- W porządku, opisz jak wyglądają, a ja zadzwonię do naszego kolegi Brendona i poproszę żeby to załatwił - Frank, słysząc imię swojego dawnego przyjaciela, spojrzał na chłopaka, który wypowiedział te słowa. Po chwili jednak pomyślał, że to na pewno nie ten sam Brendon, którego kiedyś znał. Przecież to niemożliwe, popełnił samobójstwo.
Gerard opisał dokładny wygląd członków swojej rodziny. Człowiek, który siedział obok niego, wyglądał jakby chciał zapamiętać jak najdokładniej, wszystko co mówi. Kiedy czarnowłosy skończył chłopak ofiarujący pomoc, wyjął ze swojego plecaka dwie paczki z rogalikami.
- Przepraszam, że tak mało, ale w pośpiechu nie mogłem zabrać więcej - wytłumaczył i podał im jedzenie.
Zaraz potem, zadzwonił do wspomnianego wcześniej Brendona i opowiedział mu o Donnie i Mikey'm, bardzo podobnie do tego, jak zrobił to Gee. Kiedy rozłączył się, chłopcy skończyli już jeść.
- O co z tym wszystkim chodzi, co się dzieje? - zapytał zielonooki. Chłopak wzrostu Franka i z opadającą na czoło czarną grzywką chwilkę się zastanowił, po czym odparł, że dowiedzą się już na miejscu.
•••
Podróż do wyznaczonego celu mijała mozolnie. Gerard i Frank czuli niepokój w tej całej sytuacji. Zastanawiali się, dlaczego zostali uratowani, gdzie teraz jadą i w jakim celu. Nie byli nawet przestraszeni, poczuli się wręcz nawet lepiej ze względu na dostarczone im jedzenie i wodę, mimo że była to dosyć mała ilość. Bardzo chcieli się dowiedzieć, dokąd jadą, ale nie zamierzali pytać ponownie, bo prawdopodobnie i tak nie uzyskaliby odpowiedzi. Dwójka ich wybawicieli nie wyglądała groźnie, ale pozory mogły mylić. Ten, który dawał im picie i jedzenie i dzwonił do niejakiego Brendona, miał na twarzy lekki uśmiech i wydawał się być wyluzowany. Za to ten drugi, który prowadził samochód, był od niego zdecydowanie wyższy i pewnie starszy o rok albo dwa. Na swojej głowie miał burzę loków, wyglądał na lekko zestresowanego i zaniepokojonego.
Do końca jazdy, panowała cisza. Po niecałej godzinie, kierowca nakazał wszystkim wysiadać. Gdy to zrobili, zauważyli, że są na kompletnym bezludziu, a przed nimi stał ogromny budynek.
- Nikt nie ma pojęcia, że istnieje tu ten wieżowiec - powiedział tajemniczo niski chłopak, który uratował Gerarda i Franka od głodu i pragnienia. - Mieszka w nim osoba, która bardzo chciałaby cię poznać, Gerard. Pomogłeś jej czegoś dokonać...
Zielonooki spojrzał z pewnym przerażeniem na mówiącego. Chciał już tam wejść i dowiedzieć się o co chodzi. Podekscytowanie, ale też pewien strach, rozrywały go od środka i pragnął natychmiast wiedzieć co się stało, dlaczego się tu znalazł i to w takim dziwnym miejscu.
- Chodźcie za mną - powiedział, a cała trójka, łącznie z chłopakiem z kręconymi włosami ruszyła w kierunku budynku, dokąd prowadził czarnowłosy.
Gdy przekroczyli próg drzwi, Gerarda ogarnęło zdziwienie i pewien zachwyt. Z zewnątrz, wieżowiec wyglądał na bardzo zniszczony i starodawny, a w środku urządzono go nowocześnie. Pomieszczenie, w jakim się znaleźli, było bardzo duże, wyglądało raczej jak jakaś pracownia naukowa, niż pokój w normalnym domu. Chłopak prowadził dalej, weszli do windy, która przeniosła ich na wyższe piętro. Kolejne pomieszczenie znów charakteryzowało się bardzo nowoczesnym wystrojem, powodując, że nie wyglądało jak pokój, w którym przybywało się na co dzień.
- Zaraz powinna pojawić się tu osoba, która cię oczekuje - odparł spokojnie chłopak z kręconymi włosami. - Nie martw się, pewnie dostaniesz jeszcze więcej jedzenia i picia, żeby dojść do siebie. A Frank pójdzie z nami.
- Jak to? Nie może ze mną zostać? - zapytał zrezygnowany, nie chciał, żeby w tej sytuacji złotooki opuszczał go choć na chwilę.
- Ta osoba nie będzie zadowolona, jeśli pojawisz się z kimś, musisz to uszanować.
- Umm... Okej...
Dwójka tajemniczych chłopaków zabrała Franka z powrotem do windy, a Gerard został sam, w dziwnym, nowoczesnym pomieszczeniu, gdzie miał czekać na kogoś, kto bardzo chciał z nim porozmawiać. To wszystko było takie nagłe, że nadal miał wrażenie, że to może jego chore wizje i naprawdę nie bierze w tym udziału. Kiedy zastanawiał się nad tym wszystkim, oświetlane drzwi, które znajdowały się naprzeciw niego, nagle otworzyły się. Do pomieszczenia weszła kobieta o kruczoczarnych włosach zarzuconych na jedną stronę. Miała na sobie zdecydowanie za krótką spódniczkę i czarną bluzkę na ramiączkach.
- W końcu tu jesteś, nie mogłam się doczekać, aż cię poznam, Gerard - chłopak domyślił się, że kobieta zna jego imię przez to, że kiedy mówił swoje przemówienie, na samym początku się przedstawił.
Chłopak patrzył na jej twarz, próbując przypomnieć sobie, skąd ją zna. Ona także wpatrywała się w czarnowłosego, czekając na to, co powie.
- Czy ty jesteś... Wyglądasz jak Leila Bowl... - chłopak sam nie wiedział, czemu to powiedział. Wiadome było, że ta dziewczyna nie żyje i popełniła samobójstwo po swoim przemówieniu jedenaście lat temu.
- Bo nią jestem - odpowiedziała z kamienną twarzą, a zielonookiego zamurowało. - Tak właściwie, to jest to postać, w którą się wcielałam, bo jak widzisz, naprawdę to żyję i mam się bardzo dobrze. Tak naprawdę, nazywam się Lindsey Ballato.
Gerard nadal się nie odzywał, w szoku przyglądał się kobiecie i analizował wszystko co od niej usłyszał. Wywnioskował, że udawała tę poszkodowaną nastolatkę, która zachęciła wszystkich do śmierci. Tylko dlaczego to zrobiła i żyła teraz normalnie, jakby nie była powodem rozpadu ludzkości?
- A-ale dlaczego to zrobiłaś no i po co jestem ci potrzebny? - kobieta zaśmiała się na jego pytanie.
- Zrobiłam to wszystko, żeby móc rządzić światem - oczy Gerarda prawie wypadły z orbit, chciał zadawać kolejne pytania, ale Lindsey kontynuowała. - Mam pewne znajomości i tak wyszło, że wypadło na taki sposób. Teraz, taką małą garstką ludzi będzie bardzo łatwo manipulować. Koniec świata i tak będzie w dwutysięcznym dwieście czterdziestym roku, więc przez te niecałe sześć lata mogę rządzić, nic się nie stanie.
Chłopak teraz miał ogromną nadzieję, że to wszystko jest pojebanym snem, który tylko śni się prawie umierającemu człowiekowi.
- A po co ty mi jesteś potrzebny? Otóż, jak się domyślasz, pomogłeś zrealizować mi mój plan. To ja chciałam wchodzić do studia i przekonywać ludzi, że jestem bliźniaczką Leilii, która chce wszystko odwrócić, bo jej siostra miała coś nie tak z głową i mówiła głupoty. No, ale ty byłeś pierwszy. Przez te kilkadziesiąt godzin zauważyłam, że ludzie naprawdę przekonali się do tego co mówiłeś i próbują coś zmienić. Są strajki, żeby znieść tę okropną policję, która zamyka ludzie za śmianie się. Ogólnie we wszystkich miejscach, gdzie są większe skupiska ludzi, jest niezły bałagan. Wiem jak działa rząd i mam z nimi kontakty, więc postawię ci warunek, który będziesz musiał spełnić, a cały świat jakby magicznie się naprawi. Ludzie pewnie będą chcieli zrobić z ciebie prezydenta - zaśmiała się znowu. - Polityka praktycznie nie istnieje, nie zrobią żadnych wyborów. Ludzie ciebie poszukują i z racji, że jesteś ich wybawicielem, bezapelacyjnie wskażą ciebie na te stanowisko. Ale wtedy powiesz, że chcesz, aby to twoja żona sprawowała tę funkcję, czyli ja. Mogą pomyśleć, że coś jest nie tak, bo przez te jedenaście lat nie mieliśmy możliwości wzięcia ślubu, ale nie martw się. Zawsze jakoś się wywiniemy. Właśnie... Ile masz lat?
- Osiemnaście - odpowiedział po pewnej chwili, wciąż zmieszany.
- Podasz swój nieprawdziwy wiek, niech będzie, że masz dwadzieścia trzy lata, bo osiemnastolatek w związku z dwudziestosiedmioletnią kobietą? Może to się ludziom źle skojarzy. Powiesz, że jestem bliźniaczką Leilii, że jestem wspaniała i cudowna i mocno mnie kochasz. Jeśli nie zgodzisz się na zrobienie tego, zsyłamy ciebie, twoją rodzinę i twojego kolegę z powrotem do więzienia, a ludzie nadal będą żyć w przekonaniu, że najlepiej się zabić. A więc?
CZYTASZ
Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)
FanfictionRok 2234. Ludzie nie chcą żyć. Nie pomagają innym, nic ich nie obchodzi, nie wywiązują się ze swoich obowiązków, powoli czekają na śmierć lub na odwagę, by samemu odebrać sobie życie. Nie ma miłości, przyjaźni, śmiechu, nikt nie ma hobby ani jakich...