Rozdział 33

911 102 20
                                        

      Przed oczami widziałam mroczki, a w uszach słyszałam pisk, zagłuszający moje myśli. Zeszłam z drzewa, będąc całkowicie oszołomioną i czując się, jak we śnie. Obraz wokół mnie przestał wyglądać na rzeczywisty, a ziemia mieszała się z niebem oraz unoszącym kłębem dymu. Na chwiejnych nogach podbiegłam do Yves leżącej bezwładnie na ziemi, upadając przy niej na kolana. Krzyczałam. Nie myślałam trzeźwo, gdyż przed oczami miałam jedynie krew, wydobywającą się z pleców dziewczyny. Próbowałam ją podnieść, ale to jedynie sprawiło, że sama ubrudziłam się ciemną cieczą. Czułam, jak ktoś próbuje mnie odciągnąć na bok i choć z początku się wyrywałam, to na dłuższą metę nie dałam rady dłużej się opierać. Czyjeś silne ręce chwyciły mnie w pasie i przesunęły metr dalej, nie pozwalając się ruszyć. Patrzyłam tępo na ciało swojej przyjaciółki i wydawało mi się, że wszędzie wokół widzę krew. Mój oddech znacznie przyspieszył, aż zaczęłam się krztusić, nie potrafiąc zaczerpnąć większej ilości powietrza.

– Hej – powiedziała osoba obok mnie, zasłaniając mi jednocześnie widok, na rozgrywającą się nieco dalej scenę. Widziałam, jak do blondynki podbiegli inni, próbując coś zrobić. – Spokojnie, nic poważnego się nie stało. Wszystko dobrze.

Spojrzałam na twarz Blake'a, jednak jego słowa nie były w stanie wystarczająco mnie uspokoić. Opanowała mnie panika, na myśl, że mogłabym stracić Yves. Niczego nie bałam się tak bardzo, jak odejścia najbliższych, co dotarło do mnie w tamtym momencie ze zdwojoną siłą. Wchodząc do tego lasu, nie bałam się pułapek, jakie zastawić na nas może głos. Tak wiele już przeszłam, że zdawałam się odporna na ataki fizyczne, nie bałam się własnej śmierci. Nawet gdy zobaczyłam zdjęcie martwego Aleca, nie uderzyło ono we mnie tak bardzo, jak scena, która rozgrywała się teraz. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak wielką słabością to dla mnie było. Z drugiej strony, zaczynałam czuć coraz większą determinację i napędzającą mnie złość. Jeszcze bardziej zapragnęłam zemścić się na potworze, który to wszystko ukartował. Chciałam splunąć mu w twarz, za wszystkie krzywdy, które wyrządził. Chciałam zacisnąć palce na jego krtani i patrzeć, jak się dusi. Chciałam, żeby cierpiał tak, jak ja cierpiałam.

Momentalnie się uspokoiłam, a moje spojrzenie nabrało ostrości. Blake pewnie myślał, że to dzięki jego uspokajaniu mnie, ale on nie przyniósł mi ukojenia, nie tym razem. Zrobiła to siła i złość skierowana w stronę sprawcy. Zresztą, od dawna nie byłam już tą wrażliwą dziewczynką, która potrzebowała kojących słówek i pocieszenia. Z pewnością nie potrafił zrozumieć, że się zmieniłam, że byłam inna. Nie potrzebowałam opiekuna, którym Blake był dla mnie kiedyś. Dlatego mimo że w jakiś sposób wciąż mi na nim zależało, to wiedziałam, że ani on dla mnie, ani ja dla niego, nie jesteśmy już tacy, jacy chcielibyśmy, żebyśmy byli.

Z opanowanym wyrazem twarzy, wstałam z miejsca, ściągając z siebie dłonie Blake'a. Wyraźnie go zaskoczyłam, jakby spodziewał się, że zamiast spokoju i zaciśniętych szczęk zobaczy płacz, jednak starał się nie dawać po sobie znać, że tak zareagował. Podeszłam do Yves, która zdążyła się ocknąć, choć wciąż była lekko oszołomiona. Cooper rozerwał jej bluzkę i sprawdzał obrażenia, obmywając je i zręcznie opatrując. Aria i reszta mu pomagali.

– Co z nią? – zapytałam.

– Jest okej, ma tylko zadrapania od tego wilka, na szczęście nie są głębokie i nie potrzebują szycia.

Cóż, najwyraźniej zdecydowanie zbyt mocno zareagowałam, jednak obiecałam sobie, że więcej się to nie powtórzy. Byłam zła, że zamiast pomóc Yves, jedynie pogorszyłam sytuację. Gdyby nie opanowanie Coopera, czy chociażby Blake'a, swoją paniką mogłabym doprowadzić do czegoś znacznie gorszego.

Pokiwałam głową, a Cooper, który skończył opatrywać Yves, automatycznie spojrzał na mnie.

– Wszystko w porządku?

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz