Rozdział 19

1.7K 168 34
                                    

Wydawać by się mogło, że emocjonalna kolejka górska, którą mi zafundowano, dobiegła końca, jednak okazało się to jedynie kolejnym podjazdem, dwa razy wyższym od poprzedniego. Pytanie tylko, kiedy zacznę zjeżdżać w dół?

Nie wiedziałam tego, wybiegając z domu, pakując się do samochodu i jak szalona, pędząc do szpitala. Ostatnio właściwie wszystko, co robiłam, było szalone i lekkomyślne, ale każdemu, kto teraz zaproponowałby mi rozsądne myślenie, kazałabym wsadzić je sobie gdzieś. To prawda, że i tym razem mogłam się zawieść, ale nie pozostało mi nic innego, jak desperacko wierząc, że gdzieś na końcu tunelu wreszcie pojawi się światło. Czułam, że po tym, wydawałoby się, trwającym wieki biegu, przez ciemności i ogromny labirynt, wreszcie poczuję blask słońca, oświetlający wszystko dookoła.

Pędziłam ulicą, a słońce raziło mnie w oczy, jednak nie zwracałam uwagi na to, w jak szybkim tempie pokonuję mile. W moim odczuciu był to bieg prosto w rażącą poświatę.

Otworzyłam drzwi szpitala z rozpędu i z oszołomieniem rozejrzałam się po wnętrzu. Cały świat wirował mi przed oczami, rozmazując się jak po wypiciu sporej dawki alkoholu. Byłam tak zaślepiona koniecznością dotarcia do Setha, że nie pomyślałam, iż nie zobaczę go tuż po przekroczeniu progu.

Na chwiejnych nogach podbiegłam do recepcji, po czym chwyciłam się mocno jej blatu, próbując złapać oddech i wykrztusić z siebie słowa ciążące mi w gardle. Choć z mojego punktu widzenia cały świat właśnie w tej chwili przechodził tornado, inni nawet nie zwrócili na mnie uwagi, a całe otoczenie zupełnie jakby zatrzymało się w miejscu, egzystując powoli i monotonnie. Z jakiegoś powodu nie mogłam znieść tego wszechobecnego spokoju, radośnie uśmiechniętych ludzi i tego, że nikt nie wydawał się ani odrobinę przejęty. Jakby przeszkadzał mi fakt, że tylko ja krzyczałam w głowie z rozpaczy.

— Pomóc w czymś? — Wyrwałam się z chwilowego zawieszenia, dostrzegając wyczekująco patrzącą na mnie pielęgniarkę zza lady.

Miała znudzone spojrzenie, zupełnie jakby męczył ją fakt, że wciąż musi patrzeć na osoby, którym ciągle coś dolega. Zignorowałam to jednak i przełknęłam ślinę, odchrząkując i próbując zebrać swoje rozwiane myśli.

— Podobno są nowe wieści dotyczące Setha Bailey'a. — Moje ciało natychmiast zesztywniało, a widząc, jak kobieta wolno przeszukuje papiery, miałam ochotę w mniej przyjemny sposób zakomunikować, że muszę natychmiast dostać się do brata.

— Tak, to prawda. Czy są z panią rodzice?

— Powinni pojawić się za chwilę — odparłam, nerwowo stukając paznokciami o drewno.

— W takim razie przykro mi, ale będziemy musieli na nich poczekać. Lekarz poinformował mnie, że...

Uderzyłam ręką w stół, tracąc resztki cierpliwości, na co kobieta się wzdrygnęła i spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

— Powiedziałam, że musi pani...

— Nie obchodzi mnie to — warknęłam, nie dbając o formułki grzecznościowe — Powiedz mi w tej chwili, gdzie jest Seth albo sama go znajdę.

Skoro nie mogłam się od razu dowiedzieć o co chodzi — trudno. Ważniejsze w tym momencie było dla mnie to, żeby go zobaczyć i nie interesowało mnie nic innego. Tego nie mogli mi zabronić.

Zeskanowała mnie niechętnym spojrzeniem.

— Decyzja nie należy do mnie. Radzę się uspokoić i poczekać.

Zacisnęłam szczękę, chcąc natychmiast się sprzeciwić, ale nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ktoś o barczystej postawie stanął za moimi plecami i położył dłoń na ramieniu.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz