Rozdział 31

1K 112 12
                                    

— Długo jeszcze będziemy tak szli? —jęknął Alec po raz któryś z rzędu. Prawdę mówiąc miałam po dziurki w nosie jego marudzenia. Szliśmy już od ponad trzech godzin, przedzierając się przez zarośla, a czasem nawet strumienie rzeczne, wiedząc którędy iść jedynie dzięki mapce i zamieszczonym tu wcześniej czerwonym flagom. Wszyscy byli wyczerpani, a narzekanie Aleca w żadnym stopniu nie pomagało. W dodatku chyba nie każdy zdawał sobie do końca sprawę, jak wygląda życie z dala od miasta. Aria ubrała lekkie adidasy (choć i tak cud, że nie szpilki), krótkie spodenki i bluzę, mając ze sobą jedynie torebkę z ubraniami i scyzorykiem. Alec założył na głowę bandanę i nakreślił policzki dwiema kreskami ciemnej farby, jakby był na jakimś obozie, a Yves zabrała nawet więcej ekwipunku, niż powinna, przez co wyraźnie sapała z wyczerpania. W pewnym momencie Blake zlitował się nad nią, biorąc część rzeczy, na co uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Chase'a z nami nie było, bo w zasadzie niewiele mógł tu pomóc. W razie krytycznej sytuacji, gdyby dostał od nas wiadomość, miał wezwać pomoc, ale nic więcej.

— Masz mapę, więc sam sobie odpowiedz na to pytanie — burknął Blake, który chyba też miał już dość marudzenia blondyna.

Chłopak zrobił obrażoną minę.

— To zadanie jest bez sensu, pewnie ktoś zwyczajnie robi sobie z nas żarty, a my to łykamy jak pelikany.

— To nie są żarty — warknęłam. — I zamknij się w końcu, albo...

— Albo co? — prychnął i nagle stanął w miejscu. — Mam tego dość, tutaj nic się nie dzieje. I to ma być zadanie tego śmiertelnie niebezpiecznego gościa? Mamy chodzić, póki nie padniemy z nudów? — zaśmiał się z pogardą.

— Ciesz się, że jak na razie nic się nie dzieje. Chodzi o to, żebyśmy dotarli do końca, a im szybciej wykonamy zadanie, tym lepiej — powiedział Cooper ze względnym spokojem w głosie.

— Coś mi się nie wydaje.

— Słuchaj, jak coś ci się nie podoba, to zawsze możesz zawrócić — powiedziała Aria z udawanym radosnym uśmiechem.

Alec wyraźnie denerwował się coraz bardziej.

— Świetny pomysł! Nie mam zamiaru uczestniczyć dłużej w tej błazenadzie — krzyknął, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia.

Zastąpiłam mu drogę.

— Nigdzie nie idziesz — warknęłam.

— Niby dlaczego nie? Mogę robić, co chcę.

— Narazisz siebie i swoją rodzinę.

Nie wyglądał, jakby zrobiło to na nim wrażenie.

— Mam to gdzieś. I tak w to nie wierzę — odparł, po czym mnie wyminął.

Chciałam ruszyć za nim, by go powstrzymać, jednak Blair złapała mnie za rękę.

— Zostaw. To jego wybór.

Przez chwilę się wahałam. Spojrzałam na Coopera, który pokręcił głową, przyznając rację Blair. Potem obejrzałam się na Aleca, który znikał między drzewami. W końcu odpuściłam, kierując się w przeciwną stronę. I tak już nic nie mogłam zrobić. Chciał ryzykować? Proszę bardzo, nie zamierzałam nikogo ratować siłą.

— Ktoś jeszcze chce zawrócić? —zapytał Cooper donośnym głosem, jednak nikt więcej się nie odezwał. —Świetnie. Zatem idziemy dalej.

I ruszyliśmy, jednak tym razem w zupełnym milczeniu.

✖️✖️✖️


— Stójcie — powiedział w pewnym momencie Cooper. Wszyscy się zatrzymaliśmy, z oczekiwaniem patrząc na bruneta. — Niedługo się ściemni. Myślę, że powinniśmy zostać tu na noc i rozpalić ognisko. — Wskazał na niewielką polanę, na której się znajdowaliśmy.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz