Rozdział 34

977 103 29
                                    

      Przez natłok myśli spowodowany ostatnimi wydarzeniami, nie potrafiłam zmrużyć oka. Wciąż przerabiałam sytuację z Yves, podczas której ledwo uszła z życiem, oraz rozmowę z Blakiem. Powinnam chyba czuć ulgę, bo w końcu powiedziałam mu, co czuję i że nie zależy mi już na nim tak, jak wcześniej, jednak od kiedy tylko zaczęłam dogłębniej to analizować, doszłam do wniosku, że jedyne, co czuję... to niepewność. Wątpliwości ciążyły mi na umyśle, czego nie mogłam zrozumieć, a to z kolei wręcz wpędzało mnie w złość. Bo przecież nic już do niego nie czułam, prawda? Na pewno nie w TEN sposób. Nie powinno mi też na nim zależeć, w końcu okłamał mnie i oszukał tyle razy, ile wmawiałam sobie nienawiść do niego. Może po prostu powodowały to moje mieszane odczucia względem Coopera Blake'a i Yves, skumulowane w jedno? Tak, to musiało być to. Ostatnimi czasy spałam bardzo niewiele, w dodatku dochodziło do tego wyczerpanie fizyczne. Myśli kłębiły mi się w głowie niczym tornado, nie mogłam się też skupić.

Usiadłam, rezygnując z prób zaśnięcia na siłę i spoglądając na Yves, która spała już od dobrych kilku godzin, podobnie, jak inni. Zazdrościłam im tego, jednocześnie nie do końca znając powód, dla którego ja tak nie potrafię. Jasne, może i było teraz ciężko, ale kiedy nie było? Zdarzały się gorsze chwile. Może po prostu wtedy aż tyle nie myślałam. Po prostu robiłam, co muszę, nie zastanawiając się nad tym dłużej. Wniosek? Myślenie zabija.

Zastanawiałam się też, co dzieje się u mojego brata. Ledwie się obudził i mogłam się nacieszyć kilkoma chwilami z nim, a już musiałam go opuszczać, co z całego tego bagna było dla mnie najcięższe. Miałam jedynie nadzieję, że pozostał pod dobrą opieką i mimo wszystko nie załamie się, przez trudności, które go spotkały. Doświadczył już tak wiele bólu, w tak młodym wieku, a zupełnie na to nie zasłużył. Przez całe życie starał się być dobry, a to wszystko... było tak cholernie niesprawiedliwe.

Nagle poczułam szelest liści za mną, a chwilę później ktoś dotknął mojego ramienia, przez co podskoczyłam z przestrachem, odwracając się gwałtownie. Początkowo nie mogłam dostrzec twarzy człowieka kucającego obok mnie, przez panujące ciemności, jednak po chwili zdołałam dostrzec, że to Cooper, trzymający palec na ustach, w celu wyciszenia mnie.

— Co tu robisz? Dlaczego nie śpisz? —zapytałam szeptem, zaskoczona.

On jedynie się wyszczerzył, mówiąc jedno proste zdanie:

— Chodź za mną.

Po czym wstał z miejsca, kierując się między drzewa, a ja, mimo że początkowo tylko mrugałam oczami ze zdezorientowania, ruszyłam za nim, nie chcąc go zgubić. Przysięgam, że ten człowiek zaskakiwał mnie każdego dnia. Moje mieszane uczucia względem niego, zdawały się nie mieć końca. Podejrzewałam, że za bardzo mu ufam, na przykład tak, jak teraz, bez wahania udając się za nim w ciemny las, jednak mimo iż być może powinnam, nie czułam ani śladu niepokoju.

— Gdzie idziemy? — zapytałam, łapiąc lekką zadyszkę z powodu tempa, jakie narzucił nam Cooper.

— Zobaczysz — odparł, nie mówiąc nic więcej, na co przewróciłam oczami. 

Z każdym krokiem coraz bardziej oddalaliśmy się od miejsca postoju, a drogę oświetlał jedynie księżyc, wiszący nad nami w pełni. Musiałam się bardzo starać, żeby móc nadążyć za Cooperem, który miał znacznie dłuższe nogi ode mnie, co powoli zaczynało mnie irytować, więc miałam nadzieję, że nie wyskoczy zaraz z pokazywaniem mi nocnego życia mrówek, czy czegoś w tym stylu. Nagle brunet zatrzymał się gwałtownie, przez co prawie w niego wpadłam.

— To tutaj? — zapytałam ze zdziwieniem, rozglądając się po niczym nieróżniącej się scenerii od tej, którą mijaliśmy.

Pokręcił głową, odwracając się przodem do mnie i znów kładąc palec na ustach.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz