miał wrażenie, że gdy wszystko im powie, nie zaufają już mu nigdy, a nawet zabronią spotykać się z niższym. Byłaby to dla niego najboleśniejsza kara, chociaż nie zdziwiłby się, gdyby po tym wszystkim, czarnowłosy sam zakończyłby ich znajomość. Po kilkunastu minutach, drzwi łazienki otworzyły się i Frank wyszedł z pomieszczenia. Na jego spodniach znajdowały się plamy zaschniętej krwi. Wyższy wstał, ale znów nie wiedział co powiedzieć, czuł się okropnie winny.
CZYTASZ
Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)
FanfictionRok 2234. Ludzie nie chcą żyć. Nie pomagają innym, nic ich nie obchodzi, nie wywiązują się ze swoich obowiązków, powoli czekają na śmierć lub na odwagę, by samemu odebrać sobie życie. Nie ma miłości, przyjaźni, śmiechu, nikt nie ma hobby ani jakich...