4.

231 45 19
                                    

Zaczął się poniedziałek, mijało już kilka dni odkąd Gerard poznał się z Frankiem i przygarnął pieska, któremu nadał imię Beebo, tak jak polecił mu jego nowy znajomy. Właśnie jego osoba znów zaprzątała głowę chłopaka, przez co nie mógł nawet czytać książek, gdyż był tak rozkojarzony. Cały weekend zastanawiał się, kiedy teraz przyjdzie do niego Frank. Chciał zapytać go o jeszcze tak wiele rzeczy. Bał się, że niższy może tak naprawdę go nie polubił, i że już nigdy nie wróci. Znów wyglądał przez okno z nadzieją na zobaczenie znajomej sylwetki, jednak jego oczekiwania nie spełniły się, więc postanowił sprawdzić, co robią pozostali domownicy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiał o czymś z Mikey'm i poczuł się trochę winny, że zaniedbał kontakt ze swoim młodszym bratem. Pomimo tego, że cały czas byli w tym samym mieszkaniu, to naprawdę, znajdowali się bardzo daleko od siebie.

Gerard stanął przed drzwiami do pokoju Mikey'ego i głośno zapukał, jednakże nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Zaniepokoiło go to i postanowił niezaproszony wejść do pomieszczenia. Po otworzeniu drzwi nie zauważył swojego brata. Okropnie się przeraził, na pewno nie było go gdzie indziej w mieszkaniu i też nie wyszedł z psem, bo Beebo leżał na łóżku Gerarda.
Na stoliku spostrzegł kartkę zapełnioną niewyraźnymi zapiskami. Wziął ją do ręki i zaczął odczytywać, to co się na niej znajduje.

Mamo, Gerardzie,
Kiedy czytacie ten list, zapewne nie ma mnie już na tej cholernie okropnej planecie. Przepraszam Was. Wiem, że to bardzo samolubne z mojej strony, jednakże uważam, że mielibyście ze mną tylko problemy, gdybym przyznał się Wam do moich myśli i spostrzeżeń. Nie dawałem już rady, nawet okaleczałem się. Ten świat mnie przeraża. Chciałbym prawdziwego życia, takiego o jakim opowiadałaś, Mamo. Jednak wiem, że to nigdy się nie stanie, więc proszę, nie szukajcie mnie i nie smućcie się, że mnie już nie ma i nie zrzucajcie na siebie winy. Robię to, by być szczęśliwy, więc uszanujcie to.
M.

Gerard przeczytał list kilkukrotnie i nadal nie mógł uwierzyć w słowa zawarte na kartce. Jego głowę zaczęły zapełniać przeróżne pytania, a w oczach pojawiły się łzy. Poczuł się bardzo bezsilny i przestraszony. Mimo, że jego młodszy brat wyraźnie zaznaczył, by go nie szukać, chłopak już zastanawiał się, gdzie Mikey wybrał się do dokonania tego czynu.

Może jeszcze nie będzie za późno - myślał, nakładając buty.

Po chwili zauważyła go Donna i zadała potok pytań.

- Gdzie się wybierasz? Wiesz gdzie jest Mikey? Czemu masz zapłakane oczy? Gee, odpowiadaj, co się stało! - kobieta przestraszyła się i jak najszybciej chciała wyjaśnień. Czarnowłosy nie odezwał się ani słowem, tylko wręczył kartkę matce i wybiegł za drzwi.

Skierował się na schody prowadzące na dach bloku. Wbiegł po nich na samą górę i otworzył małe drzwiczki, po czym przecisnął się przez nie. Zrobił parę kroków, po czym stanął na dachu wieżowca i zaczął szukać wzrokiem Mikey'ego. Na początku nigdzie nie zauważył chłopaka i powoli tracił nadzieję. Znowu płakał, chodził po dachu i próbował znaleźć nadawcę listu. Gdy już miał się poddać, a łzy powodowały, że widziany przez niego świat rozmazywał się, spostrzegł siedzącą przy krawędzi dachu postać. Otarł gwałtownie oczy i ruszył w kierunku osoby. Wiedział już, że to jego młodszy braciszek, znów chciał płakać, tylko tym razem ze szczęścia, że udało mu się zdążyć. Podbiegł do Mikey'ego i zaraz usiadł obok niego. Chłopak popatrzył na niego przestraszony i głośno odetchnął. Po chwili opuscił swoją głowę w dół i zaczął pochlipywać. Gerard siedział obok niedoszłego samobójcy i nie miał pojęcia jak zareagować w tej całej sytuacji. Po jakimś czasie zdecydował w końcu się odezwać.

-Mikey... Ale, dlaczego? - nie mógł wydusić z siebie innych słów.

- W-wszystko napisałem - odparł krótko.

Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz