Rozdział 6

2.7K 231 40
                                    

Po raz kolejny nie mogłam się skupić na żadnej z lekcji. Ostatnio w moim życiu zdecydowanie zbyt wiele się dzieje, a to nie wpływa korzystnie na moją frekwencję i oceny. Nigdy nie prosiłam się o przeżycia pełne wrażeń i multum problemów. Wolałam raczej trzymać się na uboczu, obserwować innych (najlepiej w serialach) i zwyczajnie egzystować w swojej oazie spokoju. Niestety niewielu z nas ma to, czego naprawdę chce.

Wcześniej nie myślałam o wczorajszym dniu, gdyż zwyczajnie nie miałam na to czasu, jednak gdy teraz tkwiłam w klasie na nudnej lekcji biologii, wszystkie myśli wręcz zaatakowały mój umysł. Z niedowierzaniem przypominałam sobie wydarzenia, które miały miejsce na imprezie i beształam się w głowie, za to, że postąpiłam tak bezmyślnie, upijając się wtedy. Z drugiej strony, gdybym tego nie zrobiła, nie wiem, czy dałabym radę na trzeźwo wskoczyć do jeziora, a to najpewniej wykluczyłoby mnie z gry. Zaś z trzeciej strony, przynajmniej Blake nie musiałby... No właśnie. Nie musiałby mnie ratować. Wciąż nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić. Prawdopodobnie uratował mi życie, ale dlaczego? I dlaczego po tak długim czasie postanowił się do mnie odezwać? Nie chciałam tego. Nie chciałam, żeby znów mieszał mi w głowie, akurat wtedy, gdy jakoś zaczęłam sobie z tym wszystkim radzić. Nie mogłam na nowo zacząć go tolerować, bo to wywoływało we mnie zbyt bolesne wspomnienia. Nie pozwolę, by wszystko do mnie powróciło. Nie teraz.

Wzdrygnęłam się, gdy z zamyślenia wybudził mnie dzwonek. Była to już ostatnia lekcja, ale niestety nie mogłam jeszcze iść do domu. Jakiś czas temu zatrudniłam się w jednym z barów w pobliżu szkoły i dorabiałam tam jako kelnerka, na wypadek, gdyby plan z grą nie wypalił. Nie lubiłam tej pracy, zwłaszcza gdy klienci postanawiają zalać się w trupa, albo mnie zaczepiać. Nie mogłam jednak narzekać, ponieważ zarobki były całkiem dobre i za jakiś czas będę w stanie opłacić przynajmniej część niezapłaconych rachunków.

Wysiadłam z auta, którym dotarłam pod bar, po czym podeszłam do drzwi od zaplecza. W moje nozdrza natychmiast uderzył znajomy zapach alkoholu i środków czyszczących. Przemknęłam do wieszaków na drugiej stronie pomieszczenia, żeby założyć na siebie fartuch, jednak drogę zagrodziła mi pewna osoba.

— W końcu jesteś! — wykrzyknęła.

— Mi ciebie też miło widzieć, Matyldo. — Próbowałam się uśmiechnąć, ale prawdopodobnie przez moją twarz przemknął jedynie grymas.

Matylda była właścicielką tego lokalu, a zarazem poczciwą staruszką. Miała siwe, prawie białe, kręcone włosy, które okalały jej głowę, tworząc aureolę. Wokół jej oczu i ust, było widać wyraźne zmarszczki, od częstego uśmiechania się, a jej nos zdobiły najgrubsze okulary, jakie kiedykolwiek widziałam. Moim zdaniem nie pasowała do tego otoczenia, ale ona nie przestała prowadzić tej działalności nawet wtedy, gdy zmarł jej mąż i jednocześnie współpracownik. Dla niej ten bar był sporą częścią jej życia i wyglądało na to, że tak zostanie jeszcze przez dłuższy czas.

— Dziecko, jak ty wyglądasz! — Chwyciła mnie za ramiona i zmrużyła oczy, oglądając mnie ze wszystkich stron. — Idź ty, lepiej nałóż coś na tę swoją twarz, bo odstraszysz mi klientów.

— Wielkie dzięki, szefowo — mruknęłam.

Tak, Matylda nigdy nie owijała w bawełnę.

— I to migiem!

Uśmiechnęłam się pod nosem i wyminęłam ją, kierując się do łazienki. Na szczęście znalazłam w niej podstawowe kosmetyki, o których pewnie ktoś zapomniał. Nie uśmiechało mi się używać cudzych upiększaczy, ale nie miałam wyboru. Patrząc w lustro, faktycznie wyglądałam okropnie. W końcu jakoś się ogarnęłam, więc założyłam na siebie strój kelnerki i związałam włosy w kitkę.

Wyszłam z zaplecza i rozejrzałam się po otoczeniu. Dzisiaj było niewielu klientów, dlatego siadłam przy barze i zaczęłam wycierać szklanki i kufle, przyglądając się przy okazji ludziom. W rogu sali stała grupa starszych panów, grających w bilarda i co jakiś czas popijających piwo. Byli tutaj najczęstszymi klientami, ale rzadko bywali tu wtedy, gdy zalegał największy tłum. Wyglądali na takich, co niedawno przeszli na emeryturę, ale nie w głowie im jeszcze bujanie się w fotelu i czytanie gazet.
Kawałek dalej ode mnie, samotnie siedział młody mężczyzna w garniturze, który co chwila łykał kolejne shoty. Wyglądał na przybitego i zdołowanego. Może rzuciła go dziewczyna? A może wyrzucili go z pracy? Powodów do rozpaczy było wiele. Często osoby, które tu przychodziły, żaliły mi się, jakie to nieszczęścia ich spotkały. Tacy ludzie potrzebują po prostu kogoś, kto będzie ich uważnie słuchał i co jakiś czas przytakiwał, mówiąc od czasu do czasu coś w stylu: "To okropne" albo "Masz rację, jak ona mogła ci to zrobić?". Czasem sami docierają do tego, co powinni naprawić, a samopoczucie szybko im się poprawia i gorliwie dziękują mi za to, że im pomogłam. Cóż, ja wówczas się uśmiecham, nie próbując wyprowadzić ich z błędu. Z doświadczenia wiem, że i tak by mnie nie posłuchali. Czasem jednak zdarzają się tacy, którym niestety żadne rady nie pomogą, albo tacy, jak ten tu, który raczej nie lubi się zwierzać, a swoje prywatne życie woli zachować dla siebie. Jedyne, co im pozostaje, to upicie się do nieprzytomności. Ja obserwuję ich z boku, nalewając do kieliszków alkohol i żałując, że sama nie mogę rozwiązać własnych problemów w ten sposób.

Zamyślona, ledwie zauważyłam, jak do baru weszła kolejna osoba albo raczej grupka osób. Na pierwszy rzut oka wyglądali na licealistów, albo na nastolatków, niewiele starszych ode mnie, mogłam jednak stwierdzić, że nie chodzą do tej samej szkoły, co ja. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy tylko ujrzałam wśród nich wysokiego bruneta. Wyglądał na jeszcze bardziej wysportowanego, niż gdy widziałam go po raz ostatni. Miał też krótsze włosy i widoczną bliznę, biegnącą od brwi, do połowy policzka. Wiedziałam aż za dobrze, skąd ją ma. Zacisnęłam mocniej palce na ścierce. Cooper. To on pokonał mojego brata w grze. Może nie nienawidziłabym go tak bardzo, gdyby wtedy nie oszukiwał. Nie mogłam znieść widoku jego zadowolonej gęby. Wpędził Setha w śpiączkę, ale zapewne nawet się tym nie przejął i z radością szastał wygranymi pieniędzmi. Nie widziałam go na imprezie, więc nie wiem, czy znów podjął się gry, ale jeśli tak, nie pozwolę mu wygrać po raz drugi.

— Halo? Mówiłem, że chcę zamówić piwo — powiedział zniecierpliwiony, jakimś cudem stojąc już przy barze.

Wysiliłam moje mięśnie twarzy, posyłając mu najbardziej fałszywy uśmiech, na jaki było mnie stać.

— Oczywiście — zaszczebiotałam. — Ile tych piw?

Najlepsze było to, że on nie zdawał sobie sprawy z tego, kim jestem. Nie wiedział, że jest moim wrogiem numer jeden.

— Pięć — odparł po krótkim namyśle, wyciągając portfel, ale nagle się zatrzymał i przyjrzał mi się uważnie. — Znamy się?

— Nie sądzę — mruknęłam, udając obojętność.

Podałam mu kufle z napojem i wymieniłam cenę, którą musi zapłacić.

— Wybacz, wydawało mi się, że skądś cię kojarzę. — Uśmiechnął się. — Dzięki. — Zabrał tacę i odszedł do swoich kumpli, uprzednio podając mi odpowiedni banknot.

Wróciłam do wcześniejszego zajęcia, tym razem bardziej gwałtownie i zaciekle, patrząc tym samym na jego sylwetkę.

Niedługo zetrę ci ten uśmieszek, pomyślałam. Możesz być tego pewny.

_________________
Cześć wszystkim!
Podobał wam się rozdział?
Mam nadzieję, że zostawicie po sobie ślad 😁

Z góry przepraszam, że nieregularnie dodaje rozdziały, ale moja wena jest kapryśna...

Do następnego 💕

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz