21.

117 35 2
                                    

- Nie odpowiesz mi teraz? Co to wszystko ma znaczyć?! Sfałszowałeś swoją śmierć po to, żeby założyć nową rodzinę z Lindsey?! - Gerard krzyczał na ojca, a on wpatrywał się tylko w niego z kamiennym wyrazem twarzy i nie odzywał się. - Do tego jeszcze nie mogłeś zdecydować się, w jaki sposób skłamać, skoro niedawno znalazłem list, w którym napisałeś, że idziesz popełnić samobójstwo. Nawet nie wiesz jak mocno to mnie bolało, kiedy go czytałem. A teraz okazuje się, że żadna opcja nie jest prawdziwa, że masz dziecko z jakąś niezrównoważoną kobietą, która zabiła parę miliardów ludzi! Tato, o ile nadal mogę ciebie tak nazwać... Co się z tobą stało? - zapytał zrozpaczony. - Zawsze chciałeś dla nas jak najlepiej i tak nagle ci się to zmieniło i... Nienawidzę cię, dlaczego nam to zrobiłeś?! - wpadł w ogromną wściekłość, a mężczyzna nadal nie odpowiadał na zadane pytania. Gerard wciąż krzyczał na niego, kiedy ten w końcu stracił cierpliwość i wyjął z tylnej kieszeni spodni idealnie naostrzony nóż. Chłopak momentalnie zamilkł, wpatrując się w przedmiot trzymany przez mężczyznę.

- Wracaj już do Lindsey albo... - nie dokończył, bo zielonooki ominął go i szybkim krokiem ruszył do samochodu, co raz rozglądając się za siebie, żeby pozostać w przekonaniu, że jego ojciec za nim nie pójdzie.

Gerard usiadł na tylnym siedzeniu auta, próbując nie wybuchnąć histerycznym płaczem, który miałby być spowodowany przez wszystkie dziwne nieszczęścia, które spotkały go do tej pory.

- No i jak było? - zapytała uszczęśliwiona Lindsey. Gerard westchnął i schował swoją twarz w dłonie.

- Twój były chłopak to mój ojciec - powiedział niewyraźnie, a kobieta parsknęła śmiechem.

- Mówił mi, że ma jakąś rodzinę, ale rzeczywiście, macie to samo nazwisko - po chwili zaczęła się śmiać jeszcze głośniej.

Gerard pozostał poważny, nie było mu w ogóle do śmiechu. Nadal nie wiedział, co tak właściwie się wydarzyło i wciąż ogarniało go przerażenie i ogromny smutek. Zadawał sobie pytania: dlaczego?, jak?, po co? Czy jego ojciec zakochał się w o wiele młodszej od niego Lindsey? Może został zmuszony? Jeśli tak, to z jakiego powodu i dlaczego akurat on?
Chłopak nie zadał czarnowłosej żadnego z tych pytań, gdyż kobieta nadal śmiała się w najlepsze, a on wciąż był przestraszony i nie chciał się odzywać. Uznał też, że pewnie i tak nie otrzymałby jednoznacznej odpowiedzi.
Nie wierzył, że jego ojciec ma dziecko z Lindsey. Czuł się zdradzony i oszukany, całe życie żył w błędzie. Momentalnie, zaczął darzyć go okropną nienawiścią. Pomyślał też, że jeśli byłby zmuszony do tego wszystkiego, to zamiast wyskakiwać na niego z nożem, wytłumaczyłby mu wszystko po kolei. Ale nie miało to miejsca, więc Gerard był prawie stuprocentowo przekonany, że Donald nie został do tego zmuszony i zrobił to wszystko z własnej woli. Chłopakowi robiło się niedobrze, jak o tym myślał. W jego pamięci przewijały się dobre wspomnienia z nim i nadal nie mógł w to wszystko uwierzyć i zastanawiał się, co miało wpływ na to, że jego ojciec stał się takim człowiekiem.

•••

Minęło kilka tygodni od pamiętnych wydarzeniach. Kalendarzowe lato rozpoczęło się parę dni przed wyjazdem Lindsey. Kobieta wyjechała gdzieś w sprawach związanych z jej rządzeniem i nie tylko. Musiała udać się do paru krajów, a następnie zająć się własnym państwem i sprawić, by ludzie żyli już normalnie, by wszyscy znów pracowali, mieli jedzenie i picie, zakładali rodziny, mogli poszerzać wiedzę i ogólnie, żeby ponownie odpowiednio funkcjonowali.

•••

Pewnego dnia, kiedy nie było Lindsey, do pokoju, w którym zamknięty był Gerard, wpadli Brendon i Ray. Widocznie klucz był w drzwiach albo chłopcy jakimś sposobem wykradli go. Zielonooki podniósł się z łóżka, zauważając dwóch chłopaków. Przez tyle dni zupełnie nic nie robił, jedynie leżał, pogrążony w rozmyślaniu o zdarzeniach, które go spotkały.

- Lindsey nie zabrała ciebie ze sobą, Brendon? - zapytał go Gerard.

-O dziwo, tym razem to Pete pojechał - czarnowłosy domyślił się, że tak ma na imię najniższy pomocnik. - To jest Ray - Bren wskazał na chłopaka obok niego. - Postanowiliśmy wykorzystać to, że nie ma Lindsey i rozpocząć razem z tobą plan wydostania się stąd. Chodź z nami.

Gee ruszył za nimi, po chwili znaleźli się na korytarzu. Usiedli na kanapie, która tam się znajdowała.

- Najpierw, musimy przekazać ci pewne informacje. Otóż, w tym domu mieszkają Wszechwiedzący - brunet czekał na reakcję zielonookiego, ale widząc zdezorientowanie na jego twarzy, kontynuował. - Jest to grupa ludzi, która zna prawdę o świecie, skrywają przed nami najbardziej niebywałe tajemnice - Gerard spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Skąd o nich wiesz? - zapytał podejrzliwie.

- Posłuchałem kiedyś Lindsey... Długa historia. Mam zamiar poszukać ich w tym całym domu, ponieważ czuję, że dzięki nim będziemy mogli się stąd wydostać - stwierdził. - Chcecie szukać ich ze mną? To bardzo trudne zadanie, bo są naprawdę świetnie ukryci, ale tu jest tyle przeróżnych zakamarków, może w jeden dzień uda nam się zajrzeć do wszystkich pokoi chociaż na jednym piętrze i ich znajdziemy. A więc, idziecie ze mną? - Gerard nie wiedział, co o tym myśleć, ale ostatecznie pokiwał niepewnie głową, a Ray odpowiedział, że tak. - Wydrukowałem nawet plan całego domu. Lindsey miała go na swoim komputerze, przeglądałem go wczoraj, bo się nudziłem - odparł, jakby włamywanie się do cudzego komputera i przeglądanie na nim dokumentów było najzwyklejszą czynnością na świecie. - Weźmiemy jakieś jedzenie i picie i pójdziemy do drzwi wejściowych, stamtąd rozpoczniemy naszą "wyprawę" - Brendon pozwolił jeszcze Rayowi i Gerardowi rzucić okiem na wydrukowany plan.

- To wygląda jak okropnie zawiły labirynt - stwierdził Ray. Zielonooki nie odzywał się, przez cały czas miał tak okropny humor, że nawet nie myślał nad sposobami, jak mógłby uciec. Dlatego doceniał Brendona, który postanowił się za to zabrać. Nieważne o co by prosił, czarnowłosy wykonałby to, bo nie chciał tu dłużej być, marzył tylko o tym, by się stąd wydostać.

Znaleźli się wyznaczonym miejscu, Brendon zabrał plecak z trzema butelkami wody, chrupkami, rogalikami, wafelkami i kanapkami.
"Zwiedzanie" parteru zajęło im parę ładnych godzin, zajrzeli do każdego pomieszczenia, nieważne jak małe było. Tym sposobem przez parę godzin weszli do ponad stu różnych pomieszczeń i szukali w nich ludzi. Pośród pokoi znalazły się przeróżne laboratoria, kilka sal z telewizorami, biblioteki, pracownie informatyczne, parę łazienek, trzy małe kuchnie, pomieszczenia z różnymi urządzeniami. I nigdzie nie zobaczyli ani jednej żywej istoty.
Ray usiadł wyczerpany na kanapę w głównym korytarzu przed drzwiami wejściowymi.

- Po co tu jest tyle pokoi? Nikt z nich nie korzysta! - oburzył się.

- O to mnie nie pytaj, bo nie mam pojęcia. Z resztą, tak do końca, to nie wiemy czy ktoś z nich korzysta, czy nie... Każdy z Wszechwiedzących wie, którędy pójść, jak i kiedy, żeby nikt ich nigdy nie widział.

- Czyli szukamy ich na marne?

- Nie, nie spodziewają się nas, są wszechwiedzący, bo znają tajemnice świata i tak dalej, ale raczej nie przewidują tego, co się stanie, szczególnie jeśli jest to nagły ruch, decyzja. Mogą być w swojej siedzibie, o ile jest tu coś takiego. Niestety na tym planie nie jest napisane ani jedno słowo, ale jest zaznaczony wyraźnie jeden pokój - Brendon wskazał palcem na pokolorowany obszar i pokazał plan kolegom. - Pójdziemy tam jutro, ale najpierw przeszukamy też pierwsze piętro i ostatnie, czyli piąte. Wydaje mi się, że najprawdopodobniej są na którymś z tych. Gerard, teraz zaprowadzimy cię już do twojej sypialni, pewnie jesteś bardzo zmęczony, a jutro ruszamy z samego rana. Nie wiem też, kiedy wraca Lynz, więc trzeba będzie uważać - zielonooki milczał, a zaraz poszedł za brunetem i Rayem, którzy zaczęli kierować go do jego pokoju.

Następny rozdział prawdopodobnie jutro.

Wouldn't It Be Great If We Were Dead? | Frerard (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz